II

38 8 12
                                    

29 Kwietnia 1865

Tygodnie podróży za mną, dotarłem jednak finalnie do mego celu - el Paso. Zatrzymałem się przy tabliczce witającej przybyszy, spojrzałem stąd na miasteczko.

Było stanowczo jednym z najbardziej rozbudownaych jakie widziałem na zachodzie, mimo że do miasteczka dzieliła mnie jeszcze krótka chwila drogi, już widziałem zapełnione drogi.

Wjechałem do el Paso, mijając się z wieloma ludźmi po drodze, sporo z nich mierzyło mnie tu wzrokiem. Jedni odjeżdżali, a inni - tak jak ja - dopiero ci stawiali pierwsze kroki w miasteczku.

Dotarłem pod biuro szeryfa, zatrzymałem wtedy swojego wierzchowca. Zsiadłem powoli z jego grzbietu i przywiązałem go do słupka, rozejrzałem się stąd na miasteczko.

- Dzień dobry, el Paso. - Powiedziałem sam do siebie, wyciągając z kieszeni koszuli cygaro i wkładając je do ust. Po zapaleniu go, udałem się do środka.

Po wejściu do środka ujrzałem dobrze urządzone wnętrze, kilka cel oraz biurko. Przy nim właśnie ktoś siedział, podpisując papiery. Słysząc jednak dźwięk moich ostróg, ten podniósł na mnie wzrok.

Był to młody chłopak z blond włosami oraz jasną, szczególnie jak na te rejony karnacją. Na głowie nosił biały kapelusz, a na kamizelce miał przypięta srebrną gwiazdkę. Wszystko wskazywało na to, że jest zastępcą.

- Mogę jakoś pomóc? - Spytał się mnie, odkładając papiery na bok i kłądąc lewą dłoń na pasie od broni.

- Na to liczę. - Odparłem mu z uśmiechem, wyciągając z kieszeni koszuli otrzymane w koszarach orzeczenie i mu je przekazując.

Młody zastępca wziął je do ręki i zaczął je czytać, po chwilii gdy skończył to popatrzył się na mnie ze zdziwieniem. Oddał mi też wtedy papiery.

- Obawialiśmy się że nie dotrzesz. - Odpowiedział blondyn, przyglądając się mi i kiwając głową.

- Chwilę mi to zajęło, ale jestem. - Oznajmiłem, wpuszczając z ust dym po cygarze. Następnie rozejrzałem się wokół. - Jak się nazywasz, synu?

- Johnny O'Conner. - Odpowiedział mi wciąż uśmiechnięty Johnny, wystawiając w moim kierunku dłoń.

- Marco Van Winkle. - Także mu się przedstawiłem z uśmiechem, uściskując jego dłoń. Po zakończona uścisku dłoni, położyłem obie ręce na pas.

- No więc, Johnny. Opowiesz mi jak wygląda sytuacja? Tu i w okolicy. - Spytałem się go, na co ten wskazał na puste cele.

- W mieście jest obecnie spokojnie. Wiadomo, okazjonalne pijackie rozróby w saloonie lecz nic ponadto. - Przedstawił mi sytuację Johnny, skiwnąłem na to głową.

- Ilu nas jest? Oczywiście mam na myśli wszystkich przedstawicieli prawa. - Zadałem mu kolejne pytanie, a Johnny odrazu odpowiedział.

- Ma pan mnie, kilku innych zastępców oraz dość liczną grupę stróży prawa na terenie miasteczka oraz hrabstwa.

- To dobrze. - Przytaknął, drapiąc się po brodzie i zauważając oznakę szeryfa na biurku. Podszedłem wtedy do niej.

Kiedy ją wziąłem w rękę i miałem zamiar ją przymierzyć, Johnny zaczął mówić.

- Warto też bym wspomniał o pewnym problemie w rejonie.

- Jaki konkretnie? - Dopytałem się go, patrząc się na niego pytającym wzrokiem. - Złodzieje bydła? Oszuści? Bandyci?

- Ci ostatnio, o nich mowa. Gang Allena. - Oznajmił mi Johnny, zaciekawiając mnie tym.

Wskazałem wtedy w stronę drzwi i wymieniłem spojrzenia z Johnnym. Zadałem mu wtedy pytanie.

[KOREKTA] 𝐍𝐨𝐭𝐡𝐢𝐧𝐠 𝐆𝐞𝐭𝐬 𝐅𝐨𝐫𝐠𝐢𝐯𝐞𝐧 | Red Dead RedemptionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz