alkohol szkodzi głowie i sercu

346 14 1
                                    

                                           *siedem lat później*

Trener był co najmniej zaskoczony niespodziewanym zaproszeniem od Szejka na tydzień wypoczynku w Hotelu Miraż. Dobrze pamiętał, jak ostatnio jego nieuwaga prawie doprowadziła ich do przegranego meczu, dlatego długo wstrzymywał się z odpowiedzią. Po rozmowach z kapitanem drużyny i szefem zdecydował zgodzić się na udział w evencie, ale tylko pod warunkiem zagwarantowania możliwości treningu dla chłopaków. Poza tym, odpoczynek powinien pozytywnie wpłynąć na ich grę. Członkowie Supa Strikas byli bardzo szczęśliwi na wzmiankę o przerwie i na sygnał wyjazdu spakowali się i byli gotowi ruszać w drogę. Nie trzeba było dwa razy mówić. Trener również planował skorzystać z chwili relaksu, choć podświadomie wolał nie rozgaszczać się. Szejk, znany z nieczystej gry, wydawał się podejrzanie miły. Jak zawsze zresztą. Żadne złoto i luksusy nie były jednak w stanie przyćmić czujności żadnego zawodnika czerwonych. No dobrze, prawie każdego.

Budynek zachwycał swoim wyglądem za każdym razem, jak się przed nim stawało. Zdawać by się mogło, że rozcinał niebo niczym ostrze. Ciągnące się aż do osłoniętego przez chmury szczytu pozłacane zdobienia odbijały blask słońca. Czerwony dywan prowadzący pod same wejście został już delikatnie zasypany piaskiem i choć służba stale kontrolowała, by nie został całkowicie przykryty, pogody nie byli w stanie przekupić. Wiatr Bliskiego Wschodu za wszelką cenę próbował zaznaczyć przyjezdnym swoją obecność. El Matador był bardzo niezadowolony, że przez specyficzne warunki klimatyczne będzie musiał w przyszłości pozwolić swojej drużynie na noszenie okularów podczas gry. Będąc jeszcze w domu, wymachiwał rękami i krzyczał „to jest niedorzeczne, że muszę się godzić na coś podobnego! Będą musieli zapłacić niemałe sumy za zgodę na przywłaszczenie sobie MOJEGO charakterystycznego wizerunku! Raz mogłem się zgodzić – chodziło o honor drużyny, był środek meczu, mało czasu i przegrywaliśmy, ale TERAZ? Co to ma znaczyć?!". Shaker, który w tym czasie go odwiedził i przyglądał się jego zachowaniu, zaczął niepokoić się o drugiego atakującego, ale wtedy przypomniał sobie, że właściwie Hiszpan nigdy się nie zmieni. I lepiej, by tak pozostało. Gdy poprzednim razem Trener ingerował w jego zachowanie, drużyna o mało nie straciła jednego z najlepszych zawodników.

Gdy zostali przydzieleni do pokoi, wciąż można było słyszeć niezadowolenie El Matadora, który narzekał na niewystarczającą przestrzeń w swoim apartamencie. Nikt jednak nic z tym nie zrobił, a on sam w końcu się zmęczył i poszedł spać. Większość drużyny również skorzystała z okazji i zdecydowała odpocząć po podróży. Jedynie Shaker nie mógł zmrużyć oka. Od wielu dni dręczyły go myśli — nawet nie potrafił określić jakie. Wszystko go przytłaczało i nie był w stanie się skupić. Próbował skoncentrować się na grze, ponieważ zawsze to pomagało mu się odprężyć. Tym razem jednak nawet to nie działało i chłopak czuł się bezsilny. Myślał, że wariuje. Leżąc w swoim pokoju wyobrażał sobie, że stoi na murawie, gotów oddać strzał. Kibice hałasują, inni zawodnicy krzyczą do siebie nawzajem, ale on skupia całą uwagę na piłce. Wdech, wydech, strzał. Piłka leci między obrońcami i trafia w siatkę. Niesamowity gol, głośne owacje, zadowoleni gracze, wygrany mecz. Jedyne, co niepokoiło napastnika, to nagłe pojawienie się pewnej postaci na trybunach. Dobrze znał tę żywą postawę, schowane pod szarą bluzą godne podziwu muskuły i chytry uśmiech. Był tylko jeden zawodnik, któremu szczerze zależało na zniszczeniu Shakera. Choć minęło wiele lat od początku ich zaciętej rywalizacji, chłopak wciąż czuł się nieswojo, gdy Skarra go obserwował. I nie działo się to jedynie podczas oficjalnych spotkań. Treningi, przyjacielskie rozgrywki, a nawet samotne odbijanie piłki potrafiło być nie lada wyzwaniem, gdy powracały myśli o dawnym przyjacielu. Wystarczyła chwila rozkojarzenia i już pojawiał się stres. Choć Shaker poszedł za radą Wielkiego Bo i skorzystał z pomocy specjalisty, wciąż czuł się prześladowany przez przeszłość. Czasami zastanawiał się czy Skarra myślał podobnie. Czy i jego dręczą wspomnienia ich Zabójczego Duetu, którym mieli przecież na zawsze pozostać?
Następnego dnia przy śniadaniu można było zauważyć, kto w nocy nie zmrużył oka. Trener przyglądał się dziesiątce zawodników w świetnym humorze. Wszyscy czuli się jak nowo narodzeni, a myśl o jeszcze niekończącej się przerwie najwyraźniej im przypadła do gustu. Szczególną uwagę przyciągnął jednak Shaker, który podczas śniadania nie tknął jedzenia. Nic nie mówił, nie reagował na żarty pozostałych. Wzrok jego był pusty, a on sam wyglądał na przemęczonego. Zamiast iść z przyjaciółmi do strefy z basenami, młodzieniec skierował się z powrotem do pokoju. Zaniepokoiło to Trenera. Mieli trzy dni relaksu przed rozpoczęciem treningów do następnego meczu z Technicali. Szejk już zaplanował atrakcje dla swoich gości i drużyna poznała rozkład zajęć po posiłku. Tego dnia mieli do dyspozycji cały resort dla siebie, ponieważ inni zaproszeni mieli dotrzeć dopiero drugiego dnia — idealnie na wielkie przyjęcie. Trener nie znał powodu wyprawienia imprezy dla praktycznie całej Super Ligii, ale nie w jego interesie było rozumienie celów Szejka i postanowił zadbać o swoich chłopaków. Skoro jednak większość drużyny znalazła sobie zajęcia, mężczyzna skupił się na zawodniku z numerem 10. Poszedł korytarzem w stronę pokoi Supa Strikas, gdy zauważył Shakera leżącego na podłodze. Był przeraźliwie blady. W tamtej chwili przypominał bardziej zawodnika FC Grimm niż napastnika czerwonych. Trener kucnął przy nim i odchylił jego głowę. Lekko poklepał go w policzek, spróbował złapać kontakt wzrokowy. Shaker zdawał się być nieobecny.
— Shaker, słyszysz mnie? Shaker!
Chłopak ocknął się, ale wciąż błądził oczami. W pewnym momencie zetknął się spojrzeniami z Trenerem — chwilę przyglądał się zmartwionej twarzy mężczyzny, jakby próbował przypomnieć sobie, skąd go zna. W końcu podniósł się, jego oddech się uspokoił, a twarz przybrała prawidłowy kolor. Wstał powoli i uciekł wzrokiem.
— Shaker, mógłbyś mi wyjaśnić...
— To tylko zmęczenie! Ostatnio źle sypiam i musiałem stracić równowagę...
— O której poszedłeś spać? — przerwał mu Trener. Shakes skinął głową.
— Nie poszedłem...
Trener stał, nic nie mówiąc. Po chwili odwrócił się i zaczął odchodzić.
— Trenerze...
— Jeśli twoje problemy są spowodowane zabawą Vince'a, gwarantuję tobie, że do następnego meczu Niepokonani będą musieli znaleźć sobie innego trenera.
Shaker znowu poczuł, jak świat wokół niego wiruje i traci grunt pod nogami. Podparł się o ścianę, ale tym razem nie upadł. Połączył pewne kropki — odkąd wynajęty aktor o mało nie nabrał napastnika, że jest jego zaginionym ojcem, myśl o byciu stale obserwowanym nie opuszczała chłopaka nawet na chwilę. Z początku myślał, że skoro sytuacja z jego rzekomym tatą była ustawiona i sam aktor przyznał się do oszustwa, wszystkie negatywne emocje z czasem znikną. W dodatku wygrali mecz, mimo początkowych trudności. Tym bardziej nie mógł zrozumieć, dlaczego wciąż nie może się uspokoić. Może jednak jeszcze jedna (profilaktyczna) wizyta u specjalisty nie była złym pomysłem... Wielki Bo na pewno byłby z niego dumny.
Chłopak patrzył, jak Trener znika za ścianą. Znowu został sam. Wrócił do swojego pokoju, żeby przypadkiem nie zemdleć na środku korytarza jak chwilę wcześniej. To jednak nie pomogło mu pozbyć się niepotrzebnych zmartwień. Usiadł na wielkim, rozkładanym fotelu w kolorze matcha. Szejk miał specyficzny gust jeśli chodziło o dobór barw w swoim hotelu. El Matador zdążył wygłosić długi wykład o połączeniu zieleni ze złotem i Shaker żałował, że nie urodził się daltonistą. Sam pokój nie był największy, ale miał wszystko, czego jego lokator mógł chcieć. Prawie wszystko. Shaker pilnie potrzebował spokoju, ale nawet w arabskich luksusach nie mógł go osiągnąć. W pewnym momencie nie wytrzymał. Wstał i podszedł do szafki, w której schowana była piłka. Podobno w tej części hotelu każdy pokój oferował sprzęt sportowy ze specjalnie wygrawerowanym numerem. "Nie możemy pozwolić, by tak drogocenne przedmioty zginęły w tak wielkim ośrodku jak Hotel Miraż" chwalił się Szejk. Rzadko kiedy mówił o czymkolwiek niezwiązanym z jego bogactwem, ale tym razem Shaker nie narzekał na brak skromności trenera Sułtanów. Wziął piłkę i wyszedł. Nie interesował go zakaz Trenera na grę do czasu rozpoczęcia treningów. Jeśli miał się zrelaksować, musiał zmierzyć się z tym, co go dręczyło.
Znalezienie boiska zajęło mu więcej czasu niż przypuszczał. Hotel wydawał się jeszcze większy, a korytarze zdawały się nie mieć końca. Ostatecznie dotarł do wielkiej sali, całkowicie pustej. Ani śladu służby i, co bardzo uradowało piłkarza, ani śladu drogich wazonów i jaj Romanowów. Szanse, że uszkodzi jakikolwiek przedmiot oprócz własnych korków, były znikome. Mógłby szukać dalej boiska, ale nie chciał przebywać blisko pozostałych zawodników. Poza tym, na dworze było zdecydowanie za gorąco. Bliski Wschód mógł i oferować najdroższe apartamenty, wykwintne dania i odpoczynek na najwyższym poziomie, ale pogody nie mogli kontrolować. A raczej nie powinni, stwierdził Shakes przypominając sobie tragedię z ich ostatniego meczu. Od tamtej pory kategorycznie odmawiał przejażdżek na rollercoasterach.
Zaczął podbijać piłkę. Zamknął oczy i starał nie stracić równowagi. Przed nim pojawiła się bramka. Nie była broniona przez bramkarza. Stała i czekała na jego strzał. Tym razem w jego wizji nie było trybun. Jeśli to Skarra obserwujący go nie dawał mu skupić się na grze, powinien wpierw wymazać potencjalną widownię. Dzięki temu nie będzie go interesowało nic poza oddaniem efektywnego strzału. Jeden gol, żeby poczuł się lepiej. Żeby przełamał ból po stracie ojca, który Vince mu przywrócił. Żeby zapomniał o Zabójczym Duecie, ponieważ Skarra mimo świadomości jak ważny był dla Shakera tata, również uczestniczył w tym przeklętym oszustwie. Jedna bramka. Shaker wyłączył umysł. Zamach nogi, oddanie strzału. Piłka poleciała jak strzała, trafiając prosto w ścianę. Trafił. W jego głowie piłka wpadła w lewy narożnik. Chłopak opierał dłonie na kolanach i patrzył przed siebie. Z perspektywy trzeciej osoby wyglądał jak kretyn, ale w jego mniemaniu właśnie zwyciężył największy koszmar. Pytanie tylko na jak długo jedno udane uderzenie miało mu zagwarantować ukojenie. Szczególnie, że w normalnych warunkach nie uciszyłby pięćdziesięciu tysięcy fanów.
Nadszedł drugi dzień i tym razem Trener był szczęśliwy na widok nie dziesięciu, a kompletnej jedenastki zawodników w dobrych humorach. Nie wiedział, co Shaker robił poprzedniego popołudnia, ale nie miało to dla niego zbyt wielkiego znaczenia. Po wspólnym posiłku wszyscy udali się na basen. Było niemiłosiernie gorąco, dlatego większość zawodników momentalnie wskoczyła do wody. Mogli cieszyć się prywatnością jeszcze do czasu przyjazdu innych drużyn. W sposób szczególny jednak postanowił ją wykorzystać El Matador. Do strefy relaksu przyszedł jako ostatni. Zarzucił swoimi świeżo umytymi włosami i rozejrzał się za wolnym leżakiem. Obok jego kolegów było niejedno miejsce, ale Hiszpan oddalił się od grupy.
— Ile przestrzeni między nami zajmuje twoje ego? — krzyknął North Shaw. Siedział na swojej desce surfingowej, której (o dziwo) jeszcze nikt nie skonfiskował. Zdążył już rozbić dwa chińskie wazony.
El Matador nic nie odpowiedział i stojąc tyłem do swoich przyjaciół ściągnął swoje kąpielówki. Dolna część garderoby spadła na złote kafelki. Położył się na wielkim leżaku i wziął głęboki wdech. Na widok tej sceny jedenaście głów zanurzyło się pod wodą. Jedenaście, ponieważ sam Trener wskoczył do basenu jak poparzony, a Klaus przełamał lęk i ściągnął swoje ochronne rękawki.
— Czy ciebie do reszty popier... — wrzasnął North Shaw, który na widok pośladków przyjaciela spadł z deski. Momentalnie został wepchnięty pod powierzchnię.
— Shaw... Tu są dzieci — upomniał go Trener, wskazując na Klausa.
— Moje królewskie jaja zostały opatentowane długo przed okularami. Gdyby nie obowiązek zasmakowania słońca Bliskiego Wschodu każdą częścią ciała, nie mógłbym być sobą. Nigdy tego nie zrozumiecie, bo nie jesteście tak wspaniali jak ja.
— Wspaniale to będę się czuł — westchnął North — jak zmiażdżę twój królewski korniszon diamentowymi szczypcami. Szejk z pewnością znajdzie wolną gablotę na narzędzie najdroższego zawodnika Super Ligii...
Trener nie wytrzymał i wyszedł z basenu, przy okazji zabierając deskę obrońcy. Shaw wyskoczył za nim i padł na kolana.
— Trenerze, błagam! Przestanę! Tylko nie moja ukochana... Co ja bez niej zrobię? Bez niej... jestem jak bez dłoni! Lub nogi, jeśli cię to bardziej przekona...
— Na razie brakuje tobie jedynie mózgu — prychnął mężczyzna i wrócił do hotelu. Wszyscy zaczęli się śmiać, a Klaus prawie zachłysnął się wodą. Ubrali mu z powrotem rękawki, żeby dożył następnego meczu. Ze zdruzgotanym obrońcą i bez trzeciego napastnika rozgrywki nie wyglądałyby obiecująco.
Mniej więcej w porze obiadowej przyjechały inne drużyny. Szejk nie pominął żadnego zespołu. Naprawdę musiało mu zależeć albo na rozgłosie, albo na wywołaniu skandalu. Oczywiście, w jego przypadku obie opcje były bardzo prawdopodobne. Supa Strikas przyszło, by wraz z gospodarzem przywitać przyjezdnych. Choć wielki rozmiar hotelu oferował swobodę wszystkim gościom, w tym momencie teren przed i w wejściu był całkowicie zatłoczony. Nie sposób było przedostać się na zewnątrz głównymi drzwiami. Na parkingu stało kilkanaście autokarów — każdy w barwach swoich zespołów. Z początku wszyscy przebywali w wielkim korytarzu, ale nie trzeba było długo czekać, aż Szejk pozbędzie się zbędnych tłumów. Aby uniknąć kłopotów, zmobilizował swoich chłopaków, by każdy zaprowadził przybyłych zawodników w odpowiednie strony hotelu, a sam zajął się trenerami. Zaprosił ich do swojej loży. Trener poprosił czerwonych, żeby grzecznie udali się do swoich pokoi.
— Jutro przypada ostatni dzień odpoczynku. Pamiętajcie, jeden przekręt i...
— Spokojnie — Gibki Rasta zapewnił Trenera, poklepując go po barku — nie zrobimy nic głupiego.
Spojrzeli ukosem na North Shaw'a — oby Hydra nie została ulokowana blisko ich części. Następnie ich wzrok padł na El Matadora. W jego przypadku martwili się o komfort innych niż jego. Trener zaczął intensywnie rozmyślać. Znał swoich chłopców. Ściana, Luźny Joe, Tygrys, Klaus, Wielki Bo — żaden z nich nie sprawi problemu... Ale Shaker... Mężczyzna przypomniał sobie stan młodzieńca na korytarzu i presję, jaką zafundował mu Vince. Zorientował się, że Niepokonani United również zostali zaproszeni. Przez jego głowę przeleciały wszystkie możliwe obelgi w stronę wszystkich członków tej szatańskiej drużyny. Poprosił Rastę, by miał oko na napastnika.
Po chwili korytarz opustoszał. Trenerzy udali się w jedno skrzydło, zawodnicy w drugie. Po szybkiej analizie Klaus, który biegał z lupą po różnych piętrach, zauważył, że ulokowanymi drużynami obok nich byli Palmentieri i Barka FC. Shaker szybko rozpoznał swojego przyjaciela Riano. Podszedł do niego i przywitali się z ulgą. Hiszpan jak zwykle prezentował się fantastycznie. Shakerowi zdawało się, że włosy kolegi urosły od ostatniego spotkania. Klasyczne fioletowe pasemka nie straciły intensywności koloru. Choć miał za sobą kilkugodzinny lot, wcale nie wyglądał na zmęczonego. Wręcz przeciwnie. Biła od niego energia i determinacja. Na wstępie zaproponował szybki pojedynek, jaki zwykli byli robić przed każdym meczem. Wprawdzie nie było zbyt wiele do zwiedzania dookoła hotelu, ale na terenie obiektu na pewno znaleźliby miejsce na krótkie starcie. Na wzmiankę o prywatnej piłce w każdym pokoju Riano zaświeciły się oczy.
— Powiedz jeszcze, że jest pozłacana.
— Najpierw otwórz swoje lokum. Zagaduję cię, a nawet nie wszedłeś do środka. Rozpakuj się i jak będziesz gotowy, daj mi znać. Daleko nie odchodzę.
Riano uśmiechnął się, a Shaker poczuł wdzięczność, że oprócz śmiertelnych rywali może mieć w innych drużynach również przyjaciół. Szczególnie takich, jak numer jedenasty z Barki. Kwadrans później Shaker usłyszał pukanie do drzwi. Otworzył i zobaczył gotowego do gry Riano. Pod ręką miał piłkę ze swoim numerem. Spytał czy w ciągu dwóch dni Shaker zdążył znaleźć miejsce zdatne do gry (które nie było boiskiem). Chłopak uśmiechnął się i machnął ręką. Poszli w stronę wielkiej sali. Po drodze, ku zdziwieniu napastnika Supa Strikas, nieraz mijała ich służba. Podążała w tym samym kierunku, co oni. Gdy dotarli na miejsce, spojrzeli na ogromne wejście. Było otwarte. W środku sala nie była już pusta — niezliczona ilość ludzi dekorowała ściany, układała wystawy przy oknach, stawiała okrągłe stoły. Zawodnicy cofnęli się. To tu miało odbyć się przyjęcie.
— Nie sądzę, byśmy byli tu mile widziani — stwierdził Riano.
— Nie rozumiem. Jeszcze wczoraj...
— Spokojnie, amigo. Mam lepszy pomysł.
Wrócili na swój korytarz. Panowała grobowa cisza. Nie byli pewni czy pokoje były wyciszone (prywatność na najwyższym poziomie, oczywiście), czy koledzy z drużyn gdzieś poszli. Druga opcja wydawała się korzystniejsza. Riano spojrzał na Shakera. Rzucił piłkę na podłogę i zatrzymał ją stopą.
— Na obu końcach tego korytarza znajdują się windy — wskazał przed i za siebie — do których musimy dostarczyć piłkę. Obok każdej windy jest droga schodami — jeśli jednemu z nas uda się dotrzeć z piłką do końca, jedzie na piętro wyżej. W tym czasie drugi musi wbiec po schodach i nie dopuścić, by pierwszy przebiegł drugi korytarz. Grę wygrywa ten, który wejdzie do windy dwa razy z rzędu.
— Załóżmy, że zdobywam przewagę — na te słowa Riano z uśmiechem przewrócił oczami — wjeżdżam windą i już zmierzam do drugiej, ale ty odbierasz mi piłkę. Jeśli dotrzesz do windy przede mną, udasz się w górę czy w dół?
— Ograniczymy się do dwóch pięter, naszego i tego nad nami.
Nie czekając na odpowiedź, Hiszpan zaczął biec przed siebie. Shaker podskoczył z zaskoczenia i zaczął go gonić. Wślizgiem odebrał mu piłkę i udał się w przeciwną stronę. Zwinnie omijał próby odzyskania piłki. Dotarł do metalowych drzwi i nacisnął przycisk. Winda znajdowała się piętnaście pięter niżej.
— Słucham?! — krzyknął. Riano zaśmiał się. Stanął przed Shakerem, kopnął piłkę tak, by odbiła się od ściany i wyminął rywala.
— Następnym razem upewnij się, by zamówić transport chwilę wcześniej — zatrzymał się na drugim końcu korytarza i wszedł do swojej windy. Shakes syknął i pchnął drzwi z napisem wyjście awaryjne. Gdy Riano wyszedł na piętrze wyżej, napastnik już na niego czekał. Zdecydowanym ruchem zamachnął nogą i po chwili znów trzymał prowadzenie. Skoro wcześniej nacisnął przycisk, winda powinna już podążać w górę. Może zdąży na czas. Hiszpan jednak nie chciał odpuścić. Tym razem to on zrobił wślizg — piłka trafiła w jego nogi. Odbił ją od klatki piersiowej i zatrzymał na ziemi.
— Mam nadzieję, że nikt nie planował wjeżdżać na najwyższe piętro.
Pognał przed siebie, a Shaker już chciał biec za nim, gdy nagle wpadł prosto na innego zawodnika. Zderzenie sprawiło, że oboje upadli. Riano już wchodził do windy, gdy odwrócił się i ujrzał całą scenę. O nie — szepnął. Shaker zetknął się ze złowrogim spojrzeniem. Napastnik Supa Strikas zbladł. Przed nim leżał nie kto inny, jak Skarra. Z początku wydawał się wściekły, ale gdy zauważył, kto na niego wpadł, jego twarz jakby rozpromieniła się. Nie był to dobry znak.
— Shaker, Shaker — wstał i podał dłoń swojemu największemu rywalowi — nie nauczyli cię w szkole, że nie biega się po korytarzach? — nagle spochmurniał, przycisnął chłopaka do ściany i zmarszczył brwi.
— Puść mnie, kretynie.
— Och, nie... nazwałeś mnie kretynem! Co ja teraz zrobię? — zbliżył swoją twarz do jego i już miał coś dodać, gdy z pokoju obok wyszedł Dooma. Shaker przełknął ślinę. Zdążył się przyzwyczaić do brudnych zagrań Skarry, jego nienawiści i agresji wobec niego, ale Dooma... Był człowiekiem z innej planety. Kapitan Niepokonanych stanął przed nim i pochylił swoją jasną czuprynę ku jego osobie.
— Jak się twój tatuś trzyma?
Shaker myślał, że zemdleje. Skarra wyczuł to i lekko puścił rywala, choć nie był pewien czy chłopak utrzyma się sam na nogach. Sam również zbladł. Znowu chciał coś powiedzieć, ale ponownie mu przerwano. Tym razem dostał piłką w twarz. Uderzenie odrzuciło go na bok, a Dooma z zaskoczenia odsunął się od Shakera, co dało mu możliwość ucieczki. Wyminął dwójkę Niepokonanych i pobiegł w stronę windy. Riano trzymał dłoń na czujniku metalowych drzwi, by jego przyjaciel mógł spokojnie wbiec do środka. Kapitan szarych był o krok od wpadnięcia w furię. Ostatnią rzeczą, którą widzieli przed zamknięciem windy, była piana cieknąca z ust Doomy. Gdy zostali sami, spojrzeli na siebie z przerażeniem.
— Nigdy nie zrozumiem, jak Vince przekonał zarząd Super Ligi do wpuszczenia tego dewianta z powrotem na boisko — rzekł Riano, ale Shaker nie zareagował. Skinął głową i przyglądał się swoim korkom. Hiszpan cicho westchnął.
— Wybacz, że wcześniej nie zareagowałem.
— To nie twoja wina.
Riano dotknął jego dłoni i schował ją w swoich.
— Gdybyś potrzebował kiedyś osoby do wyżalenia się, jestem pięć pokoi obok.
Shaker delikatnie się uśmiechnął. Stojący przed nim człowiek wydawał się zbyt idealny, by być prawdziwy. Nagle jednak chłopak przypomniał sobie coś.
— Riano... twoja piłka...
— Czasami są ważniejsze rzeczy od wygranej.
— Nie, twoja piłka... Została u nich.
Hiszpan milczał przez chwilę. Uniósł brwi i zaczął się śmiać. Stwierdził, że uderzył wystarczająco mocno, by na jej powierzchni odbiła się twarz Skarry. Shaker dołączył do śmiechu. Po ich wyjeździe Szejk będzie musiał znaleźć nie jedną, a dwie gabloty na nowe trofea. Wspomnienie o genitaliach El Matadora i życzliwość Riano pozwoliły zawodnikowi zapomnieć o słowach Doomy. Przynajmniej na chwilę.
Wieczorem odbyło się przyjęcie. Nawet jeśli pokoje zostały wyciszone, wszyscy mogli słyszeć hałasy dobiegające z pokoju nr 20 na piętrze Supa Strikas. Hałasy składały się z niekończącego się narzekania i wzruszenia. Pierwsze powodował brak wystarczającej ilości szamponu, drugie było naturalną reakcją na zniewalający widok w lustrze. Zaczęło się to dwie godziny przed rozpoczęciem imprezy, kiedy El Matador taranował wszystkich na swojej drodze do pokoju. Twierdził, że nie zdąży przygotować się, a jego drużyna tylko patrzyła, jak znika za drzwiami swojego lokum i wraca jedynie na ułamek sekundy, by zawiesić na klamce tabliczkę z napisem nie przeszkadzać.
— Apollo może i był piękny, ale z pewnością nie nosił ciężaru bycia gwiazdą piłki nożnej. Gdyby nie moje zobowiązania wobec Supa Strikas, nie potrzebowałbym tyle czasu na doprowadzanie swojej twarzy do ładu.
— Pindrzysz się jak ciotka Klausa na herbatkę z koleżankami — westchnął North Shaw. Luźny Joe trzepnął kolegę w potylicę.
— Jak Liquido z tobą wytrzymuje?
Kapitan tylko pokręcił głową.
— Zwariuję — stwierdził i dał wszystkim znać, by się rozeszli do pokoi.
Shaker sięgnął do torby po garnitur. Ubrał się i spojrzał na siebie w lustrze. Poczuł coś dziwnego. Rękawy marynarki wydawały się dłuższe. Wyprostował się i ponownie przyjrzał rękom. Musiało mu się przewidzieć. Wrzucił korki w miejsce, gdzie wcześniej leżał jego strój wieczorowy. Przymierzył nowe buty, które wcześniej bardzo mu odpowiadały — przez chwilę zastanawiał się, czy nie powinien był wziąć mniejszego rozmiaru. Wstał gwałtownie i podszedł do umywalki. Przekręcił kran na lodowatą wodę i ochlapał sobie twarz. Co się ze mną dzieje? Nie rozumiał swojej nagłej upierdliwości. Postanowił ją zlekceważyć. Wyszedł na korytarz i podszedł do drzwi z numerem dziewięć. Zapukał. Czekał. Otworzył mu Gibki Rasta. Był już gotowy na przyjęcie —!miał na sobie garnitur podobny do Shakera i ten sam czerwony krawat z naszytą błyskawicą.
— Shaker, jesteś już gotowy.
— Jak widać. Mogę wejść?
Rasta wykonał gest dłonią, zapraszając chłopaka do środka. Gość usiadł na kanapie i przyglądał się swojemu kapitanowi. Stał przed lustrem i dopinał guziki w dolnej części prawego rękawa. Poprawił upięte z tyłu głowy dredy i przejechał dłonią po brodzie. Mężczyzna wyglądał na zadowolonego — jego odbicie oddawało zupełnie inne wrażenie od Shakera. Rasta był dumny z efektu końcowego. Spojrzenie, które posyłał samemu sobie biło podziwem. Krzyczało jesteś niesamowity i dobrze o tym wiesz. Gdyby wypowiedział te słowa, brzmiałby jak El Matador. Zresztą, może czasem należy brzmieć jak El Matador. Rasta zauważył, że młodszy kolega mu się przyglądał. Skinął głową, zupełnie jakby wahał się czy poruszyć pewien temat. Shaker podejrzewał, o co może mu chodzić.
— Póki wiem, że zniknięcie mojego taty pozostaje zagadką, żadne sztuczki Vince'a mnie nie złamią. Byłem naiwny. Następnym razem nie dopuszczę do takiej sytuacji.
Kapitan odwrócił się i podszedł do młodzieńca. Pochylił się i poklepał go po ramieniu.
— Pamiętaj, że masz w nas wsparcie. Nie pozwolimy Niepokonanym ani nikomu innemu tak cię traktować, Shaker-mon.
Wstał i ostatni raz spojrzał na swoje odbicie. Uśmiechnął się szeroko. Shaker już chciał wspomnieć o spotkaniu z Doomą i Skarrą, ale rozmyślił się. Przed nimi było przyjęcie i nie było sensu poruszać nieprzyjemnych kwestii. Podniósł się z kanapy i wyszli z pokoju.
Jak zwykle, Szejk nie ograniczał budżetu przy organizowaniu wydarzenia. Shaker nigdy nie pomyślałby, że znajdował się w tej samej sali, co poprzedniego dnia. Nagle puste pomieszczenie było nie tylko zatłoczone dziesiątkami ludzi, ale i przepełnione dekoracjami i JEDZENIEM. Trudno było stwierdzić czy aby na pewno nie miało pełnić roli ozdobnej. Dania wyglądały jak niezdatne do spożycia dzieła sztuki. Gibki Rasta zaprowadził drużynę do Trenera. Mężczyzna siedział przy stole przeznaczonym dla jego zespołu. Próbował poluzować kołnierz koszuli — zrezygnował z marynarki, co okazało się niegłupim pomysłem. Choć wnętrze budynku było klimatyzowane, liczba osób na sali sprawiała, że żadna maszyna nie była w stanie schłodzić pomieszczenia.
Szejk poprosił wszystkich o zajęcie wyznaczonych miejsc. Podziękował za przybycie i życzył miłego pobytu w Hotelu Miraż, największym... i tym sposobem wpadł w daleko stojący od skromnego trans wychwalania swojego bogactwa. Po dziesięciu minutach zabrakło mu słów i dołączył do stolika Sułtanów. Gdy skończyła się oficjalna część spotkania, znowu zapanował chaos. Większość zawodników odłączyła się od swoich drużyn i każdy rozmawiał z kim popadło. Wszyscy napastnicy Supa Strikas zostali na swoich miejscach. El Matador był zbyt zajęty poprawianiem włosów, by z kimkolwiek prowadzić sensowną konwersację. Shaker i Klaus przyglądali się gościom.
— To bardzo niemiłe ze strony Szejka — szepnął Klaus — ustawiać stół Technicali obok Żelaznych Czołgów. Zobacz na John'ego J. Johnsona Jr. Trzęsie się jak galareta.
Shaker naprawdę nie chciał przypadkiem napotkać żadnego reprezentanta Niepokonanych United, ale był pewien, że długo nie wytrzyma w towarzystwie kolegi. Co do John'ego J. Johnsona Jr. miał Klaus rację — biedactwo siedziało na wprost Ubera. Nawet Shakes nie chciałby być na miejscu Amerykanina. Jedyną jego przewagą była stała obecność Vladimira, zawodnika FC Grimm — jedynego zawodnika, którego Uber starał się unikać. Oprócz nich można było słyszeć (mimo starań wszystkich gości), jak North Shaw i Liquido wykłócali się, kogo deska jest lepsza. Klaus, który mentalnie wciąż był dzieckiem, zwijał się ze śmiechu na ich dwuznaczne komentarze. El Matador został wyrwany z myślenia o samym sobie przez trzeciego napastnika. Hiszpan pochylił się w stronę Shakera i polecił wezwać lekarza. Shaker skarcił go wzrokiem, ale ten już wrócił do ulubionej czynności, czyli przeglądania się w lustrze.
Noc okryła swym kocem świat. Shaker wyszedł na jeden z mniejszych balkonów, by podziwiać widoki. Pustynia wydawała się spokojniejsza niż za dnia. Cicha, martwa. Chłopak czuł wiatr uderzający w okna. Ze środka nie było go słychać — uniemożliwiał to hałas wiecznej paplaniny. Jak oni mogą to wytrzymywać? Na uboczu odnalazł spokój. W końcu mógł odetchnąć. Martwiło go swoje nastawienie. Mimo wielu sukcesów czuł, że coś w nim gaśnie. Nie było to nagłe — niepokojące uczucie nasilało się z każdym meczem, wygranym lub przegranym. Miał głęboką nadzieję, że niedługo pozbędzie się go na dobre. Bez piłki nożnej był... nikim.
— Byłoby szkoda, gdybyś się przeziębił... A może i nie — parsknął śmiechem Skarra. Shaker odwrócił się jak poparzony. Gałki mu prawie wypadły z oczodołów, gdy usłyszał jego głos. Pojawił się znikąd. Rywal zdawał się być nieswój. Podszedł niedbałym krokiem do Shakera i uśmiechnął się. Zaczął poruszać głową w lewo i w prawo. Czuć było od niego odór whisky. Tylko skąd? Szejk nie oferował niczego, co zawierało procenty, a przemycanie alkoholu było skrajnie nierozważnym posunięciem ze strony zawodnika szarych. Skarra tylko prychnął.
— Nie wiesz, że stanie samemu na dworze może być n i e b e z p i e c z n e... Dlaczego zdjąłeś marynarkę... Czekaj, dam tobie swoją... — zaczął zdejmować z siebie ubranie, ale zakręciło mu się w głowie i gdyby Shaker go nie złapał w porę, leżałby na podłodze.
— Nie możesz tu przebywać. Nie w takim stanie. Zabiorę cię do pokoju.
— Nie jesteś moją matką, żeby mi mówić co mam robić...
— Matki swojej też nie słuchałeś.
Shaker wahał się chwilę. Patrząc na zawodnika, poczuł współczucie. Przeklął pod nosem. Będzie tego żałować. Wziął chłopaka pod ramię i na chwilę zapomniał o ich konflikcie. Zapomniał o cierpieniu, jakie Skarra mu zagwarantował w ciągu siedmiu lat grania przeciwko sobie. Zapomniał o sabotażach, zapomniał o celowych faulach. Przez moment czuł, jakby znowu byli najlepszymi przyjaciółmi i jeden drugiego potrzebował. Poprosił go, żeby nie odzywał się do czasu opuszczenia sali. Przemknęli za stolikami z jedzeniem i udało im się wyjść niepostrzeżenie. Taką przynajmniej mieli nadzieję. Wprawdzie droga do ich pokoi była dość długa, ale na szczęście wszyscy siedzieli na przyjęciu i prawdopodobieństwo, że zostaną zauważeni, było znikome. Weszli do windy. Shaker nacisnął na przycisk z numerem o jeden wyższym od jego piętra. Chociaż tyle dobrego wyniknęło z niefortunnego spotkania. Podejrzewał, że Skarra nie byłby w stanie mu odpowiedzieć, gdzie znajdował się jego pokój. Dzięki grze z Riano nie musiał pytać.
— Z którym klubem dzielicie piętro?
— Co cię to obchodzi? — Shaker przewrócił oczami. Mimo wątpliwego stanu, Skarra nie stracił swojej charyzmy. Dobrze, że jego sąsiedzi nie byli najistotniejszą kwestią. Póki przyjęcie trwało, nie było problemu.
Opuścili windę i skierowali się do pokoju z numerem dziesięć. Gdy stanęli przed drzwiami, Shaker przypomniał sobie o zamku. Miał nadzieję, że nierozwaga rywala nie pozbawiła go w pełni rozumu. Pijany zaczął szukać po kieszeniach, ale to napastnik czerwonych zauważył prostokątny kształt chowający się w kieszeni biletowej. Trzymał Skarrę jedną ręką, a drugą sięgnął po kartę wstępu. Przyłożył ją do zamka i odblokował drzwi. Weszli do środka. Shaker zapalił światło, co bardzo rozdrażniło jego towarzysza. Pozostali więc w ciemności. Jedynie księżyc posyłał srebrne smugi przez okno, dzięki którym widzieli, gdzie stąpają. Jeden drugiemu pomógł położyć się do łóżka. Jednocześnie zauważył w kącie okrągły przedmiot z numerem jedenastym. No proszę, Riano na pewno się ucieszy.
— Jeśli obiecasz zostawić mnie w spokoju, nie wydam cię.
— Możesz mnie w dupę pocałować.
Shaker zacisnął zęby. Nie wiedział, co robi. Po co mu pomagał? Rywal go nie szanował, atakował w najbardziej czuły punkt, a teraz otrzymał eskortę do pokoju za własną głupotę. Podniósł się z zamiarem wyjścia, ale Skarra do złapał.
— Sami... nie zostawiaj mnie znowu.
Młodzieńca zamurowało. Od siedmiu lat nikt nie użył tego zdrobnienia. Właściwie oprócz Skarry nikt nigdy go nie używał. Chłopak przyciągnął go do siebie, co jeszcze bardziej zdziwiło Shakera. Nagle poczuł ciepłe, lekko słone usta na swoich. Ciepło strzeliło w młodzieńca niczym piorun. Błogie uczucie wypełniło go od środka. Gdy już pojął, że był całowany, zauważył łzy na policzkach towarzysza. To wyjaśniało nietypowy posmak na jego wargach. Nagle wrócił do rzeczywistości i zbyt oszołomiony sytuacją wytarł jego policzki, niezdolny się odezwać. Nagle usłyszał szmer. Odwrócił się gwałtownie.
— Słyszałeś to?
Skarra jednak zasnął. Nie wiadomo, ile whisky płynęło w jego żyłach zamiast krwi. Shaker westchnął. Przykrył rywala pościelą, wziął piłkę Riano i wyszedł. W progu ostatni raz spojrzał na chłopaka. Teraz księżyc oprócz podłogi oświetlał jego twarz. Coś uderzyło Shakera — c o ś bardzo potężnego. Nagła fala gorąca? Przecież był środek nocy, a klimatyzacja działała prawidłowo. Nie było tu tłumów, jak na imprezie. Tylko oni dwaj... Zaniepokojony zamknął drzwi i sam udał się do swojego pokoju. Na piętrze niżej wpadł na Riano.
— Nie jesteś na przyjęciu? — spytali jednocześnie. Oboje zaśmiali się.
— Zdecydowanie za dużo ludzi — stwierdził Shakes. Oddał piłkę Riano.
— Gdzie ją znalazłeś?
— Chodziłem tu i tam... — skłamał.
Riano serdecznie podziękował za odnalezienie jego piłki. Przez chwilę Shakerowi zdawało się, że przyjaciel chciał coś dodać, ale zamiast tego pożegnali się i skierowali do swoich pokoi. U siebie piłkarz zrzucił eleganckie ubranie i w spodniach dresowych rzucił się na łóżko. Resztę nocy spędził na patrzeniu w sufit. Dręczyły go trzy kwestie. Dlaczego Skarra był pijany? Dlaczego Skarra go pocałował? Dlaczego uznał prośbę Shakera o jakiekolwiek wyjaśnienie za idealny moment do zaśnięcia? Miał ochotę wrócić do niego i wykrzyczeć mu prosto w twarz, jak go nie znosi. Jak Skarra rujnuje mu życie i od dwóch tygodni jedyne, o czym myślał, to ojciec. Kiedy myślał, że poradził sobie ze stratą, wrócił Skarra i postanowił uderzyć go w najdelikatniejszy punkt. Jaki miał w tym cel? Dlaczego go pocałował? To musiał być kolejny sabotaż. Po co miałby go całować? Vince z otwartymi ramionami zaprosił psychopatę do swojej drużyny, więc zaplanowanie pocałunku nie wydawało się dziwne. DLACZEGO GO POCAŁOWAŁ? D L A C Z E G O? Co przez to chciał osiągnąć? Chcieli? Czy Vince był w to zamieszany? Co więcej, Shakes nie mógł pojąć, dlaczego jego serce nagle zaczęło bić jak oszalałe. Powinien się przejąć. Jako sportowiec musiał kontrolować pracę swojego organizmu, ale... czuł się mimo wszystko całkiem dobrze? Przyjemnie? Im dłużej o tym myślał, tym bardziej skrajne emocje nim targały. W końcu nie wytrzymał i zaczął krzyczeć. Krzyczał tak długo na ile mu starczyło sił. Kiedy skończył, padł na poduszkę i błagał wszystkie siły wyższe, by ściany w pokojach rzeczywiście były wyciszone.

zabójczy duetWhere stories live. Discover now