Obudziliśmy się o godzinie dziewiątej.
Wstaliśmy, zjedliśmy coś i podzieliliśmy się w poszukiwaniach. Jacob miał szukać w okolicach stacji kolejowej, ja wyprać w Saloonie.Podszedłem do barmana i zapytałem go o tych siedmiu bandziorów. Odpowiedział szybko i zwięźle, że są na stacji kolejowej i szykują się do wyjazdu w kierunku miasta San Carlo.
Odrazu wyszedłem z budynku i pognałem na stacje. Tam słyszałem już strzały.
Zatrzymałem się przed wejściem, wynajem rewolwer i przyszykowałem się do ataku.
Wtarabaniłem się do środka. Odruchowo zastrzeliłem dwóch mężczyzn, po czym schowałem się za jakąś osłoną, by dorwać ostatniego, który trzymał Jacoba.
- Słuchaj! - Usłyszałem głos bandyty. - Twój kumpel zaraz zginie, chyba że się poddasz!
Zaczaiłem się na tego mężczyznę. Wycelowałem do niego z tyłu w pistolet, który trzymał i wystrzeliłem.
- Cholera! - krzyknął bandyta i pchnął staruszkiem o ziemię. Chwycił prędko swój nóż i wbiegł we mnie. Zkontrowałem atak i wyrwałem mu sztylet z dłoni, po czym przyłożyłem mu go do gardła.
- Gdzie jest Samuel Brown?!! - Zapytałem.
- W The Tiguaro! - wykrzyczał.
- Gdzie to jest?
- 6 mil na wschód od miasta - Odpowiedział.
- Ile macie ludzi?
- 30!
- Dobra. Jacob, jest twój... - wykręciłem rękę mężczyźni i puściłem. Bandytą upadł na ziemię, a Jacob uderzył go kolbą od karabinu w głowę.
Wyszliśmy z budynku, wsiedliśmy na konie i ruszyliśmy galopem na wschód, do The Tiguaro.
Zatrzymaliśmy się na najwyższym miejscu w okolicy, idealnie obok tego miejsca. Była to ogromna forteca, czy coś w tym stylu, bardziej jego ruina. Na zewnątrz stał patrol, pilnował przejścia.
Patrząc przez lornetki dopatrzyliśmy się, że po stronie zachodniej zamku, jest dziura, którą pilnowało dwóch strażników, wieże i wóz z dynamitem w środku obozu.
- Plan jest taki - zacząłem. - Bierzemy
tych dwóch, wchodzimy do zamku i zmierzamy do tej wieży. Bierzesz swój karabin z lunetą i mnie osłaniasz, lecz na początku strzelasz w ten dynamit. Ja wchodzę do akcji i szukam Samuela Browna, dobra?- Jasne - odpowiedział Jacob. - Ale nie uratuję Cię jak dostaniesz.
- Nie dostanę
- Obiecujesz? - zapytał.
- Tak, obiecuję - wstaliśmy i ruszyliśmy do tego przejścia.
Gdy byliśmy już obok tych dwóch mężczyzn, wyjęliśmy noże i zabiliśmy ich po cichu. Wkroczyliśmy do środka. Idąc w kierunku wieży słyszeliśmy rozmowy, trzech bandytów stojących obok wozu z dynamitem. Mówili o jakimś niezbyt ciekawym napadzie w Sacramento.
Byliśmy już na wieży. Załatwiliśmy wszystkich którzy tam byli, po czym pomogłem rozłożyć pozycję Jacobowi.
- Dobra. Schodzę - oznajmiłem. - Tylko... strzelaj celnie.
- Jasne. Nie strzelałem do ludzi od 69 - stwierdził. - Więc nie obraź się jak w pierwszych strzałach będę nie trafiał.
Zeszłem na dół, wyciągnąłem broń i przyszykowałem się do ataku, schowany za murkiem.
- Dajesz, dajesz... - mówiłem po cichu. - Strzelaj.
Z wieży rozległ się huk. Jacob wystrzelił z karabinu w kierunku wozu z dynamitem i... nie trafił.
- Co do cholery? - zdziwili się strażnicy.
- Cholera! - krzyknąłem zdenerwowany i sam strzeliłem w dynamit.
Wybuch rozstrzaskał ciała bandytów.
Zabici wylecieli w powietrze, trafiając innych bandytów.Jacob trafił jednego strażnika, potem ja go wykończyłem. Cóż cała akcja poszła szybko. Stos trupów i jeden wróg, Samuel Brown.
Weszłem do jego pokoju. Po drodze zabiłem jego ochroniarza schowanego za ścianą.
Samuel siedział z rewolwerem wycelowanym w swoją głowę.
Włożyłem broń do kabury i podniosłem ręce do góry.- Spokojnie, Samuel - powiedziałem do niego. - Nie musisz tego robić.
- Nie dorwiecie mnie! - krzyknął odbezpieczając swoją broń.
- Odłóż broń... - Powiedziałem. - Nie warto tego robić mówię Ci... idziesz do więzienia, nie na szubienicę. Pewnie twoi Cię z niego wyciągnął...
Widziałem jak powoli naciskał na spust... sięgnąłem po rewolwer i odruchowo wycelowałem w rewolwer Browna. Nacisnąłem na spust i nie trafiłem.
Było za późno. Samuel strzelił sobie w głowę. Akurat jego musiałem dostarczyć żywego!
- Cholera jasna! - zdenerwowany wziąłem stolik i rzuciłem nim o ścianę.
Wziąłem na plecy Browna i wyszedłem z budynku. Na zewnątrz czekał już Jacob z końmi.
- Chyba nie tak miało to się skończyć... - skomentował Jacob, gdy tylko zobaczył trupa.
- Strzelił sobie w głowę, kurwa - położyłem go na zadzie konia, po czym na niego wsiadłem. - Miałem im go zawieźć żywego...
- To teraz dokąd? - zapytał mnie Jacob.
- Do Sacramento - oznajmiłem.
Wyruszyliśmy dalej w podróż. Jechaliśmy przez 7 godzin, ponieważ Sacramento było o jakieś 70 mil oddalone od nas. Dojechaliśmy o 17.
Zatrzymaliśmy się przed biurem szeryfa i biorąc na plecy martwego Browna, ruszyliśmy do środka.
Tam czekał już Ross...- Czyżby Samuel Brown? - zapytał jak tylko zobaczył martwego człowieka. - Oby nie on...
- Tak. To on - rzuciłem trupa na podłogę. - Palną sobie w łeb. Nic nie mogłem poradzić...
- Jasne, panie Thompson - odpowiedział Edgar. - Jakby to pana interesowało, to dzisiaj rano powieszono Joshuę Millera. Egzekucja powiodła się.
- Super - skomentowałem. - Teraz chcę to szybko zakończyć. Gdzie jest ten Ethan Smith?
- Nie wiadomo - stwierdził Ross. - W końcu ma ksywę Człowiek-Duch...
- Jasne, czyli nic o nim nie wiadomo? - zapytałem.
- Dokładnie - potwierdził.
- To jak mam go dorwać? - zapytałem.
- Nie wiem. Jedyne co wiem, to to, że na pewno jest w południu Kalifornii. Radziłbym poszukać w Vanturas City. Podobno to "miasto wiedzy" w Kalifornii.
- Dzięki, Ross - podziękowałem mu i wyszedłem z biura szeryfa.
Od razu wyruszyliśmy do Vanturas City, chciałem to już mieć z głowy i spotkać się z rodziną...
CZYTASZ
𝐋𝐞𝐠𝐞𝐧𝐝𝐚 𝐄𝐥 𝐏𝐚𝐬𝐨 / Red Dead Redemption
Fanfiction𝐑𝐎𝐊 𝟏𝟖𝟕𝟗 Marcus Thompson to były banita znany z najokryutniejszych napadów w okolicach El Paso. Teraz to spokojny mężczyzna, z trójką dzieci i żoną. Mieszka sobie z swoją rodziną w stanie Kalifornia i uznany za legendę, prowadzi normalne życi...