Rozdział 3

5 0 0
                                    

Dean przegląda kilka lokalnych gazet, które podniósł, kiedy jego telefon dzwoni ponownie.

-Halo?

-Żadnych informacji o Emmanuelu Allenie.

-Tak przypuszczałem.

-A co ze sprawą?

Dean zawahał się, tylko przez sekundę.

-Tak, szybko to rozwiązaliśmy.

-My?

-Był w tym samym miejscu o tym samym czasie. Powiedział, że jest nowy w tym biznesie.

Słyszy, jak John oddycha przez nos przez słuchawkę.

-Dean...

-Słuchaj, on już tam był, kiedy dotarłem na miejsce, co innego miałem zrobić?

-Masz jakiś pomysł, gdzie on się wybiera?

-Nie. Powiedział, że nie wie. Zdaje się, że jechał Lincolnem Continentalem. 1970s. Tan.

-Masz tablice?- Dean ma ochotę przewrócić oczami. Zapamiętał tablice. Wymienia kombinację liter i cyfr, a John stwierdza, że przyjrzy się temu bliżej.

-Wiesz, to może być po prostu zbieg okoliczności,- powiedział Dean. -Jeśli facet jest nowy w polowaniu, prawdopodobnie przeszedł przez jakieś gówno, o którym nie chce mówić.

-Naprawdę w to wierzysz?- Dean wzdycha.

-Może warto spróbować uwierzyć.

-Cóż, skoro tak czy inaczej skończyłeś z tym polowaniem, możesz ruszać. Znalazłem coś...- Dean rzuca okiem na prawdopodobny przypadek banshee, który i tak był prawdopodobnie korzystny, i zamyka gazetę.

Wampirze stado to jedno z najgłupszych polowań, na jakich kiedykolwiek był, ale nawet z jarzącymi się czerwonymi oczami i miłością do krwi, nie są one specjalnie wymagające. Najgorsze było przedzieranie się przez północną część Arkansas, próbując nie nabawić się oparzeń słonecznych. Potem jest kilka typowych posypek solą i podpaleń, a potem on i jego tata spotykają się w Arizonie w sprawie opętanych przedmiotów, które rozproszyły się po wyprzedaży nieruchomości, i tak upływa większość miesiąca. Pomimo posiadania tablic Emmanuel nie ujawnia się ponownie, a przynajmniej John o tym nie wspomina, a Dean nie zamierza o to pytać.

Chociaż był raz. Było to trochę po czwartym lipca, a oni byli w Minnesocie i tata chciał zjechać do miasteczka o nazwie New Canton, żeby "coś sprawdzić". Dean pamięta, że chodził tu do gimnazjum, może do siódmej klasy. On i Sam spędzali zbyt wiele czasu i wydawali zbyt dużo pieniędzy w nędznym salonie gier i bilarda pół mili od szkoły, gdzie Dean zaczął naprawdę dobrze grać. Pamiętał to miejsce tylko dlatego, że po raz pierwszy złamał sobie nos po wygranej z grupą pijanych studentów, którzy wrócili do domu na Święto Dziękczynienia.

John zaprzyjaźnił się z właścicielem, co z perspektywy czasu nie było aż tak dziwne, biorąc pod uwagę, że on i jego brat nie mieli najprawdopodobniej wstępu do tej części budynku, w której nie było maszyn do wyławiania pluszaków i tanich plastikowych nagród, a mimo to został wciągnięty do środka.

-Jestem zaskoczony, że tutaj dotarłeś, myślałem, że masz kogoś innego do zbadania tego. - Dean nadal nie jest pewien, na czym polega problem, coś o kilku stałych bywalcach, którzy zaginęli i pojawili się kilka dni później bez rąk.

-Kogoś innego?- spytał John. Opiera się o ladę w sposób, który wydaje się przypadkowy, jeśli się go nie znało.

-Tak, przyszedł tutaj jakiś facet, kiedy to było, we wtorek? Powiedział, że dostał sms-a, że ma tu przyjść, domyślił się, że to od ciebie.

-Jak wyglądał ten gość?- pyta Dean. Oczy Johna przesuwają się w jego stronę, ale on nie odwzajemnia spojrzenia.

-Młody, w twoim wieku, trochę niższy. Ciemne włosy.

-Jeździ Lincolnem? Opalony?

-Tak mi się wydaje.

-Zabawne,- mówi John, bez humoru. -Skończył wszystko?

-Yep. Dziwny facet, ale już nikt inny nie zaginął, więc.- wzrusza ramionami.

John milczy przez pierwsze sto mil. Potem wyłącza radio. -Dean - Patrzy na niego, w sposób, w jaki żąda od syna, żeby mu coś powiedział, coś, co on już wie i jeśli się nie przyzna, będzie jeszcze gorzej.

-Zapytałem tylko dlatego, że miałem przeczucie. - broni się Dean.

-Powiedział, że dostał SMS-a.

-Do wczoraj nawet nie wiedziałem, że tu przyjeżdżamy,- mówi. -Sir.- Nie ma zwyczaju okłamywać swojego ojca. Nie na temat ważnych rzeczy, w każdym razie. Jedynymi wyjątkami były zazwyczaj sytuacje, gdy chodziło o Sama. Wiedział o Stanford od miesięcy, nie mówiąc nic Johnowi. Ale tym razem jest inaczej. Ciemne oczy Johna przesuwają się po jego twarzy, a on chyba też zdaje sobie z tego sprawę, bo po chwili włącza radio i nie mówi nic więcej.

Wyruszają na jeszcze kilka polowań, zanim John dowiaduje się o pewnym tropie, który jest zbyt ważny by Dean z nim pojechał. Zabiera swoje rzeczy i wyjeżdża ciężarówką, którą kupił kilka lat temu. Dean przeczuwa, że wróci za jakiś tydzień, krzątając się po motelowym pokoju z klejącymi się ścianami i głośnymi sąsiadami, decyduje: "pieprzyć to, John przecież zna jego numer".

W każdym razie, z nudów dzwoni do pastora Jima i słyszy o czymś, co może być kappą*, topielcem czy coś takiego w Oregonie i decyduje, że właściwie czemu by tego nie załatwić.

-Przy okazji, słyszałeś o tym początkującym łowcy?- Dean pyta, gdy pakuje swoje rzeczy.

-Nie. Jakim?

-Ma na imię Emmanuel Allen. Jeździ starym Lincolnem, mniej więcej w moim wieku, ciemne włosy, jasne oczy. Kilka miesięcy temu pracowaliśmy nad tą samą sprawą z poltergeistem. Powiedział, że jest w tym nowy.

Pastor Jim wydał z siebie pomruk. -Tak, myślę, że mogłem co nieco usłyszeć. Ale nie pod tym nazwiskiem. Poszedł za sforą wilkołaków w Nebrasce w tamtym miesiącu.

Dean nieruchomieje. -Sam?

-Wiem, szalony sukinsyn, prawda? Tak w każdym razie tak słyszałem. Inni myśliwi, na których się natknął, mówili, że nazywał się jakoś inaczej. Krócej. Kaz? Nie, nie to.

-I przeżył?

-Nie wiem, czy przeżył, słyszałem tylko, że tam pojechał. Nie słyszałem nic na ten temat.- Dean zaklął. -Wiem. Już za późno, żeby coś zrobić.

-Jeśli ten idiota po prostu został wchłonięty do stada...- Dean wiedział, że tak właśnie kończyło wielu łowców. Albo ginęli w walce z jednym z tych potworów, albo kończyli przemienieni, co było jeszcze gorsze. Nie było mowy, żeby sam ruszył w pogoń za stadem, ale może by się rozejrzał... Zmarszczył brwi. Nie, to było głupie. Facet albo zmądrzał na tyle, by trzymać się z daleka, dopóki nie będzie miał wsparcia, albo był martwy. Albo był wilkołakiem, w którym to przypadku będzie martwy prędzej czy później.

Dean stara się otrząsnąć z myśli o tym prawdopodobnie martwym łowcy i wypytuje pastora Jima o szczegóły sprawy w Oregonie, Blue Earth i cokolwiek innego. Ich rozmowa się kończy, ale ciekawość Deana jest tuż pod powierzchnią, więc zmusza się do zadania kolejnego pytania. -Skąd w ogóle dowiedziałeś się o tym facecie? Myślałem, że ostatnio trzymasz się głównie w stanie.

-Są jeszcze inni łowcy poza tobą, mną i Johnem,- mówi lekko. -Zawsze mówiłem Johnowi, żeby cię przedstawił, na wypadek gdyby coś się stało, ale...- westchnął. -Powinieneś go kiedyś zapytać. Harvelle'owie byli kiedyś jego dobrymi przyjaciółmi, a życie jest zbyt krótkie, by chować urazę - w każdym razie przeciwko pozostałym łowcom.- Dean podniósł brwi ze zdziwienia, ale odłożył tę informację na później i ruszył w drogę.

Heard from your mother (she don't reconize you) tłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz