Rozdział 6 „Zabrany oddech."

5.8K 172 86
                                    

Piątek. Najlepszy dzień tygodnia, o którym marzą nastolatki. Wszyscy idą do szkoły z uśmiechem na ustach, tylko dlatego, że następnego dnia nie trzeba było wstawać do szkoły. Piątek też był idealnym dniem, żeby odstresować się od szkoły i iść na jakaś imprezę, odpoczywając od masy kartkówek oraz sprawdzianów. Niechętnie przyjęłam do siebie informacje o dzisiejszej domówce w domu Libby Brown. Osobiście nie znałam jej bardzo dobrze, właście zamieniłam z nią tylko kilka zdań, ale to nie powstrzymało jej od podejścia do stolika, w którym siedziałam ja, Luke i Kelly. Moi przyjaciele oczywiście odrazu się zgodzili, a ja nie mając innej możliwości również zapewniłam ją, że będę. Prawdę mówiąc mogłam powiedzieć „nie", jednak Luke odrazu znalazłby sposób, żeby mnie na nią zaciągnąć. Wolałam tego uniknąć dla świetego spokoju.

Zamierzałam iść na imprezę, na której wcale nie chciałam być. Cudownie. Rzuciłam torbę na podłogę i niemal odrazu z westchnieniem opadłam na kanapkę. Ukryłam twarz w poduszce zastanawiając, się co poszło nie tak. Nastolatki w moim wieku ciagle chodziły na imprezę, a tymczasem ja narzekałam, że musiałam na nią iść.

To nie tak, że nie lubiłam alkoholu. Właściwie czasami potajemnie przed moją mamą piłam piwo z przyjaciółmi. Po prostu ostatnio stałam się strasznie leniwa i nie chciało mi się wychodzić nawet do sklepu po sok czy jakieś żelki. Może popadałam w depresje? Nie, to zdecydowanie było lenistwo.

Miałam łatkę dobrej dziewczyny i jestem szczerze zaskoczona, że większość osób myśli, że nie pije alkoholu. To śmieszne. Zupełnie jakby przywilej do tego miały tylko osoby zbuntowane i wpadające w kłopoty. Przecież też mogłam pić wódkę z gwinta i tańczyć pijana na stole. Każdy miał do tego prawo. Więc dzisiejszego popołudnia zaśmiałam się Jasonowi prosto w twarz, gdy stwierdził, że impreza to nie biblioteka. Ciekawe, czy dalej by się tak ze mnie wyśmiewał, gdybym wzięła słownik i uderzyła nim prosto w jego perfidną twarz.

-Co Ci się dzieje? - zaśmiał się Herman, a ja dopiero zdałam sobie sprawę, że on i moja mama zawieszali właśnie jakieś nowe zasłonki. Obróciłam głowę w bok i popatrzyłam na nich niczym męczennik.

-Idę na imprezę - jęknęłam głośno, ponownie zatapiając twarz w poduszce.

-Więc nie powinnaś się z tego cieszyć? - zapytała mama, a ja zamknęłam oczy.

Chciałam zrobić coś, by zmienić życie. Chciałabym w nocy wykradać się z domu na nocną przejażdżkę, w blasku księżyca. Chciałabym tańcząc do świtu i pić szampana z gwinta na płazy. Marzyłam o wielkiej, prawdziwej miłości, takiej która za każdym razem zapiera dech w piersi. I co z tym robiłam? Nic, kompletnie nic. Chęć stania się kimś ważnym dla kogoś była ogromna, jednak nie na tyle, bym wstała i goniła za tym. Bo byłam tylko nastolatką ze zbyt ciężkim bagażem doświadczeń. Byłam po prostu Vivien, która była zbyt wielkim tchórzem.

Musiałam zmienić nastawienie. Może wcale nie chciałam tam iść, ale zmienię zdanie, gdy tylko tam wejdę. Przecież będzie Kelly i Luke, nie będzie tak źle. Szybko podnoszę się z kanapy i idę do kuchni, biorąc się za obiad. Kiedy kończę wkładam brudne naczynia do zmywarki, a następnie ruszam schodami na górę. Kiedy mijam pokój Huntera, drzwi się otwierają, a już po chwili przechodzi przez nie brunet.

-Hej - mówię z uśmiechem, jednak ten tylko przewraca oczami i wyciąga swój telefon z kieszeni. Czuje dziwny ścisk w żołądku, ponieważ dostrzegam mocne zmęczenie na jego twarzy i podkrążone oczy. - Hunter, wszystko dobrze? - pytam i niewiele myśląc chwytam za jego rękaw, tym samym go zatrzymując.

Jego mięśnie gwałtownie się napięły, kiedy sfrustrowany wypuścił powietrze z płuc. Następnie odwrócił się w moją stronę, a demony w jego oczach powoli zaczęły się ujawniać. O cholera, był zły.

W świetle nocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz