Rozdział 21

90 10 2
                                    


Obudziłem się wczesnym porankiem. Było jeszcze ciemno, ale niebo powoli przybierało jasnych barw w odcieniu pomarańczu i różu. Podniosłem się, zabierając nieszczęsny płaszcz z podłoża. Lubiłem go, nawet bardzo. Jednak w takich okolicznościach chyba nie ma szansy, aby wyszedł z tego bez szwanku. Wytrzepałem go i z lekkim zdziwieniem przyglądałem się uszczerbkom w prawym rękawie i dość sporym pęknięciu poszewki. Próbując go założyć, pech sprawił, że wsadziłem rękę właśnie w tą oto dziurę, robiąc z niej istny krater. Przekląłem pod nosem i zawiązałem płaszcz w pasie. Nie mam czasu ani cierpliwości, na użeranie się z przedmiotem martwym.

Wygrzebałem się z pozostałości budynku, próbując nie uderzyć o nic głową. I tak moja ostrożność na niewiele się zdała. Nie minęła jeszcze sekunda, a przy prostowaniu się przydzwoniłem o kawałek rusztowania. Potknąłem się i tracąc równowagę, wylądowałem na środku błotnistej, białej kałuży.

Ten poranek nie mógł być lepszy.

Postanowiłem wyjść z tej dziury na czworaka. Skoro i tak jestem brudny, to po co mam dbać o te łachmany? Gdy wreszcie wyszedłem na zewnątrz, przywitał mnie mroźny, poranny wiatr.

Nie myśląc więcej ruszyłem dalej. Byłem mokry, zmarźnięty, niewyspany i głodny, ale do tego ostatniego zdążyłem już przywyknąć. Idąc przy budynkach, zauważyłem bardzo dziwną rzecz, każdy najmniejszy budynek, miał przywiązaną gdzieś wstążkę. Trudno określić mi moje obecne położenie, ale wygląda to jak główne skrzyżowanie, szkoda, że po Bigbenie niewiele pozostało. Właśnie mijam pozostałości jego tarczy zegarowej, która też miała żółtą wstążkę. Jeden z wieżowców miał fioletową, a stary sklep ze skrzypcami zieloną, ale od czego to zależy? Idąc dalej, nawet mignął mi kolor mahoniu. Wsadziłem dłoń do kieszeni, gdzie powinna być wstążka, ale jej tam nie było. Chyba musiała mi wypaść podczas trzepania płaszczu. Trudno i tak nie wiem, do czego byłaby mi niby potrzebna.

Było mi coraz zimniej, więc jednak założyłem ten nieszczęsny płaszcz. Nie wiedząc zbytnio, już, w którą stronę mam się udać. Zobaczyłem grupkę ludzi. Chyba czegoś szukają, dla bezpieczeństwa, schowałem się za jednym z filarów. Jak tak sobie myślę, powinienem zakryć czymś usta i nos, wolę nie nabawić się pylicy. Wystarczy mi kaszel palacza, chociaż John porównywał go do początku gruźlicy. Wtedy raczej wyplułbym płuca. Uśmiechnąłem się pod nosem, muszę to szybko skończyć i do niego wrócić. Chciałbym go jak najszybciej zobaczyć.

Szklane pragnienie •Johnlock• Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz