Rozdział 1

111 10 2
                                    

☆゚.*・。゚。:゚☆゚.*・。

Share my body and my mind with you
That's all over now
Did what I had to do
'Cause you're so far past me now*

☆゚.*・。゚。:゚☆゚.*・。゚


Nie mógł zrozumieć tego, dlaczego ten świat był tak niesprawiedliwy. Taki okrutny.

Dlaczego ktoś to wymyślił? O ile wziąć pod uwagę wszystkie te historie opowiadane mu za dziecka, o stwórcy który ze swojej miłości stworzył człowieka. Więc gdzie teraz była ta miłość?

Wpatrywał się w obraz za oknem, który rozmazany był przez deszcz i szybko jadący autobus. Wracał ze szkoły jak robił to każdego dnia.

Był tak zmęczony, że mógłby zasnąć bez zauważenia tego. Ale musiał wysiąść na przystanku i wrócić do domu. Musiał przejść kilkaset kilometrów w ulewie, by w końcu móc zaszyć się w swoim królestwie i nie wychodzić z niego do końca dnia.

Świat to była biologia. Wszystko składało się z komórek. Niezliczonych ilości komórek. Żywych istot. Życia.

Kiedy wpatrywał się tak w świat przelatujący przed jego oczami, dużo myślał. Właściwie to zawsze dużo myślał, ale gdy w słuchawkach leciała jego ulubiona muzyka, a dodatkowo przemieszczał się w jakikolwiek sposób mógł robić coś co uwielbiał.

Znajdował się w swoim cudownym świecie, w którym był tylko on i ktokolwiek kogo mógł sobie wyobrazić. Był w szczęśliwym świecie, gdzie nawet gdy padał zimny deszcze było wesoło. Nikomu nigdy nie działa się krzywda. Nikt nie cierpiał.

Świat w jego głowie był lepszy, mniej okrutny od tego, w którym przyszło mu się narodzić. Świat był okrutny, a ten w jego głowie taki idealny.

Jednak miał jedną wadę, był tylko w jego głowie.

To wszystko co sobie wyobrażał było takie kolorowe, takie pełne radości. A to co widział wokół siebie zawsze było szare, pozbawione barw. Jakby nieżywe.

W jego mieście zawsze padał deszcz i nigdy nie wychodziło słońce. Ładną pogodę znał tylko z książek, których rodzice zabraniali mu czytać będąc młodszym, ale mimo tego najbardziej marzył by poczuć promienie słońca na swojej skórze. To uczucie opisywane w książkach wydawało się takie dobre, przyjemne i rodzące w środku niewytłumaczalną radość.

Każdy budynek był ciemny, nawet bezchmurne niebo było szare. Wszytko wyglądało tak przygnębiająco. Mijani ludzie na ulicy zawsze mieli tak samo smętnie wyglądające miny, stonowane bezbarwne odcienie ubrań i każdego obdarowywali pustymi spojrzeniami ze swoich ciemnych oczu.

W świecie bez emocji 18 lat temu urodził się Lee Felix. I już od najmłodszych lat nie rozumiał tej otaczającej go krainy. Wszytko było takie nijakie, a Felix nie widział w tym czegoś normalnego.

Lubił wyobrażać sobie to wszytko trochę inaczej, w zupełnie innej postaci. Jednak już od dziecka jego rodzice powtarzali mu, żeby nie chodził z głową chmurach i zaakceptował świat takim jaki jest, bo to nie może skończyć się dobrze.

Ale mały Lee od dziecka nie słuchał się rodziców i nie miał zamiaru dać się pochłonąć tej czerni i bieli.

Przestał opowiadać rodzicom o swoich snach i historiach tworzonych w jego małej główce. Jednak nie przestał marzyć. Każdej nocy śnił o zielonej trawie, na której można się wylegiwać i wpatrywać w błękitne niebo.

Chciał by wszyscy ludzie zniknęli i pojawili się tylko ci radośni, pełni barw i marzeń. Ludzie, którzy nie byli jego rodzicami ani nikim kogo poznał do tej pory. Bo nikt kogo znał nie był taki, jakim chciałby by był. Z nikim przyjemnie mu się nie rozmawiało, nikt go nie rozumiał, więc na codzień czuł się bardzo samotnie, nawet jeśli wokół miał tak wielu ludzi.

Świat był okrutny, wszystko było takie smutne. A pośrodku był on, Lee Felix jako najbardziej zagubiony nastolatek.

Nie był szczęśliwy, bo nie mógł być kimś, kim tak bardzo chciał być.

Nie czuł się dobrze, bo wiedział że nigdy nie zobaczy tego, o czym tak bardzo marzył. Było mu tak źle, gdy w snach miał z kim rozmawiać i czuł się tak swobodnie otoczony wszystkimi kolorami tęczy, a gdy otwierał oczy te wszystkie barwy znikały.

Może przez to tak bardzo prosił niebiosa, by nie budziły go następnego dnia. By pozwoliły mu być szczęśliwym już zawsze. Ale to nigdy się nie spełniało, a on powoli tracił wiarę w istnienie tego lepszego świata.

Ile miał jeszcze czekać, aż w końcu jego serce poczuje się lepiej? Ile bólu miał jeszcze przyjąć? Ile jeszcze nocy miał spędzić na marzeniu o tej lepszej krainie?

Tak bardzo nie chciał, by jego oczy były smutne. Ale nie wiedział jak ma sprawić, by przestały takie być. Nic co znał nie mogło sprawić by jego smutne oczy nagle zaczęły widzieć to co chciał widzieć.

Dorośli powtarzali, że to niedobre, rówieśnicy śmiali się i nie chcieli się z nim bawić, a on próbował się zmienić, ale nie potrafił. Smuciło go to, że stał się taki inny, nawet jeśli wtapiał się w tłum nie czuł się jak reszta i to go martwiło.

Lee Felix był wyjątkowy, ale tak bardzo nie lubił tej wyjątkowości. To wszystko przez to, że sam tego nie wiedział, a wszyscy za plecami szeptali, że jest dziwny. Ci bezbarwni ludzie nie lubili gdy ktoś wychodził poza szereg. A gdy tak już się stawało doprowadzali do tego, by jego ambicje zmieniania świata zginęły tak szybko jak tylko się narodziły.

Zresztą Felix nie miał nawet siły na naprawianie tego świata. To z nim było coś nie tak i to prędzej jego powinno się naprawić. Nie ważne, że czuł inaczej, milczał by nie słyszeć tych krzywdzących słów. Krzywdził siebie by inni go nie krzywdzili.

Świat był okrutny. Myślał o tym, wyobrażając sobie tą lepszą krainę ze wzrokiem wbitym w mokrą szybę. Słuchał piosenkarki, której głos brzmiał jak tęcza po burzy. I sam chciał by okazało się, że jego życie to jedna wielka burza, która pewnego dnia minie i pojawi się tęcza.

Gdy był młodszy marzył o tym. I każdego dnia otwierając oczy miał nadzieję, że zobaczy to co widział w każdym śnie.
Jednak widział tylko swój biały sufit i szarą pościel. Widział tylko to, co widzi każdego dnia. A gdy dorósł już całkiem przestał wierzyć w cokolwiek. Że wyrośnie z tego marzenia, że może wyzdrowieje jeśli to choroba.

Był smutny, ale uciekał do barwnej krainy i od razu czuł się lepiej. Zamykał oczy i już całkiem zapominał o tym co do tej pory czuł. Był sobą, kiedy nie był w tym monotonnym świecie.

Zawsze marzył, by móc uciec z tego świata. To było jego największe marzenie, jednak tak nierealne. Wszytko o czym marzył było tak nieosiągalne.

Wszytko czego Lee Felix potrzebował do szczęścia było tylko fantazją. Czymś, czego nigdy tak naprawdę nie zobaczy, czymś czego nigdy nie dotknie, nie doświadczy.

Świat był okrutny, i każdego dnia próbował to sobie wmawiać i żyć w pełni tym realnym światem, ale nie potrafił. Nie potrafił zliczyć ile razy próbował tak po prostu przestać marzyć, ale to było jak zmienienie siebie, wręcz nierealne.

Nie mógł tak po prostu zmienić tego co czuje, nie mógł zmienić siebie. I żałował tego najbardziej na świecie, bo może wtedy ten świat by go kochał, a wtedy może choć trochę byłby w stanie go zrozumieć.

☆゚.*・。゚。:゚☆゚.*・。゚

ilość słów: 1143
* Lana Del Rey - Cruel World

cruel world •chanlix•Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz