Rozdział 3

55 3 1
                                    

Nie od dziś wiadomo, że pod wpływem silnych emocji człowiek zdolny jest do różnych rzeczy. Arvid Acz nieraz miał okazje się o tym przekonać. Właściwie, to był jednym z tych, który nie musiał zbyt wiele czuć, aby dokonać czegoś dziwnego.

A co czuł wtedy, gdy korzystając z nieuwagi rodziców, wymknął się z mieszkania i zbiegał po klatce schodowej?

Sam nie wiedział. O dziwo nawet się nad tym nie zastanawiał. Po prostu pędził tam, dokąd miał ochotę. Pędził tam, gdzie kazały mu nogi. On sam kazał sobie siedzieć w domu. Być posłusznym. Ale podświadomość i intuicja wiedziały lepiej. Nie wiedział, że to ich powinno się słuchać, ale robił to — praktycznie nieświadomie.

Wtedy, gdy tupał mocno w schody, krzyczał na cały głos — to jedna z tych krótkich, niewyraźnych, ale za to jak pięknych chwil, w których rzeczywiście robił to, co chciał. Nie miał pojęcia, czemu tak się zachowywał. Czy to był okrzyk radości, czy też buntu — na to pytanie też nie znał odpowiedzi.

Nie zdążył się długo nacieszyć tą chwilą, bo ledwo się obejrzał, a już znalazł się na dworze. Przystanął w miejscu, oglądając się w każdą stronę. Doskonale znał te okolice i niemal każdy element tego, co go otaczało. Mimo to, zawsze, gdy obserwował swoją ulicę, czuł pewnego rodzaju dumę. Dumę, że tu mieszka.

Ale on wiedział, że to za mało. Że to nie jego zasługa. To jego rodzice wybrali, że to tu będą mieszkać. On nie miał w to najmniejszego wkładu. Arvid niczego tak nie pragnął, jak przyczynić się do czegoś dobrego. Móc zawsze budzić się z świadomością, że zrobił coś bohaterskiego. Móc sobie przypominać te chwilę i już zawsze postępować tak, aby inny uważali go za autorytet. A kim był tak naprawdę? Szarym, zwyczajnym dwunastolatkiem, który nie przyczynił się do niczego w żaden sposób. No, może z wyjątkiem kilku kłótni w domu. Na swoim koncie miał też to, że niewinny kolega z klasy otrzymał karę zamiast niego. Czy to naprawdę były powody do zadowolenia z siebie? Czy tylko na to było go stać?

Arvid nie miał pojęcia, czy tak właśnie było. Aby się o tym przekonać, pewnym siebie krokiem ruszył w kierunku Placu Broni. Doskonale wiedział, jak do niego dojść. Od jakiegoś czasu bardzo często siadał na pobliskiej ławce, aby popatrzeć na te niesamowite miejsce. Zapomniane przez wszystkich, odrzucone, nie stanowiło dla większości mieszkańców niczego ważnego, niesamowitego. Dla większości może tak, ale nie dla nich. Nie dla chłopców z Placu Broni. Z jakiegoś powodu Arvid zaczął identyfikować się jako jeden z nich. Doskonale wiedział, że nim nie był. Po prostu sprawiało mu to pewnego rodzaju radość. Dopiero wtedy zrozumiał, że należenie do nich to jego najszczersze pragnienie. Nie mówiąc już o zostaniu przywódcą. Wtedy, gdy była ku temu taka okazja, wydawało mu się to w miarę możliwe.

Ale nie było. Skreślało go między innymi nazwisko. Który lojalny członek tej drużyny chciałby mieć wśród swoich brata największego wroga? Jaki mądry i rozsądny człowiek darzyłby go chociaż niewielkim zaufaniem? Przecież nigdy nie było wiadomo, co ci Acze knują. Jaki jest ich plan na wykończenie przeciwników.

Z jakiegoś powodu Arvid był przekonany, że uznaliby go za posłańca Ferenca. Aby być tego zupełnie pewnym, musiał sprawdzić.

I wtedy, w tym samym momencie, w którym o tym pomyślał, jego pewny siebie, wręcz odważny chód zamienił się w niepewne, drżące kroki.

Co, jeśli go przegonią? Jeśli nawet nie będą chcieli z nim rozmawiać?

Pomyślał, że będą musieli, ale dobrze wiedział, że wcale tak nie będzie. Bał się nawet, że postraszą go bronią. Jeszcze nigdy nie przekroczył bramy legendarnego Placu, więc nie mógł wiedzieć, co takiego mogą tam skrywać. Jedynie parę razy widział ich wojsko. Właściwie, to nie bardzo miał ku temu okazje. Starszy brat starał się jak najbardziej wykluczyć go z wszystkiego, co dzieje się wokół obu drużyn. Feri Acz przyjmował zasadę mówiącą, że im mniej wie Arvid, tym lepiej.

❝Wśród Płomieni ❮Chłopcy z Placu Broni❯❞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz