Rozdział 2

60 10 0
                                    

☆゚.*・。゚。:゚☆゚.*・。゚

Lee Felix był uznawany za cichego chłopaka. Nigdy nie próbował wychodzić przed szereg. Nie chciał zwracać na siebie uwagi.

Już od dziecka nie lubił czuć wzroku ludzi na sobie, gdy musiał występować w przedstawieniach szkolnych recytując jakieś głupie wierszyki. Co to zmieniało?

Jedne dzieci dostawały więcej tekstu przez co inne im zazdrościły, a inne wręcz płakały bo wcale nie chciałby występować.

W podstawówce Felix został przebrany z lisa, który musiał skakać po scenie i zapełniać tłum. Na fotografii, którą oglądał nastolatek była jego młodsza wersja uśmiechająca się do aparatu, za którym stała jego mama, a obok niego było pełno jego rówieśników. Wszyscy byli szczęśliwi, bo byli dziećmi. Mieli nie więcej niż 7 lat, sam chłopak nie mógł sobie przypomnieć, a nigdzie nie było zapisanej daty.

Szczęście w jego domu było zabronione. Dlatego wszystkie zdjęcia z dzieciństwa, na których był szczęśliwy ukryte były w pudełku zakopanym pod ubraniami w jednej z szuflad jego komody.

Lubił od czasu do czasu wyciągać je i oglądać. Wywoływały miłe wspomnienia. Kiedy wszystko było takie inne, jakby łatwiejsze.

Każde dziecko było oszukiwane. Jak ten chłopiec na czarno białej fotografii. Dorośli wychowywali ich w świecie pełnym beztroski, a później rzucali na głęboką wodę.

Zostawiając samotnie. Felix miał obok siebie rodziców, jak większość jego rówieśników, jednak co to dawało skoro czasem miał wrażenie, jakby wcale ich nie miał.

Nie czuł tego wsparcia, właściwe nie czuł nic. Żadnych uczuć od swoich rodziców. Jakby był tylko po to by być. Nie rozmawiał z rodzicami, nie spędzał z nimi czasu.

W każdą niedzielę jedli wspólnie obiad, okazjonalnie do domu przejeżdżał Minho, brat Felixa który studiował w Seulu i przyjeżdżał do rodzinnego miasta raz na kilka tygodni.

Wtedy przynajmniej coś się działo. Żywiołowy chłopak opowiadał o swoich przyjaciołach, życiu w wielkim mieście i studiach. Felix zazwyczaj nie odzywał się, uczony od najmłodszych lat szacunku do starszych, ale uwielbiał słuchać swojego brata.

Mówił zawsze z takim błyskiem w oku, jakby nie był z tego świata. Jakby w środku ukrywał jakieś dziwne uczucia, które sprawiały że czuł tą dziecięcą radość, która zawsze w każdym umierała w okresie dojrzewania. A może tak właśnie było?

Jednak Felix nigdy się tego nie dowie. Nie rozmawiał ze swoim bratem odkąd Minho zaczął dorastać i jego uśmiechnięty brat stał się najbardziej odrażającą istotą chodząca po tej planecie, którą zawsze musiał wyganiać z pokoju. Bracia stali się obcy.

Wszytko dla Felixa stało się obce. Jego bliscy mieli te same DNA, byli do siebie podobni i właściwie to ich tylko łączyło. Chłopak nie chciał, żeby tak to wyglądało, ale nic nie mógł z tym zrobić.

Bał się, że do końca swoich dni będzie wyrzutkiem nie potrafiącym się z nikim dogadać. Będzie cały czas czuł się tak samotnie.

Czerń go pochłonęła. Leżąc w łóżku otoczony czernią czuł, jak powoli zaczyna go pokonywać. Lubił na nią patrzeć mając nadzieję, że może zaraz zobaczy blask kolorowej tęczy, albo ktoś się zjawi i nastanie barwny świat, a nie tylko te przygnębiające barwy otaczające go na co dzień.

Gdyby ktoś taki w ogóle mógł się zjawić. To prędzej byłaby wyimaginowana przez niego postać, jak ktoś wyciągnięty z jego snów niż ktoś prawdziwy.

Nikt w tym świecie nie wierzył, że coś może wyglądać inaczej niż tak jak jest. A jeśli już tak było, uznawało się to za chorobę i tacy ludzie byli skazani na wieczne niezrozumienie i potępienie przez społeczeństwo.

Nikt kogo Felix znał nie rozumiał go. A może ktoś taki istniał, ale był zbyt nieśmiały by z nim o tym porozmawiać.

Otwarcie się przed światem wymagało wiele. Trzeba było liczyć się z krytyką, zadawaniem miliona pytań czy wyjścia ze swojej strefy komfortu, czego chłopak nienawidził.

Rozmowy go męczyły. Nigdy nie umiał dobrze dobierać słów, często się jąkał czy po prostu gubił w połowie zadania. Otwieranie się przed kimś męczyło go.

A posiadanie przyjaciół wymagało nie tyle otwarcia się przed kimś, a dania mu kawałka siebie, czego Lee Felix przez swoje 18 letnie życie nie zrobił.

Oczywiście zdarzyło mu się mieć bliższego kolegę w przedszkolu czy podstawówce, ale im starszy się stawał, tym bardziej zamykał się w sobie i przestał angażować się w jakiekolwiek kontakty rówieśnicze, co zaskutkowało tym, że zamknął się w swoim świecie, spędzając cały wolny czas w swoim pokoju i tylko dzięki temu był szczęśliwy.

Felix nie lubił szkoły. Spędzał w niej połowę dnia, później wracał do domu zmęczony i nie miał ochoty na nic, a musiał przygotować się na następny dzień. Szkoła była dla niego najgłupsza rzeczą, jaką ktoś mógł stworzyć, zresztą jak dla każdego nastolatka.

Wracając do domu czuł ulgę. Czuł się szczęśliwy, że w końcu może odetchnąć i zająć się czymś co chciałby teraz robić, zamiast siedzieć zamknięty w sali z 20 innymi rówieśnikami i słuchania nauczyciela, którego właściwie nikt nie słucha.

Wracając do domu czuł jak jego mokre od deszczu włosy przylepiają się do jego czoła, ale nie przejmował się tym nie będąc w stanie nic z tym robić. Zapomniał zabrać ze sobą parasola spiesząc się na autobus przed szkołą. Więc szedł chodnikiem słuchając muzyki przez słuchawki, kiedy z nieba padał zimny deszcze. To nie było nic nowego.

W jego mieście rzadko bywały dni kiedy nie padało albo nie było zimno. Pogoda zawsze była taka sama, zła. Nikt nie znał promieni słońca, albo przyjemnego wiatru w ciepły dzień. Zawsze było ponuro.

A Felix miał czasem tego dość. Miał dość swojego szarego życia. Miał dość siebie. Ale z nikim o tym nie rozmawiał. Nie chciał by ktokolwiek wiedział. Zresztą nie miał nawet nikogo, komu mógłby to powiedzieć. Nikt nigdy go nie słuchał.

Nie miał przyjaciół, bliższych znajomych czy kogokolwiek kto nie był członkiem jego rodziny. Jego rodzice nie nadawali się na wyjawianie im takich sekretów. To nigdy dobrze się nie kończyło.

Nie zwracali uwagi na swojego syna. Jakby w ogóle go nie kochali, nie przejmowali się nim. Za to chłopak czasem tak bardzo ich nienawidził. Nie prosił nikogo o to życie, a ludzi którzy mu je dawali każdego dnia dawali mu do zrozumienia, że bez niego było by może lepiej.

Bez niego na pewno byłoby lepiej. Lubił wyobrażać sobie, jakby to było bez niego.

- Może ktoś mógłby mnie teraz przytulić, albo powiedzieć cokolwiek bym nie czuł się tak dziwnie. - szepnął wpatrując się w sufit, jakby coś fascynującego na nim było, ale nic oprócz bieli nie widział.

Chciał by tak nie było, chciał by ta ciemna noc minęła i było lepiej. Żeby mógł poczuć się lepiej. Jakby ten świat naprawdę go tu potrzebował.

Leżąc na łóżku w pokoju ogarniętym mrokiem bardzo mocno chciał być teraz gdziekolwiek indziej. By nie musieć znów spędzać kolejnych dni na wylewaniu łez. By nie chcieć znów tak bardzo tu nie być.

Jednak to był jego świat. Czarno-biała rzeczywistość od której nie mógł uciec nie ważne jak bardzo by pragnął. Świat, którego tak bardzo nie chciał, ale nie mógł z niego uciec. Nie potrafił. Więc tkwił w tym smutku od zawsze, choć tak bardzo go nie rozumiał i nie chciał czuć.

Stop your crying, baby
It's a sign of the times
We gotta get away*


☆゚.*・。゚。:゚☆゚.*・。゚

ilość słów: 1142
*Harry Styles - Sign of the times

cruel world •chanlix•Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz