25 lipiec 2003

905 22 2
                                    

Rochelle

- No i znowu w nowym miejscu. - Emmett rozparł się wygodnie na kanapie i uśmiechnął się do mnie krzywo.
- A mi się tutaj podoba. - Rosalie dosiadła się do niego i wtuliła w jego napakowany tors.
- I mi również. - wychylam się z kuchni próbując dodzwonić się do Alice, która pojechała z Jasperem na polowanie nieco dalej za miasto.
Pewnie znowu łączy je z jakimiś wielkimi zakupami.
Ledwo odłożyłam telefon, w kuchni zjawił się Edward.
Podszedł do mnie i przytulił od tyłu, muskając wargami mój kark.
- Gotowa?
Odwróciłam się i ustami musnęłam jego usta, jednak zanim brązowowłosy zdążył pogłębić pocałunek, wymknęłam mu się.
Wybiegłam szybko z domu, on pognał za mną.
Biegliśmy dłuższą chwilę, aż znaleźliśmy się na naszej ulubionej polanie w środku lasu.
Mój kochany wampir wyjął naglę z pobliskich zarośli koc w kratę i...
- Pamiętałeś!
Podbiegam do niego i rzucam mu się na szyję.
Obraca mnie wokół siebie i stawia na ziemię.
Chwile później leżę na jego klatce piersiowej i z koca podziwiamy niebo.
Jest takie piękne.
Bez ani jednej chmurki.
Szybko wracam do małej paczuszki, która czekała na nas razem z kocem.
Otwieram ją, a w niej znajduje się złoty łańcuszek z literką E.
Gdybym umiała płakać na pewno po mojej twarzy poleciały by łzy wzruszenia.
- Dziękuję, kocham cię. - całuje go namiętnie po czym daje mu zapiąć łańcuszek na szyi.
- Też taki mam tylko że z R. - odsłania kołnierzyk koszuli i pokazuje mi biżuterie.
Wtulam się w niego jeszcze bardziej.
- A ty obchodzisz urodziny, czy raz na kilka lat? Pytam bo w sumie jeszcze ich nie obchodziłeś odkąd pojawiłam się u was. - pytam nagle.
Odwraca głowę w moim kierunku, a jego oczy się śmieją.
- Nie. Już dawno nie. Ostatnio 99. Tak dla żartu. - uśmiecha się i zatapia dłoń w moich włosach.
- A może... - zawahałam się.
- Mów dalej. - poprosił.
- Może ja już nie powinnam obchodzić urodzin? Przecież to jest bezsensu. Wyobraź sobie to. 20-latka obchodząca 50 lat.
-To nie jest bezsensu. Chociaż mi osobiście pomaga. Pozwala się co chwile nie zastanawiać ile to już lat. Powinno się patrzyć w przyszłość, na możliwości, a nie w przeszłość.

Gdy wróciliśmy do domu było już ciemno.
Alice i Jasper wrócili z miasta i zastaliśmy ich pogrążonych w rozmowie.
Od progu wyczuli naszą obecność, więc nie zdążyłam jeszcze porządnie wejść do domu, a już brunetka miała mnie w objęciach.
- Wszystkiego najlepszego El! - gdy mnie już uwolniła z uścisku wręczyła mi duże pudło, które stało nieopodal.
- Otwórz! - widać było że jest bardzo podekscytowana.
Po podniesieniu pokrywki moim oczom ukazuje się sztaluga i nowe farby.
Dziękuje jej wylewnie, jednak kątem oka spoglądam na Hale'a.
- Nie steruj nastrojem. - uśmiecham się do blondyna. - To co? Pora na nasz trening?
- Myślałem że dzisiaj będziesz świętować. - Jasper uśmiechnął się lekko.
- Jedno nie wyklucza drugiego.

- Skoncentruj się. Pomyśl, że ten głaz jest lekki...
Kojący głos blondyna pomaga mi się rozluźnić i jednocześnie skupić.
Podnoszę lekko dłonie do góry, nie spuszczając wzroku ze skały.
Odrywa się od ziemi na wysokość jakiś dwóch metrów.
Odkładam go na miejsce i odwracam się do brata zrezygnowana.
- Gdybym używała tej telekinezy od początku, to bym mogła rzucać tymi kamieniami, jak rzuca się patyki psom, a to? Porażka.
Siadam na klifie zrezygnowana i chowam twarz w dłoniach.
Sekundę później czuję jego dłoń na moich plecach, a w następnej głowę na ramieniu.
Jestem mu bardzo wdzięczna, że w tej chwili nie steruje moimi emocjami.
Wtulam się w niego i oboje milczymy dłuższą chwilę.
- Ja naprawdę nie mogłam wtedy inaczej. - rzucam w przestrzeń.
- Wiem.

20 września 2001

Właśnie wróciłam ze szkoły w podłym nastroju.
Nieomal rzuciłam się na nauczyciela po tym jak zaciął się skalpelem na biologii.
Na jego i moje szczęście w pobliżu był Jasper i jego jakże pożyteczna w takich sytuacjach moc.
Skłamał że źle się czuje, a ja orientacyjnie zaczęłam udawać, że kręci mi się w głowie i po kwadransie byliśmy już w drodze do auta.
Rozejrzałam się po salonie i ciężko westchnęłam.
Moją uwagę przykuła nowa orchidea Esme stojąca na regale.
Zbliżyłam się do niej.
Zaczęłam na nią intensywnie patrzeć i nagle to się stało.
Podniosłam dłoń aby ją dotknąć, ale ona nagle wystrzeliła w powietrze.
Wydałam zduszony okrzyk.
W salonie pojawił się blondyn i Emmett.
Ja lekko przestraszona opuściłam dłoń, w następstwie czego kwiat Esme marnie skończył.
Bracia popatrzyli na siebie, potem na podłogę, a w końcu na mnie.
- Czy ty właśnie odkryłaś swoją umiejętność? - do salonu wszedł Carlisle.
Nic nie odpowiedziałam.
Stałam jak wmurowana, nie wiedząc za bardzo co o tym wszystkim myśleć

Godzinę później razem z Emmett'em i naszym ojcem byliśmy na opuszczonym złomowisku.
Próbowałam już po raz któryś podnieść niewielki wrak samochodu, ale marnie mi to szło.
I po chwili nadeszła ta chwila...
Zrezygnowana zdekoncentrowałam się i machnęłam od niechcenia ręką.
Auto wystrzeliło jak z procy.
Po chwili dało się słyszeć jakiś trzask i jęk.
Cała nasza trójka zerwała się do biegu.
Kilometr dalej pod wrakiem leżał człowiek.
Moje myśl wirowały z prędkością światła.
Ale jak to?
Zabiłam go.
Żyję?
- Leję się do środka. - słowa doktora przebiły się do mnie. - Nie ma wiele czasu.
Nie chciałam znać ciągu dalszego.
Zerwałam się na równe nogi i pognałam do domu.
Wbiegłam do swojego pokoju i zaczęłam rzucać czym popadnie.
Do pomieszczenia wbiegła Esme.
- Rochelle, skarbie co się dzieje?
- Zabiłam go. Człowieka. Jestem niebezpieczna.
- Wcale nie. - w pokoju nagle znalazł się Edward. - dzwonił Emmett, że zdążyli i tego człowieka operują.
Usiadłam na podłodze i przyciągnęłam kolana do twarzy.
Nie wiem ile tak przesiedziałam, aż w pokoju zjawił się mój przyszywany ojciec.
- On żyje Ellie.
Podniosłam głowę i spojrzałam mu prosto w oczy.
- Jakie ma szanse? Tylko szczerze.
- Może z tego wyjść.
- Carlisle...
- Może z tego nie wyjść. Rochelle...
- Nie! - przerwałam mu. - Już nigdy nikomu nie zrobię krzywdy.
Blondyn mnie źle zrozumiał bo powiedział.
- Przejdziemy przez to razem. Razem z Jasperem pomożemy ci kontrolować tą moc.
- Nie Carlisle. Nie to miałam na myśli.
Po dwóch godzinach siedziałam w samolocie do Brazylii.
Zostawiłam ich.
I nie zamierzałam wracać...

_______________
No hejka Kochani!
Wróciłam!
I jak się podoba?😊
W następnym rozdziale będzie już Bella, a wątek ucieczki jeszcze powróci 😉
Do następnego ❤️

Co jeśli...? | Zmierzch/Twilight FF ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz