Prawda 2

33 2 0
                                    

Wielkanoc.
Koszmar.
Śniadanie zjedzone w ciszy.
Nic więcej.
Jem jak najszybciej. Wpycham sobie jedzenie do ust:
-Mogę już iść?- pytam i zanim coś powiedzą uciekam do pokoju. Nie chcę ich słuchać. Nie zamykam drzwi. Chcę. Udawać. Że. Wszystko. Jest dobrze.
Cholernie dobrze.
Cholernie.
Leżę teraz na kanapie.
Spisuję testament.
Aha.
Chwila.
Ja nic nie mam.
Oni mi nic nie dają.
Nic.
Słyszałam jak mówią w kuchni:
-Ona jest dziwna,musimy się nią zająć
-Ona jest opentana, ja się do niej nie przyznaje.
-Czyli nie zrobisz nic?
-Mnie ona nie obchodzi.
A potem cisza i cisza. Zastanawiam się jakie użyć słowa by im powiedzieć że wszystko co robię źle to tylko ich wina. Że przez nich nienawidzę siebie i innych. Nienawidzę ich.
Moje życie. Jest zniszczone. Przez nich.
Moich .... Przez nich.
Matko... Zatykam głowę poduszką. I płaczę. Znowu. Z kąd u mnie tyle wody? Ja prawie nie piję. Dziwne. Moje życie to książki. Nie mogę się od nich odetwać bo wtedy cierpię. Muszę czytać. Tylko dzięki książkom się uśmiecham i śmieję. Za chwilę idę do kościoła. Z nim. Koszmar. Potem obiad zjedzony w samotnośći i potem do babci. Dużo znajomych. Dużo "Rodziny". Dużo stresu. Dużo pytań. Dużo odpowiedzi. Dużo cietpienia.
Tylko tyle.

Sens życiaWhere stories live. Discover now