-Rozdział 1-

89 7 1
                                    

- Mirabel... Mirabel, querida, obudź się proszę, błagam...

- Czy... Ona?

- Nie, nie możliwe... Jej serce bije, czuję to.

***

Powoli wracała mi przytomność. Czułam jak chłodne powietrze muska moją twarz z lekka bawiąc się kosmykami włosów. Słyszałam czyjeś głosy. Czułam jakby dzieliła mnie między nimi jakaś dziwna bariera, jakby dochodziły spod tafli wody. Stłumione, znajome odgłosy. Wsłuchałam się w nie. Jeden z nich należał do mojej mamy. Była najbliżej. Czułam, że płakała, a jej łzy rozbijały się na moim policzku. Potrafiłam również odczuć jej ciepło. Obejmowała mnie, ale inaczej niż dotąd. Jej uścisk był mocny, a jednocześnie bardzo roztrzęsiony. Czułam jak cała drży.

Drugi głos należał do chłopca. Wydawał się przejęty a przynajmniej o tym świadczyły słowa, które wypowiadał. Załamywały one mu się w gardle, co było bardzo nie podobne do postaci, którą do ów głosu dopasowywałam. Myślę, że należały do Camilo, ale... Czemu był smutny? Dlaczego moja mama płakała? Czy to jakiś sen? Zaraz się obudzę?

W jednej sekundzie poczułam jak jakaś ciecz wpływa mi do płuc. Chciałam odkaszlnąć ale szybko zdałam sobie sprawę jaki mój oddech był płytki, przez co zamiast wypuścić powietrze, ja nabrałam go w płuca. Zaczęłam się chwilowo dusić. Toczyłam wewnętrzną walkę ze samą sobą, aż w końcu udało mi się połknąć dokuczliwy płyn.

Otworzyłam powoli oczy a obraz powoli scalał się w jedność. Widziałam twarz mojej mamy przepełnioną smutkiem i lękiem. Patrzyła prosto na mnie uśmiechając się i łkając jednocześnie. Trzymała mnie, opierałam głowę o jej ramię. Nie wiedziałam co się stało... Chwilowo nie pamiętałam niczego. Starałam się doszukać odpowiedzi w tym co mnie otaczało. Skierowałam głowę w drugą stronę. Znajdowała się tam moja rodzina. Wszyscy mieli łzy w oczach, a niektórzy jeszcze zasłaniali usta dłońmi. Czy... Coś się stało?

I wtedy zrozumiałam.

Widok ruiny jaka mnie otaczała był nie do zniesienia. Czułam jak serce łamie mi się na pół a i tak to było za łagodne określenie.

- Zawiodłam... Zawiodłam was wszystkich... - rozpłakałam się wtulając twarz w pierś mamy na co ta zacieśniła uścisk.

- Mira... Mirabel nikogo nie zawiodłaś. Udało Ci się ją zdobyć. To nie Twoja wina, że zgasła... Nie Twoja, słyszysz? - mówiła gładząc mnie po policzku, a jej oczy zaszkliły się mocniej niż wcześniej.

Może i nie moja wina, ale byłam w to zamieszana. Gdybym może bardziej się postarała... Gdybym biegła szybciej i wybrała inną drogę ucieczki? Już i tak za późno... To wszystko przepadło. Jedyne co potrafiłam teraz zrobić to spuścić wzrok. Wstyd jaki mnie przepełniał sprawiał, że nie potrafiłam spojrzeć na nikogo.

Usłyszałam kroki. Ktoś do nas podszedł ale nie miałam ochoty ani chęci sprawdzać kto to był. Coraz dotkliwiej czułam skutki tego cudownego wyścigu po świecę. Czułam jak łokcie pieką z minuty na minutę coraz bardziej. Jak palce drgają przez dotkliwe zadrapania. Czułam też coś w stylu otumamienia. Obraz dalej wirował, choć już nie tak bardzo to wciąż.

Dlaczego mnie to spotkało? Dlaczego nagle Casita zaczęła się burzyć? Dlaczego nie zdążyłam jej uratować w porę? A może to jednak... Moja wina?

Cała ta wewnętrzna walka wzbudziła we mnie nie potrzebne emocje. A może jednak potrzebne? Może powinnam się tak czuć? Jestem beznadziejna, nie potrafię nawet przenieść zasranej świeczki w drugie miejsce. Moje oczy zaszkliły się ze zdwojoną siłą, zaczęłam płakać. Ból jaki mnie dotykał w tamtej chwili już nie był nie znośny. Czułam, że właśnie tak powinnam się czuć. Dziwne było to jak bardzo te rany przynosiły mi teraz ulgę.

Ray of HopeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz