Początki (cz. I)

100 19 11
                                    

Bella

Hogwart. Dużo słyszałam o tym miejscu, zwłaszcza z opowieści mojej mamy. Na długo przed jedenastymi urodzinami wiedziałam, jakich przedmiotów będę się tu uczyć, w gdzie w bibliotece powinnam szukać najprzydatniejszych książek oraz którym nauczycielom najtrudniej będzie zaimponować, co moja ambicja kazała postawić mi za cel. Orientowałam się w rozkładzie sal lekcyjnych, znałam nawet lokalizację Pokoju Życzeń; barwne opowieści członków mojej rodziny sprawiły, że ślina ciekła mi na myśl o pieczeni wołowej i nie mogłam doczekać się wypróbowania paru tajemnych przejść, dzięki którym moja rodzicielka wymykała się czasem z zamku po słodycze do Hogsmeade.

Przede wszystkim jednak moją głowę zaprzątały marzenia o zamieszkaniu w ślizgońskich lochach, o budzeniu się rankiem na łóżku z ciemnozielonym baldachimem, o spędzaniu czasu w położonym pod jeziorem pokoju wspólnym Slytherinu. Chciałam chodzić po pokrytych szarymi dywanami kamiennych podłogach i podziwiać zdobiące ściany dziewczęcej sypialni gobeliny upamiętniające wybitnych ślizgonów. Pragnęłam ubierać co rano szaty z herbem węża i wraz z pozostałymi czystokrwistymi uczniami raz po raz udowadniać przedstawicielom pozostałych hogwarckich domów, że to my, ślizgoni, byliśmy, jesteśmy i będziemy w tej szkole najlepsi. Nie było mi to jednak dane. Decyzją starej, durnej czapki nie mogłam spełnić swoich marzeń i kontynuować rodzinnych tradycji.

Rozmyślania o nauce w Hogwarcie były moim ulubionym zajęciem już od paru ładnych lat. Moja mama niejednokrotnie wspominała, że to właśnie w szkole odkryła swoją pasję do poznawania reguł prawnych, która obecnie zapewniała jej uznanie wśród czarodziejów na całym świecie. Tato rzadziej mówił mi o Hogwarcie. Pierwsze lata nauki wspominał nawet przyjemnie, później jednak nastały czasu terroru rozsiewanego przez pewnego czarownika zwanego Lordem Voldemortem i ojciec unikał rozmowy na ich temat. Mama opowiedziała mi ogólną historię Toma Riddle'a, związek między nim a moim tatą i prosiła, bym nie dręczyła ojca pytaniami, bo przywołują bolesne dla niego wspomnienia.

Od zawsze miałam pewność, że moje pochodzenie odegra ogromną rolę w mym życiu. Byłam przekonana, że pójdę w ślady matki i znajdę w Hogwarcie coś, co stanie się moją życiową pasją i pozwoli mi zyskać sławę i poklask w czarodziejskim świecie. W czasie bezsennych, letnich nocy parę tygodni przed rozpoczęciem nauki wyobrażałam sobie swoją przyszłość, w której wspomnienia z Hogwartu stanowić będą jeden z najjaśniejszych punktów mojego życia. Póki co jednak moje uczucia względem tej szkoły bliższe były rozgoryczeniu i żalowi mego ojca. Sądziłam wręcz, że w porównaniu do mnie tato jest szczęściarzem - miał przynajmniej szansę nosić szaty jedynego domu godnego krwi Malfoyów. Parę ładnych lat cieszył się nauką, zanim w jego życiu pojawił się pewien zły i potężny czarodziej. Mnie radość z pobytu w Hogwarcie odebrał jakiś wiekowy, głupi kapelusz, zanim lekcje w ogóle zdążyły się zacząć.

Korony drzew Zakazanego Lasu drżały zauważalnie pod wpływem jesiennego wiatru. Pokrywające okno drobne kropelki, stanowiące pozostałość po porannych mżawkach, powoli wysychały pod wpływem słońca, które coraz częściej wychylało się zza chmur. Widok z wieży gryfonów był naprawdę imponujący, sto razy bardziej wolałabym jednak wypatrywać trytonów przez okiennice ślizgońskich lochów. Jeszcze wczoraj temu, gdy przepływałam wraz z pozostałymi pierwszorocznymi jezioro, byłam pewna, że lada chwila ja i moi nowi znajomi będziemy robić zakłady o to, komu pierwszemu uda się zauważyć przez szyby jakieś ciekawsze od zwykłych ryb stworzenia. Parę chwil później Tiara Przydziału, siedząc na mojej głowie, wykrzyczała: „Gryffindor!" i wszystkie moje plany, od pobudki przy plusku fal do gry w „ryba czy syrena" legły w gruzach.

Pamiętam to tak wyraźnie, jak gdybym nadal siedziała na podwyższeniu przed ławą dla nauczycieli z Tiarą na głowie. Pamiętam ekscytację towarzyszącą wkroczeniu do Wielkiej Sali pierwszy raz w życiu, pamiętam dumę na widok zaciekawionych spojrzeń, którymi obrzucili mnie zarówno nauczyciele, jak i niektórzy uczniowie, słysząc moje nazwisko wyczytywane przez Ronaldę Hooch, ponad stuletnią już, ale niezwykle żwawą, niską i szczupłą czarownicę, opiekunkę Hufflepufu oraz nauczycielkę latania na miotle. Pamiętam radosne podniecenie towarzyszące opadnięciu Tiary na moje włosy, pamiętam dochodzący znad mojej głowy krzyk: „Gryffindor!" oraz kompletne zaskoczenie malujące się na wpatrzonych we mnie twarzach. Pamiętam swój szok i przekonanie, że to była jakaś pomyłka; kompletny paraliż mojego ciała i niezdolność do zejścia ze stołka, na którym siadał każdy przydzielany do domu pierwszoroczny. A co było dalej? Rozgoryczenie, żal, niedowierzanie oraz poczucie porażki, przemieszane ze sobą i towarzyszące mi aż do teraz. Czyjaś silna ręka złapała mnie za ramię, ściągnęła ze stołka i posadziła przy stole gryfonów. Zjadłam parę kęsów pieczeni, której niegdyś tak bardzo chciałam spróbować, a która tego dnia była dla mnie nie do przełknięcia. Pamiętam, jak parę łez, których nie udało mi się powstrzymać, spadło na leżący przede mną talerz, w który przez całą ucztę usilnie się wpatrywałam, starając się unikać interakcji z otoczeniem. Słyszałam dokoła śmiechy, żarty i rozmowy, widziałam kątem oka uściski rąk zawierających właśnie znajomość uczniów. W pewnym momencie ktoś szturchnął mnie ramieniem i zobaczyłam wyciągniętą w moim kierunku drobną, delikatną, dziewczęcą dłoń, ale zignorowałam tę próbę uzyskania ze mną kontaktu.

Saga rodu Malfoy. LilithOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz