Ból, przeszywający moje ciało był nie do opisania.
Czułam się...
Nawet nie wiem jak to określić.
Czułam się jakbym przebiegła maraton a teraz przygniotła mnie tona cegieł, naszpikowanych gwoździami, nie oszczędzając ani jednego centymetra kwadratowego mojego ciała. Gdybym mogła kiwnąć chociaż palcem z pewnością zabiłabym się, żeby nie przeżywać ani minuty tych strasznych katuszy. A już najbardziej bolała mnie głowa... bolała. To niedopowiedzenie. Naprawdę trudno mi dobrać w słowa to, co wtedy czułam.
Nagle ogarnęła mnie ciemność.
Napierała na mnie
Wyobraziłam sobie siebie w ścianach, które nagle zaczynają się zwężać, aż zacisną sie do końca. Jak na wszystkich horrorach.
W tamtym momencie uświadomiłam sobie parę rzeczy jednocześnie.
Po pierwsze coraz bardziej zaczęło mnie palić w płucach, choć nie mogłam się zmusić do wzięcia choćby najpłytszego oddechu.
Po drugie ciemność coraz bardziej mnie przytłaczała.
I po trzecie... im bardziej się jej poddawałam tym mniej odczuwałam ból...
Chciałam mu się poddać w zupełności. Ale po jakimś czasie, może pięciu sekundach, może pięciu minutach uświadomiłam sobie co jest grane.
Jak teraz się mu poddam
To nie zobaczę już nigdy twarzy mojej matki. Mojej wiecznie wspierającej, kochanej matuli.
Mojego ojca, zawsze mającego ze mną dobry kontakt.
Trójki mojego rodzeństwa... Belli, Adelli, Jamesa...
Mojego nienarodzonego jeszcze dziecka...
Tylera...
Tyler. Wiecznie będący ze mną. Będący moim oparciem, moim każdym oddechem, moją uzależniającą dawką morfiny. Musiałam żyć. Dla niego. I dla naszego dziecka.
***
To co później zaczęłam robić wydawało się niemożliwe jeszcze chwilę temu. Nie wiem w jaki sposób, ale znalazłam w sobie dość siły żeby odpychać od siebie ciemność. Było ciężko. Szczególnie, że ból był tak nieznośny jak nigdy dotąd. Gdybym tylko mogła z pewnością wyłabym nieludzkim krzykiem, błagającym żeby ktoś mnie dobił.
Nie mogłam na to pozwolić.
W końcu nastąpił przełom...
Wzięłam pierwszy wdech i... zaczęło się robić coraz jaśniej...