Rozdział 3

336 23 4
                                    

P. O. V. Polska

Byłem wciąż przerażony. Nie wiedziałem o co tu chodzi. Nieznana mi osoba uratowała mnie i teraz przygotowała jedzenie. W czasach epidemii każda osoba próbowała działać samodzielnie, a on mi proponuje mi współpracę na którą się godzę. Wiedziałem, że jestem debilem, ale nie aż takim.

- Idziesz? Bo za chwilę ostygnie!- zawołał Niemcy z kuchni.

Poszedłem w stronę kuchni. Okazało się, że mój nowy przyjaciel ma na sobie słodziutki fartuszek. Był on różowy i były tam różne rodzaje ciasteczek. Zaśmiałem się pod nosem z tego. Okazało się, że to usłyszał i spojrzał się na mnie z wyrzutem.

- Wiem, że śmiesznie w tym wyglądam. Siadaj już, bo nie chcę, aby Ci ostygło- powiedział.

Usiadłem przy stole. Zaczęliśmy jest w kompletnej ciszy. Pod koniec poczułem jego wzrok na sobie, ale postanowiłem to zignorować. Postanowiłem zebrać nasze talerze i je umyć. Mój nowy kolega stanął za mną. Zdziwiło mnie to przez co lekko się zarumieniłem. Usłyszałem, że podniósł swoją rękę. Otworzył szafkę nade mną, wyjął coś z niej i poszedł do blatu. Okazało się, że wyciągnął szklankę chcąc nalać sobie jakieś picie.

Usłyszałem po chwili jakiś huk. Nie wiedziałem co to dokładnie było. Postanowiłem podejść do drzwi, bo wydawało mi się, że to za nimi coś się dzieje. Okazało się, że stały tam potwory. Krzyknąłem przerażony co zwabiło mojego współpracownika. Wyjrzał przez wizjer i lekko przestraszony cofnął się o krok.

- Chodź- złapał mnie za dłoń i zaczął gdzieś ciągnąć.

Pobiegliśmy po schodach. Weszliśmy do jakiegoś pokoju. Zaskoczył mnie widok najróżniejszych broni. Zaczął je brać przy okazji każąc mi wybrać kilka z nich. Wziąłem dodatkowo pasek, do którego będę mógł pochować mniejsze bronie i naboje.

Zaczęliśmy biec na dół. Postanowiliśmy wyjść z domu przez drzwi ogrodowe. Nikogo tam nie było dzięki czemu mieliśmy wolną rękę. Zaczęliśmy powoli iść. Ja pilnowałem tyłów, aby nikt nas nie zaskoczył. Jeżeli zobaczyłbym jakiekolwiek potwora to momentalnie byłbym na tej samej prędkości co samochody.

W pewnym momencie zacząłem upadać. Okazało się, że potknąłem się o jakiś korzeń czy coś w tym stylu. Spojrzałem się do tyłu, bo usłyszałem jakieś dźwięki. Okazało się, że potwory zaczęły iść w moją stronę. Próbowałem wstać, ale moja noga niemiłosiernie bolała. Pisnąłem po cichu na co każdy zwrócił uwagę. Po kilku chwilach poczułem, że ktoś mnie złapał mnie jak pannę młodą i zaczął biec. Nie wiedziałem tylko w którą stronę.

- Gdzie mieszkałeś?- spytał się nagle.

- Ul. Alojzego Putza 42, ale już tam potwory się dostały- powiedziałem. 

- Zauważyłem, że za każdym razem, gdy te stworzenia atakują miejsca potem je momentalnie opuszczają myśląc, że nikogo tam nie ma- zaczął biec w kierunku mojego byłego domu.

Po dłuższym czasie udało nam się tam dostać. Mówił prawdę, bo nie widziałem nigdzie potworów. Okazało się, że mój dom był cały i w dodatku otwarty. Weszliśmy tam, a ja zostałem położony na kanapie.

- Gdzie masz opatrunki?- zapytał się idąc do łazienki.

- Są w szafce obok lustra- powiedziałem.

Po chwili wrócił z potrzebnymi rzeczami do salonu. Przemył mi ranę wodą utlenioną i zaczął wiązać mi bandaż. Po kilku minutach skończył i usiadł obok mnie na kanapie.

- Chodź- wstałem chcąc mu pokazać pokój, aby mógł odpocząć.

- Gdzie idziemy?- zadał pytanie idąc za mną.

- Pokaże ci twój pokój, bo widzę, że za chwilę mi tutaj padniesz- lekko się zaśmiałem.

Po chwili otworzyłem drzwi od pokoju gościnnego. Była tam w dodatku szafa, w której były czyste rzeczy. Zaproponowałem mu, aby poszedł się umyć i wziął rzeczy z szafy na co się zgodził. Po kilku minutach wrócił z łazienki, do której poszedłem ja. Zanim poszedłem potem do swojego pokoju zajrzałem do swojego chwilowego gościa. Okazało się, że już zasnąłem, więc ja też udałem się na sen.

Epidemia (GerPol)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz