rozdział 8

1K 63 32
                                    

Harry spędził u Louisa praktycznie całe popołudnie, nie wliczając w to wyjść na załatwienie się lub zdobycie dla nich jedzenia, oczywiście nie tego szpitalnego, bo to było naprawdę ohydne.

Rodzice Nialla zabrali go około godziny trzynastej. Wymienili się wtedy numerami telefonu i blondyn obiecał do niego zaglądać, kiedy tylko znajdzie czas. Przez te niecałe dwa dni stali się dla siebie naprawdę bliskimi znajomymi. Może jeszcze nie mówimy tu o przyjaźni, ale szli w naprawdę dobrym kierunku.

Zaraz miała kończyć się godzina odwiedzin, a Harry nie zamierzał się stąd ruszyć. Będzie się kłócić, może nawet da dodatkowe pieniądze, aby pozwolili mu tutaj zostać. Dosłownie zrobi wszystko, aby nie wracać do domu i być przy szatynie tego wieczoru. Strasznie się o niego martwił i nie wyobrażał sobie pojechać do tego wielkiego, pustego mieszkania samemu.

Kiedy wczoraj wrócił do mieszkania i nie widział nigdzie Louisa czuł, jakby ten dom, mimo iż ogromny, był malutką klitką, która napawała go klaustrofobicznym strachem. Nie potrafił pozostać w tym bydynku wiedząc, że niebieskooki jest w tym samym czasie samotny, w szpitalu i coś może mu się stać.

- Przepraszam, ale musi Pan już wyjść. Czas na odwiedziny się skończył. - oznajmiła stanowczo pielęgniarka, która zajmowała się młodszym.

- A mogę coś zrobić, żeby tu zostać na noc? Błagam Panią, ja muszę przy nim być. - powiedział błagalnym tonem patrząc oczami szczeniaczka w te należące do kobiety.

- Niestety nic nie mogę na to poradzić. Proszę wyjść.

- Aaa...no nie wiem, pieniądze Pani jakoś nie przekonają? - podsunął pomysł i z portfela wyciągnąć banknoty o łącznej wartości siedmiuset funtów.

- Nie ma nawet takiej opcji, jeśli Pan natychmiast nie wyjdzie to wezwę ochronę. - odparła, zdenerwowana już pielęgniarka.

- Hazz, idź do domu i się prześpij. Rano tutaj wrócisz. - zaproponował Louis, głaszcząc ramię starszego.

Zielonooki westchnął tylko poddańczo i skinął głową. Wstał z plastikowego krzesełka i schylił się by pocałować młodszego w czoło. Odsunął się i uśmiechnął.

- Do zobaczenia w takim razie.

Wyszedł ze szpitala i oczywistym było, że nie uda się do domu. Zamiast tego skręcił w inną stronę i podbiegł pod ścianę, gdzie Louis miał okno. Szatyn miał pokój na drugim piętrze, lecz to nie powstrzymało piosenkarza od próby wtargnięcia tam poprzez wspinaczkę po murowanej ścianie budynku.

Jakimś cudem, brunet sam nie wiedział jakim, dostał się na odpowiednie piętro i stanął na stalowej rynnie. Przyciskając się mocno do ściany i jedną ręką zapukał w szybę. Miał nadzieję, że nie ma w tej chwili u niebieskookiego żadnych osób.

Czekał tak kilka minut, aż w końcu usłyszał, jak ktoś otwiera okno i po chwili widzie wychyloną głowę chłopaka.

- Do chuja Harry? Co ty tu robisz do cholery. - krzyknął szeptem.

-‚Odsuń się to wejdę i ci powiem. - wysapał.

Louis cofnął się na bezpieczną odległość i patrzył z uniesionymi brwiami, jak Harry próbuje przejść prze okno do pomieszczenia.
Zeskoczył z parapetu i sapnął cicho. Wyprostował się i uśmiechnął szeroko zadowolony ze swojego występku.

- Mówiłem do zobaczenia. - zaśmiał się cicho i podszedł do szatyna - Mogę się przytulić?

- Możesz głupku, ale uważaj na moje żebra i te głupie kable.

Tulili się tak przez kilka minut, kiedy Louisa zaczęły już boleć żebra. Pokuśtykał do łóżka i znów się na nim ułożył.

- Jesteś niemożliwy. - roześmiał się.

- Cóż...chyba mamy sobie do pogadania nie sądzisz? - uniósł brew.

- Jak dla mnie to nic nie musimy sobie wyjaśniać - wzruszył ramionami. - Nie jesteśmy chyba pokłóceni?

- Nie, oczywiście, że nie, ale nie o to mi chodzi.

- To o co w takim razie? - spytał głupio szatyn.

- O twoim pobiciu. Wiesz kto ci to zrobił? Znasz te osoby? - pytał go muzyk.

- Nie znam ich. - odwrócił wzrok, od razu zdradzając, że kłamie.

- Lou... - złapał go za podbródek i odwrócił jego głowę w swoja stronę - ...możesz mi wszystko powiedzieć. Nie będę cię oceniał ani nic z tych rzeczy, jeśli tego się obawiasz. - zapewnił.

Szatyn bił się ze swoimi myślami. Z jednej strony mógłby wyznać prawdę starszemu, ale to wiązałoby się z opowiedzeniem również o tym, co się z nim działo w domu dziecka. Bał się mówić o gwałtach dla bruneta, ponieważ nie chciał, aby ten się nim brzydził albo uznał go za zwykłego słabeusza, który nie potrafi się sam obronić.

Po dłuższym czasie, westchnął głośno i odważył się zacząć.

- Wszystko zaczęło się tak naprawdę od mojego ojca. Był alkoholikiem, który wyżywał się na mojej mamie, tylko tak żebym ja tego nie zobaczył. Któregoś dnia przyłapałem go na kłótni z moją mamą i na tym jak ją uderzył. - wziął drżący wdech i zaczął mówić dalej - Wyprowadziliśmy się i wszystko było okej, aż do czasu choroby mojej mamy. - wypuścił kilka łez, które zaraz szybko zleciały z jego policzków na szpitalną kołdrę - Z-zmarła kilka miesięcy po moich szesnastych urodzinach i przez to musiałem mieszkać w d-domu dziecka i na początku było w miarę okej, ale wtedy przyszli oni i... - jego głos załamał się, a sam Louis zaczął szlochać.

Piosenkarz przez cały czas słuchał chłopaka bardzo uważnie i kiedy usłyszał jak jego głos się załamuje i zaczyna płakać, przysunął się do niego, otoczył go ciasno swoimi długimi rękami i głaskał uspokajająco po włosach. Jemu samemu chciało się tej chwili płakać i nawet parę łez zdążyło uciec spod jego powiek, lecz musiał być silny. Silny dla Louisa. Kiedy niebieskooki się trochę uspokoił kontynuował.

- ...i najpierw tylko m-mnie obrażali, a a później oni przychodzili do mnie i dotykali i wyśmiewali i g-gwałcili. - zapłakał głośno, zaciskając mocno powieki na wspomnienia tego całego bólu jaki przeżywał każdego tygodnia, przez dobre dwa lata.

- Ciii, spokojnie Lou już nic ci nie zrobią przysięgam. Załatwimy ci jakiegoś miłego ochroniarza, który będzie wstanie cię obronić przed tymi kutasiarzami, dobrze? - zapytał, wywołując tym cichy śmiech u Louisa.

- Dobrze.

- Podasz mi ich imiona i zgłosimy to na policję, dobrze? Już nie będą cię dręczyć.

- Dziękuje, Hazz.

- Nie masz za co kochanie. - wyszeptał.

- Tak w ogóle to jestem pod wrażeniem twoich zdolności wspinaczkowych. - zaśmiał się, tym razem weselej szatyn.

- Mam silne ręcę. - powiedział dumnie, napinając bicepsa.

Szatyn nie kontrolując swoich ruchów ułożył swoją dłoń na mięśniu piosenkarza i ścisnął go delikatnie. Kiedy zorientował się co zrobił, zarumienił się i speszony zabrał szybko swoją dłoń.

- Przepraszam. - mruknął zażenowany własnym zachowaniem.

- Nic się nie stało. - szepnął brunet przybliżając się do młodszego.

Uniósł powoli głowę chłopaka i zbliżył ją do swojej. Ciągle patrzył się w oczy niebieskookiego, aby mieć pewność, że nie robi nic wbrew jego woli. Kiedy nie ujrzał zawahania w błękitnych tęczówkach, lecz podekscytowanie zminimalizował odległość między ich wargami. Przycisnął je dosłownie na chwilę, przymykając powieki i ciesząc się tą miękkością warg szatyna. Pocałunek był niepewny i delikatny, ale za to pełen ukrywanych dotychczas uczuć.

Odsunęli się od siebie i spojrzeli w swoje oczy. Louis znów zarumienił się i uśmiechnął słodko.

Two sides || l.s ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz