Rozdział 1 - „Trening czyni mistrza"

50 1 2
                                    

Ten dzień nie różnił sie niczym od innych. Ciągły trening i ciężka praca. Ale to był mój wybór. Wszystko robię sam. Jestem samotnikiem. Podróżuję po świecie chcąc stać się jeszcze silniejszym niż jestem. Codziennie wspominam beztroskie dni dzieciństwa gdy trenowałem w towarzystwie mojego najlepszego przyjaciela i naszego mistrza. Tęsknię za tymi dniami. Życie w samotności czasem mnie dobija. Chcoiaż nie lubię gdy ktoś zawraca mi głowę, to tak jak każdy chciałbym z kimś czasem zamienić dwa słowa. Może zbyt wiele wymagam? A może faktycznie czasem przynudzam? Wszystko mi to już jedno. Jedynym moim celem jest stawanie sie coraz silniejszym. A odpowiedź na każde pytanie i tak zawszę znajdę w sercu walki. I tego dnia trenowałem zadawając ciosy w stare próchniejce drzewo z którego z każdym moim uderzeniem zsypywała się stara zeschła kora. Nagle usłyszałem jakieś kroki? Ale jak to? Przecież byłem tu sam. Kto i co miałby tu robić? Zacząłem się rozglądać jak obłąkany. Nie tchórzyłem ale chciałem wiedzieć kto kryje się między drzewami i zielenią. Wzruszyłem ramionami, stwierdziłem że to tylko zwierzęta. „Nie bedę się narażać. W końcu to ich dom i to ja zakłócam ich spokój" - pomyślałem zarzucając swoją torbę na plecy. Ruszyłem więc w dalszą podróż. Zapomniałem wspomnieć że mój przyjaciel był obrzydliwie bogaty. Cała jego rodzina była obrzydliwe bogata. Natomiast ja nigdy nie miałem nikogo poza nim i naszym mistrzem. Nawet rodziców. Może to dlatego wyrosłem na takiego jaki jestem. Ale nigdy nie zazdrościłem mu tego czego miał. Przecież to niczyja wina że ja jestem sobą a on sobą. W żyicu powinno sie dziękować za wszystko co się stanie. Nawet złe chwile naszego życia są potrzebne. Sprawiają że uczymy się cennych lekcji i zdobywamy doświadczenie. Co nie zabija to wzmacnia. Idąc przed siebie nawet nie zwróciłem uwagi że wyszedłem na ulicę. Czasem za dużo myślę i zdaża się tak że pójdę krok za daleko. Jendak miałem szczeście że szybko się ogarnąłem, bo po ulicy jechał czerwony rozpędzony samochód. Szybko odskoczyłem na drugi pas. Promienie słońca odbijały się od idealnie wypolerowanej maski kabrioletu. Kompletnie nie znam się na autach. Ale pamiętam że Ken kochał czerwone sportowe samochody. Fascynowało go to tak samo jak jego ulubione spaghetti i.... dlaczego wszystko sprawia że o nim myślę..? Naprawdę aż tak mi go brakuje? Przecież od tamtej pory minęło już tyle czasu. On napewno bardzo się zmienił. Tęsknię za kimś kogo już niema. Auto z każdym metrem bliżej hamowało z piskiem opon wpadając w poślizg. Wszystko działo się tak szybko a ja i tak mentalnie wciąż tylko wspomniałem przeszłość. Nie powinno rozdrapywać sie starych ran. Z moich myśli wybudziło mnie głośne uderzenie samochodu o barierki drogowe.
- EJ! TU JEST ULICA DO CHOLERY TERAZ CIE WZIEŁO NA..!- Wrzeszczał rozgniewany blondyn wysiadający z auta. Ale nagle gwałtownie przerwał swoją mowę. Zatrzymał sie. Nie rozumiejąc sytuacji też na niego spojrzałem. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Przypomniał... Kena... Nie możliwe żeby to był on ale... Stałem zapatrzony w mężczyznę. Tak bardzo go przypominał.
-W-wybacz. - Powiedziałem cicho schodząc na pobocze. On zbliżał sie w moją stronę schodząc razem ze mną. Mieliśmy szczęście że był ranek i nie jeździło za dużo samochodów. Auto mogło bezpiecznie poczekać na poboczu. A my przedyskutować to co sie stało. Wiedziałem ze to nie on ale i tak byłem mu winien pieniądze za naprawę auta więc byłem zmuszony wejść z nim w bliższy kontakt. Mężczyzna spojrzał na moje bose stopy. Chyba pomyślał że jestem biedną przybłęda więc zapytał o to.
- Dlaczego ty nawet nie masz na sobie butów?- usłyszałem. Nie obraziło mnie to ani trochę.
- Podróżuję. Jestem wojownikiem i chcę zwiększyć moje siły. - Wyjaśniłem krótko i na temat. Ujrzałem tylko błysk w jego oczach. Nie chciałem nic już mówić. Ciągle tylko przygladałem się jego twarzy i sylwetce.
- P-przepraszam. - Powiedział cicho spuszczając wzrok którym jeszcze przed chwilą był we mnie zapatrzony. Pomyślałem że coś nie gra i już chciałem spytać gdy ten mnie wyprzedził.
- Po prostu przypominasz mi kogoś ważnego... Nazywał się... - Nie dałem mu skończyć.
- Ryu.- Powiedziałem cicho patrząc w jego oczy. On tylko porozumiewawczo, szeroko się do mnie uśmiechnął i rzucił w ramiona.
- AAAAAH! WIĘC TO TY! KOPĘ LAT!- krzyczał uradowany. Poczułem jak coś we mnie pękło. Po raz pierwszy od dawna poczułem jak na mojej twarzy zaczyna widnieć szczery uśmiech.
- Twoja stylówka ani trochę się nie zmieniła! Nie mogłem uwierzyć własnym oczom! Że to naprawdę ty! Gościu tak danwo sie nie widzieliśmy! - Ciągle coś tam ględził. Kiedy ujrzałem go po latach... Ahhh. Wciąż ta sama gaduła. Czułem jak moje serce samo się topi. Brakowało mi go. Nie zmienił sie ani trochę! Dokładnie tak go zapamiętałem.
- Wybacz za samochód. Nie chciałem a wiem ile to dla ciebie znaczy...- Przerwałem rozmowę.
- Ależ nic nie szkodzi! - Powiedział radośnie tak jak to on. Ciągle się mu przyglądałem. To spotkanie nie mogło być przypadkiem. Ciekawe czy też za mną tęsknił tak jak ja za nim. Byliśmy dla siebie zawsze jak bracia.
- Śmiało wsiadaj!- krzyknął wchodząc do samochodu. Powoli wszedłem do auta. Uśmiech z mojej twarzy już dawno zszedł. Tak jak zawsze musiałem podchodzić do wszystkiego poważnie i chłodno. Ale w środku mogłem sobie pozwolić na ekscytację jaką właśnie przeżywałem. Patrząc na niego mało mi nie wskoczyło serce. Ken nie wyglądał już na ani trochę wściekłego mimo sporego wgniecenia w masce. Z uśmiechem na twarzy nacisnął na gaz i ruszyliśmy. Postanowiłem że przemilczę podróż. Kto wie jeszcze ten wariat znowu w coś przyrżnie. Był ubrany innaczej niż go zapamiętałem. Miał na sobie czarną garsonkę a pod nią białą wyprasowaną białą koszulę. Z tego co pamiętam to przeważnie chodził w przepoconym gi (gi=rodzaj munduru do sztuk walki) z poszarpanymi rękawami. Ktoś stoi za tą jego przemianą?
- Gdzie jedziemy? - Spytałem orientując się w połowie drogi że nie znam miejsca docelowego.
- No jak to gdzie? Do mojego domu! Eliza powinna cię poznać! - Mówił do mnie blondyn. Eliza? Eliza? Nie pamiętam nikogo takiego. Być może to jego partnerka życiowa? Zaczynam zapominać że to tylko ja jestem tym samotnym, podczas gdy wszyscy inni dawno sie spikneli i czekają tylko na narodziny swoich dzieci. Jego uśmiech. Zupełnie taki jak kiedyś. Beztroski i dziecinny. Czułem miłą nostalgię. Tyle przyjemnych wspomnień. Tyle chwil które spędziliśmy razem. Czułem jakby to wszystko wróciło i migło mi przed oczami. Wtedy zdałem sobie sprawę że cała ta moja podróż w celu bycia silniejszym to głupota. W zasadzie to właśnie dla Kena w nią ruszyłem. Chciałem go przewyższać i przewyższać. W końcu mimo wszystko rywalizowaliśmy jak to młodzi chłopcy. Marzyłem by znów sie z nim zobaczyć. A teraz gdy go widzę to nawet nie wiem jak zacząć rozmowę. Mam mu tyle do opowiedzenia a on mi zapewne jeszcze więcej. Słońce świeciło dziś wyraźnie jasno. Pogoda sprawiała że ten dzień był jeszcze bardziej wyjątkowy. Ani chmurki na niebie, tylko czysty błękit. I my dwaj. Ken oczywiście kochał sie popisywać więc przyspieszył. Przyjemnie ciepły wiatr we włosach i powiew mojej bandany którą otrzymałem kiedyś od Kena. Zawsze trzymałem ją przy sobie. Teraz nawet najmniejsze szczegóły sprawiały że o nim myślałem ale to chyba „normalne" skoro dawno się nie widzieliśmy a ja miało nie umarłem z tęsknoty prawda? Wiem że to brzmi głupio. Ale byliśmy po prostu sobie bardzo bliscy...




_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _

I tak o to wygląda pierwszy rozdział! Bardzo dziękuję za poświecony czas i zachęcam do komentowania. ❤️❤️❤️

„Miłość sprzed lat" - Ryu x Ken Masters [Street Fighter/Yaoi/Lemon]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz