słuchaj głosu serca i Vince'a

258 13 0
                                    

  Dwa następne dni były prawdziwym sprawdzianem dla obu zawodników. Żaden z nich nie wiedział czy dzielenie wspólnej przestrzeni po siedmiu latach żywienia wobec siebie nienawiści było dobrym pomysłem. Shaker postanowił dać staremu przyjacielowi szansę. Ponownie. Już dawno zorientował się, że jego niechęć do napastnika szarych znikała wraz z chwilą, gdy zaczynał być dla niego miły. Skarra natomiast żył w ciągłym lęku, choć starał się tego nie okazywać. Postępowanie Vince'a było usprawiedliwione, ale wciąż nie był w stanie przyjąć do wiadomości swojej sytuacji. Trener Niepokonanych był ostatnią osobą, której ufał. Ale znowu doświadczył rozczarowania. Kiedy ponownie został sam na świecie, pomyślał tylko o Shakerze. Było to absurdalne i z początku czuł, że jeśli by grzecznie zapukał do drzwi i spytał o nocleg, chłopak by go nie wpuścił. Dlatego też się włamał. Wówczas nie było opcji, żeby został wyrzucony. Później wracał do swoich myśli z tamtych chwil, kiedy błąkał się bezczynnie po ulicach prowadzących do Vice, gdzie bardzo nie chciał wracać. Nie wiedział czy chciał się śmiać, czy załamać z zażenowania. Mózg mi nie działał. Przypomniał sobie, jak Vince krzyczał na niego za każdym razem, gdy robił coś głupiego. On mnie prześladuje...

Następną noc spędzili jak cywilizowani ludzie w łóżku. Nieprzyzwyczajeni do spania w dwójkę, obudzili się całkowicie odkryci. Jedna kołdra, temperatura na zewnątrz i klimatyzacja, której używania zabronił Spenza po ostatnim... incydencie zamieniły sypialnie Shakera w saunę. Kiedy obudzili się cali spoceni, myśleli tylko zimnym o prysznicu.
— Który idzie pierwszy? — spytał Shaker, otwierając okno.
— Proponowałbym wspólne mycie — Shaker o mało nie zaplątał się w firanie.
— Zwariowałeś. Nie jesteśmy dziećmi.
— Ale jesteśmy dorośli... — podszedł do niego i objął go od tyłu — ...Czegoś takiego jeszcze nie przeżyłeś...
Shaker czuł, jak dreszcz przeszedł jego ciało. Czy Skarra musiał tak na niego działać? Próbując nie odlecieć pod wpływem dotyku towarzysza, pokręcił głową i wyswobodził się z jego ramion. Podszedł do szafy, wyciągnął z niej świeży ręcznik i rzucił w Skarrę.
— Zmieścilibyśmy się, gdybyś robił mniej pompek.
Skarra zacisnął szczękę, by nie zacząć się śmiać. Zaraz przywołał w pamięci obraz swojej łazienki, która wielkością była porównywalna do salonu Shakera. Tam mieliby wystarczająco miejsca dla siebie. Mógłby go kiedyś do siebie zaprosić. Chwilę później jednak przypomniał sobie, że już nie miał domu. Uśmiech zniknął z jego twarzy. Stał odwrócony do Shakera, więc chłopak nie zauważył jego ponurej miny. Znowu czuł negatywne emocje. Nigdy mnie nie zostawią! Przyglądał się szybie, która oddzielała go od świata. Miał wrażenie, że mieszkanie Shakera było inną rzeczywistością, bezpieczną strefą. Był w stanie osiągnąć tu spokój ducha, choć często zaburzony przez przebłyski wspomnień swojego trenera, do którego żywił wielką nienawiść. Była to inna nienawiść od tej, którą czuł wobec Shakera. Jeśli w ogóle to można było tak nazwać. Czy tak naprawdę nie chciałby, żeby tylko to uczucie istniało między nimi? Łatwiej byłoby mu wówczas z nim walczyć. Prawdy jednak nie mógł ukryć, a nie czerpał z niczego większej przyjemności, jak z ich wspólnych meczy. Był to jedyny czas, kiedy mógł być blisko niego. Czy to w formie faulu, czy przed wejściem na murawę. Ale dopiero w tamtej chwili, jeszcze przed sekundą obejmując go miał to, czego naprawdę pragnął. Gdyby tylko nie powracające echa słów Vince'a... Z zamyślenia wyrwał go głos gospodarza.
— Cały czas tu stoisz? — spytał Shaker. Miał ubrane szorty i przerzucony na barkach ręcznik. Czyżby już się umył? Ile Skarra musiał tak stać przed oknem? Przeanalizował go wzrokiem od góry do dołu i nagle wrócił mu dobry humor. Momentalnie zapomniał o swoich zmartwieniach. Takie przejścia z jednego stanu w drugi nie były dobre, ale chłopak nie za bardzo zwracał na nie uwagę.
— Rozumiem, że teraz moja kolej — podszedł do niego i bez ostrzeżenia chwycił jego ręcznik, tym samym przyciągając chłopaka bliżej i całując. W tym pocałunku przekazał ulgę, jaką poczuł widząc go po napływie złych myśli. Oczywiście Shaker nie zrozumiałby, ale tu nie o to chodziło. Był wprawdzie lekko zdziwiony, ale nie krył zadowolenia. Chwilę później Skarra zniknął za drzwiami łazienki.
Poranek nie zapowiadał nic złego, póki Shaker nie spojrzał w kalendarz telefonu. Siedzieli akurat w kuchni, jedząc jakąś gotową owsiankę, którą znaleźli w dalekim kącie szuflady. Napastnik czerwonych prawie udławił się, kiedy zobaczył plan dnia. Dochodziła dziesiąta, a to oznaczało, że za godzinę miał się stawić na stadionie, aby potrenować. Zupełnie o tym zapomniał. Przygryzł wargę, niezadowolony. Skarra spostrzegł jego minę i uniósł brwi.
— Co się dzieje?
— Mam trening za godzinę. Muszę sie przygotować — odłożył miskę do zlewu i poszedł do sypialni spakować torbę. Skarra przewrócił oczami na wzmiankę piłki nożnej. Mógł być w finale, ale zmarnowali szansę. Ponownie. Wzdrygnął się na samo wspomnienie wylewu złości, które miało miejsce w szatni. Vince odszedł wtedy od zmysłów. Znowu on...
Shaker ubrał czerwone dresy i już miał opuścić mieszkanie, ale zatrzymał się w progu. Spojrzał na opierającego się o ścianę Skarrę. Trzymał ręce na krzyż i patrzył pustym wzrokiem na rywala.
— Zostawiam tobie swoje klucze, więc nie wychodź na dłużej.
— Baw się dobrze — prychnął pogardliwie. Na chwilę wrócił stary Skarra i to wręcz odrzuciło Shakera. Nagle poczuł ulgę, że musiał wyjść. Zamknął za sobą drzwi. W domu można było jeszcze słyszeć, jak zbiegał po schodach. Potem nastała cisza. Napastnik szarych wziął głęboki wdech. Znów został sam z myślami. Starał się nie być zły na Shakera — zwykle to na niego przelewał wszystkie swoje żale, żeby lepiej poradzić sobie z ciągłą krytyką Vince'a i stratą przyjaciela. Mógł wtedy udać, że nie tęsknił za nim. Teraz jednak czuł się źle. Widział formę chłopaka na ostatnim meczu i była fatalna. Spędził czterdzieści pięć minut przed telewizorem w domu Dingaana, by oglądać rozgrywkę absolutnie nie na poziomie Super Ligii. To tylko potęgowało jego złość, ponieważ wiedział, że Niepokonani United zmiażdżyliby Technicali. I to bez oszukiwania. Najbardziej jednak zawiedziony był postawą Shakera. Nieraz krzyczał z kanapy, żeby zawodnik zaczął się ruszać, zaczął normalnie grać, przestał się ociągać. Siedzący obok Dingaan i Dooma, który był inicjatorem tamtego spotkania, patrzyli na niego ze zdziwieniem, kiedy posyłał jakikolwiek komentarz w stronę Shakera. "Nie wiedziałem, że dopingujesz Shakerowi. Powinieneś się cieszyć, że gra jak amator" — powiedział Dingaan. Pierwszym, co przyszło chłopakowi do głowy było "Wolałbym, żeby mój największy rywal nie był nieudacznikiem. Co to by wówczas o mnie świadczyło?". Jego zmieszanie zdawał się zauważyć tylko Dooma, który sprawę przemilczał. Skarra przeklął i drugą połowę oglądał już u Shakera w domu, po włamaniu. W tej chwili zauważył, że gdy nie myślał o Shakerze, od razu zalewało go tsunami Niepokonanych United, z którymi wciąż nie chciał mieć nic wspólnego.
Shaker wbiegł na stadion. Cała drużyna zdążyła już się rozgrzać. Przewidział, że tak będzie. Wiedząc, że i tak miał się spóźnić, zrezygnował z autobusu i postanowił zrobić rozgrzewkę we własnym zakresie i nie tracić treningu. Już wystarczająco źle mu szło granie i wolał nie denerwować Trenera. Mężczyzna jednak bardziej martwił się o swojego napastnika aniżeli karcił. Shaker był jednym z cenniejszych członków drużyny, również ze względu na przyjaźń Trenera z Jomo. Młodzieniec przypominał swojego ojca i Trener bał się, żeby historia nie zatoczyła koła. Nie mógł jednak o tym powiedzieć Shakerowi, bo to tylko pogorszyłoby jego stan. Widząc go wbiegającego na murawę, Trener poprosił go na rozmowę po treningu.
— Chciał Trener porozmawiać — powiedział Shaker, kiedy reszta opuściła stadion. Trener poprawił okulary i rzekł:
— Czy wszystko u ciebie w porządku?
— Oczywiście — odparł Shaker, trochę zbity z tropu. Wcale nie było dobrze, ale wolał tego nie mówić. Przegrane nie motywowały go do walki. Wygrane mecze nie sprawiały radości. Nie strzelał goli, podawał wszystkie piłki El Matadorowi. Nie chciał tego przyznać, ale wypalał się. Próbował znaleźć logiczny powód, dlaczego tak się działo, ale nie potrafił. Trener przyglądał się mu, ale nie był w stanie usłyszeć jego myśli. A powinien być telepatą, bo może znaleźliby sposób, aby pomóc chłopakowi.
— Chciałbym, żebyś wiedział... Wygląda na to, że przechodzisz kryzys. Wiem, że nie masz najlepszych wspomnień z Refab, ale klinika oferuje dobrych psychologów. Zawsze masz też wsparcie swojej drużyny. Jesteśmy rodziną.
Rodzina... Shaker zmarszczył brwi. Złe słowo. Bardzo złe. Postanowił czym prędzej wrócić do mieszkania. Wyminął Trenera, nic nie mówiąc. Ogarnęła go złość. Trener próbował go zatrzymać, co okazało się nie najlepszym pomysłem.
— Zostawcie mnie wszyscy w spokoju! — krzyknął w stronę mężczyzny. Opuścił stadion przepełniony furią. Ból, jaki nosił od pewnego czasu zamienił się w czysty gniew.
Nie zważał na drogę, szedł wpadając na przechodniów i notorycznie powtarzał agresywnym tonem przepraszam i proszę mi wybaczyć. Dotarł do mieszkania i otworzył drzwi, których Skarra na szczęście nie zamknął od środka. Wszedł bez słowa i rzucił torbę na podłogę. W powietrzu unosił się zapach lasagne z brokułami. Chłopak zobaczył, jak napastnik szarych działał w kuchni. Wciąż milczał i był rad, że przez wentylator nad kuchenką jego obecność nie została zauważona. Przynamniej tak mu się zdawało. Gdy tylko skierował się do sypialni, Skarra krzyknął:
— Zaraz nałożę jedzenie, więc nie rozsiadaj się.
Shaker przeklął akurat w momencie wyłączenia się wentylatora. Wyraźne kurwa trafiło do uszu Skarry. Chłopak odwrócił się myśląc, że źle usłyszał. Napastnik czerwonych przeszedł do kuchni i usiadł na miejsce, gdzie Skarra zdążył położyć obiad. Zaczął jeść. Towarzysz wyczuł, że atmosfera jest napięta. Przemilczał to. Zjedli w ciszy. Jednej rzeczy jednak, której Skarra nie mógłby nikomu wybaczyć, była niewdzięczność za posiłek. Shaker skończył porcję i o mało nie rzucił półmiskiem do zlewu. Wciąż nic nie mówił. Tego Mazuel nie mógł zostawić. Wstał gwałtownie.
— Dzięki za obiad, naprawdę nie musiałeś — burknął Skarra, zabierając się do mycia naczyń.
— Coś mówiłeś?
— Nie wiem, jaki masz zasrany problem. Nie zamierzam pytać jak każda upierdliwa matka o trening. Nie będę w ogóle z tobą rozmawiał, jeśli nie chcesz, ale za jedzenie możesz mi chociaż podziękować. Wydałem na produkty ostatnie swoje pieniądze.
— Mogłeś zabrać moje albo, niech pomyślę, nie włamywać się do biura Vince'a! Wówczas nie byłoby cię tu i nie musiałbyś dla mnie gotować. Mogłeś myśleć! Ciężko to tobie wychodzi.
— Nie wypominaj mi tego czynu, jeśli nie znasz moich podstaw.
— A raczysz mi kiedyś się z nimi podzielić? Czy jednak wolisz korzystać z dachu nad głową i mojej naiwności?
— Naćpany jesteś? Gadasz jak popierdolony.
— No proszę, jest i prawdziwy Skarra! Długo nie udało się tobie udawać miłego chłopaka sprzed wielu lat. Przesiąkłeś złem całkowicie. A może to twoja prawdziwa natura. Taki po prostu jesteś, a ja daję się tobie manipulować z nadzieją, że mój przyjaciel wciąż tam jest. Ale on nigdy nie istniał.
Shaker warknął i poszedł do sypialni. Skarra stał jak wryty. Jeszcze kilka dni temu dopuścił do siebie nadzieję, że ich kontakt wrócił, a on sam pomimo kryzysu pójdzie dobrą drogą. Naprawi swoje błędy. W rzeczywistości jednak nie minęły trzy doby, a oni już mieli oficjalną kłótnię za sobą. Role się odwróciły. To Shaker był tykającą bombą, a Skarra zmieszany nie wiedział, jak zareagować. Co się działo? Powoli przeszedł do sypialni. Stanął w progu. Shaker szukał czegoś. Przepełniała go złość.
— Czego szukasz?
— Pilota do klimatyzacji —burknął.
— Nie jest dziś tak gorąco. Otwarte okno wystarczy.
— Nie zachowuj się jak Spenza... — syknął. Spenza? Czy to Spenza ukrył jego pilota? Dlaczego miałby to robić?
— Później go poszukamy.
— Ja muszę teraz.
Skarra zacisnął szczękę. Jeśli Shaker chciał tak rozmawiać, proszę bardzo. Podszedł do niego i złapał za ramiona, potrząsając.
— Ogarnij się!
Shaker wyrwał się i odepchnął go. Nie kontrolował swojej siły. Chłopak wpadł na komodę, przewracając przedmioty na niej leżące. Były wśród nich szklanki i niewielka roślina w doniczce. Wszystko poleciało na podłogę, robiąc przeraźliwy hałas. To właśnie on obudził Shakera, który nagle zorientował się, co zrobił. Skarra stał w bezpiecznej odległości i patrzył na niego smutnym wzrokiem.
— Nie zachowuj się jak ja.
— Czyli tylko ty masz prawo mieć zły humor, tak?
— W porównaniu do ciebie, ja nie mam wyboru.
— Po prostu nie masz odwagi postawić się Vince'owi —Skarra zacisnął pięści i skarcił go wzrokiem, ale dołożył wszelkich starań, żeby ostudzić emocje. Wziął głęboki oddech.
— Wolałbym teraz spać na ulicy niż stać w tym miejscu i oglądać, jak tracisz wszystkie wartości, których ten chuj kazał mi się pozbyć. Nie powinienem był tu przychodzić.
Wyszedł z mieszkania. Shaker miał oczy szeroko otwarte. Nie odzywał się. Nie wiedział, co myśleć. Patrzył na rozbite szkło i rozsypaną ziemię. Jaki syf. Bardziej jednak martwiło go jego zachowanie. Nie mógł zostać sam. Podejrzewał, że skończyłoby się podobnie jak ostatnim razem. Zrobiłby sobie krzywdę i o finale mógłby zapomnieć. A to na pewno byłby koniec jego kariery. Zostawił bałagan na podłodze i pobiegł za Skarrą. Nie mógł go znowu stracić. To nie była jego wina. Podświadomie wiedział, że chłopak miał w tym spory udział, ale w tamtej chwili odsunął od siebie te myśli. Chciał go przeprosić. Obiecać, że był to ostatni jego wyskok. Nie wytrzymałby kolejnej rozłąki. Nie po tym, jak w końcu pogodzili się. Skarra zostawiał go, a on i tak zawsze za nim szedł, nie zważając na nic. W tamtej chwili widział, jak napastnik Niepokonanych szedł w oddali. Trzymał dłonie w kieszeni i przyglądał się chodnikowi. Shaker dogonił go i szarpnął za ramię. Skarra odwrócił się i spojrzał na niego pustym wzrokiem. Nie było na jego twarzy żadnych emocji. Wyglądał jak posąg. Nie reagował na żadne słowa.
— Skarra, proszę — błagał Shaker — nie będę już taki. To było jednorazowe, uwierz mi. Tylko nie zostawiaj mnie znowu. Zawsze to robisz i jest tylko gorzej. Nie musimy być wrogami. Odezwij się, do cholery! Myślisz tylko o sobie. Mam już tego dość — położył głowę na jego torsie. Trzymał go za ręce tak mocno, że nie czuł, jak wbijał mu paznokcie w skórę. On na to jednak nie zważał. Wyłączył się.
— Wciąż nie rozumiesz — zaczął, nie patrząc na Shakera — że to nie ty jesteś problemem. Nie mogę z tobą zostać. Popełniłem błąd. Sprowadzam cię na złą drogę.
— Nigdzie mnie nie sprowadzasz.
— Pozwoliłem Vince'owi uderzyć cię w najczulszy punkt. Nic z tym nie zrobiłem. Żałuję tego, ale nie umniejsza to mojej winy. Naprawdę myślisz, że możemy być po tym przyjaciółmi? Albo czymś więcej? Chciałbym, żebyśmy nie byli dla siebie jedynie wrogami. Chciałbym mieszkać razem z tobą, wspólnie jeść i trenować, budzić się w jednym łóżku. Bardzo bym chciał cofnąć czas, wiesz? Ale to niemożliwe. Od pewnego czasu jest z tobą źle. Widziałem to podczas twoich meczy, widzę to teraz. Potrzebujesz pomocy, a ja jestem najgorszą jej formą, która mogła cię spotkać. Więc jeśli zależy tobie na piłce nożnej i na swoim zdrowiu, zapomnij o nas.
— Mam w nosie karierę. Straciła ona dla mnie znaczenie — dopiero wtedy Skarra spojrzał mu w oczy. Przypomniał sobie o tym, co znalazł w biurze Vince'a. Nagle dostrzegł sedno problemu i przeraził się. Wszystko nabierało powoli sensu. Nie bez powodu Shaker miał wątpliwości. Ale nie mógł mu jeszcze o tym powiedzieć.
— Pomyśl, że teraz piłka nożna jest jedyną rzeczą, która nas łączy.
— Wróć ze mną.
— Nie porzucaj swojej pasji. Ten stan minie.
— Wróć ze mną.
— Nie słuchasz mnie.
— To ty mnie nie słuchasz.
Skarra westchnął. Przytulił mocno Shakera. Chłopak trząsł się, chociaż na dworze było dwadzieścia stopni. Napastnik Niepokonanych zabrał go do domu, wciąż zmartwiony swoim odkryciem. W mieszkaniu nie wracał do poprzedniej rozmowy. Dopilnował, żeby wieczorem Shaker położył się spać i nie próbował nic więcej zniszczyć. Później siedział na balkonie. Podpierał dłońmi głowę, trzymając łokcie na kolanach. Liczył przechodniów na ulicy, żeby nie myśleć o ich wymianie zdań. Ale nie dało się. W głowie cały czas powtarzał sobie obelgi w swoją stronę. Ty pierdolony zjebie. Jego powrót nie był dobrym ruchem. Wyjście bez słowa też nie. Cały czas popełniał błędy i tracił pomysły na wybrnięcie z tego gówna. Nie żałował ostatnich dni — zbliżenie do Shakera po latach rozłąki sprawiło, że w końcu poczuł coś innego niż złość. Odczuwał ulgę i wdzięczność, ale i niepokój. Nie rozumiał tego. Nie myślał o nikim poza sobą. Ale z Shakerem sprawa wyglądała inaczej. Już podczas ich pierwszego spotkania zauważył, że w jego oczach brakowało błysku, brakowało pasji. Jak mogli rywalizować, skoro jeden z nich przygasł? Skarra był świadom, że wynajęcie aktora do udawania ojca Shakera miałoby niemałe konsekwencje, które chciał później wykorzystać na boisku, ale nie przewidział TAKIEGO obrotu sprawy. Za bardzo zaufał Vince'owi, którego przecież nie interesował stan emocjonalny zawodnika przeciwnej drużyny. Był zły na siebie i miał ochotę roztrzaskać sobie głowę o ścianę, ale opamiętał się w porę. Dochodziła dziewiąta, a na dworze powoli robiło się ciemno. Musiał być nieźle zmęczony, skoro udało mu się zasnąć tak wcześnie. Skarra ściągnął swój zegarek z nadgarstka i zaczął przyglądać się tarczy. Widział w niej swoje odbicie. Westchnął. Należało porozmawiać ze swoim trenerem. Potrzebował swoich pieniędzy, żeby uwolnić Shakera. Żeby chłopak skupił się na swoim zdrowiu i odzyskaniu chęci do grania i nie skończył jak swój ojciec. Tego najbardziej bał się Skarra. Czuł się winny, że poznał sekret i nie mógł mu o nim powiedzieć. Chciał pomóc, ale już wystarczająco namieszał mu w głowie. Wracanie do sprawy Jomo' ego było zbyt ryzykowne. A gdyby Shaker postanowił pójść w jego ślady, żeby odnaleźć tatę? Jeszcze gorzej. Temat był zbyt delikatny. Koniec.
Ponownie spojrzał na godzinę. Przez chwilę trwał w zadumie. Rozważał pójście do Vice, by porozmawiać ze swoim trenerem. Nie zamierzał układać w głowie prawdopodobnego przebiegu rozmowy, ponieważ oboje byli nieprzewidywalni. Spodziewał się rękoczynów, chociaż wolałby ich uniknąć. Shaker nie powinien wstać, a i tak Skarra miał ograniczony czas. Vince mógł siedzieć w biurze jeszcze dwie godziny. Nigdy nie zostawał po dwudziestej trzeciej. Zobaczymy, co będzie miał mi do powiedzenia. Chłopak wstał i ubrał buty. Wyszedł najciszej, jak potrafił i pobiegł w stronę stadionu.
Przed wejściem na teren południowoafrykańskiej wersji Koloseum zorientował się, że nie wziął karty wstępu. Oby ochroniarze nie byli na tyle głupi, by go nie rozpoznać. Okazali się być jednak fatalnymi w swoim fachu, ponieważ nikogo przed bramkami nie było. Skarra wykorzystał wolną drogę do wejścia na teren stadionu. Cieszył się, że Vince nie wpadł na pomysł, by wyjeżdżać do drugiej siedziby we Włoszech zaraz przed finałem Super Ligii. Poczuł dziwną ulgę, kiedy ujrzał światło wychodzące przez szparę między podłogą a drzwiami do jego biura. Bez zapowiedzi wszedł do pomieszczenia. Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, był biały parasol oparty o biurko. Potem dostrzegł otwartą butelkę Chateau. Na koniec zostawił minę trenera — był bardzo zły. Mam przejebane.
— Wyjdź zanim cię wyrzucę — powiedział Vince, starając się mówić spokojnie. Niewiele jednak by brakowało, żeby złapał butelkę po winie i roztrzaskał ją o głowę Skarry. Byłby do tego zdolny. Chłopak jednak nie przejął się tym. Nie interesowało go to wtedy. Usiadł w jednym z foteli i skrzyżował ręce.
— Jeśli naprawdę sądzisz, że możesz wtargnąć do Vice i domagać się swojego majątku, jesteś jeszcze głupszy niż myślałem.
— Przyszedłem po wyjaśnienia.
Vince ewidentnie był zajęty i obecność jego zawodnika mu przeszkadzała. Rozbawiło to Skarrę i postanowił dalej brnąć w temat.
— Cała Super Liga zna historię o zaginięciu ojca Shakera, a ty codziennie budzisz się ze świadomością, że znasz jego dokładne położenie i sytuację. Wiedziałem, że jesteś podły, ale żeby aż tak? — Vince wstał i podszedł do młodzieńca, gwałtownie chwytając go za koszulkę.
— Nie będziesz mnie szantażował. Beze mnie jesteś nikim.
— A beze mnie twoja drużyna nie znajdowałaby się w Super Lidze.
— Naprawdę myślisz, że jesteś zbawicielem Niepokonanych? — zaczął się śmiać. Skarra zmieszał się, ale dał mu dokończyć. — Jesteś świadom, jak twoje nazwisko do mnie trafiło?
Pokręcił głową. Nigdy nie zastanawiała go ta kwestia. Był przekonany, że jego nazwisko i umiejętności pojawiły się w systemie Super Ligii w momencie, kiedy starał się dostać do Supa Strikas. Nagle ta teoria wydała mu się bardzo nieprawdopodobna. Wiedział, jak działała rekrutacja młodych zawodników. Inne drużyny nie miały wglądu w listy początkujących. Vince puścił go i podszedł do szklanej gabloty za biurkiem. Otworzył ją i sięgnął po przedmiot schowany za pucharem Super Ligii. Skarra pamiętał, jak udało im się wygrać zeszły sezon. Dawno nie widział swojego trenera w tak dobrym humorze. Vince wrócił do chłopaka. Okazało się, że tajemniczym przedmiotem była ramka ze zdjęciem. Podał ją zawodnikowi.
— Niedawno powiedziałem tobie pewną mądrość — Skarra spojrzał na fotografię. Przedstawiała trzech piłkarzy. Vince'a, ojca Shakera i Trenera. Zbladł. To nie mogło być prawdziwe — zawsze trzymaj przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej. Tak też robię. Siedem lat temu otrzymałem telefon od Trenera. Wspomniał o twoim wielkim potencjale. Zapewne zastanawiasz się, dlaczego oddałby mi dobrego zawodnika... Rzeczywiście, intrygująca kwestia. Masz jakiś pomysł?
— Czwarty filar Supa Strikas... — mruknął Skarra. Współpraca. Słowo zadźwięczało mu w uszach. Nie była to jego wina, że Trener wystawił ich na próbę w symulatorze spadającego pociągu. To mogło do końca życia zostawić mu lęk przed transportem koleją lub...
— Aż mnie zaciekawiłeś —!rzekł Vince, czując zakłopotanie zawodnika — jak żyje się tobie bez dachu nad głową? Mam nadzieję, że konsekwencje grzebania w nie swoich rzeczach są już znane.
Wziął z biurka kieliszek i upił łyk wina.
— Dlaczego nie powiedziałeś mi, że tata Shakera żyje? —spytał Skarra. Nie miał odwrotu, a taka okazja mogła się nie powtórzyć. Jego trener zrobił się czerwony.
— Ty wciąż mówisz o Jomo! To nie był twój ojciec, więc zapomnij o nim!
— Tak się składa, że dzięki niemu zacząłem grać!
Skarra wstał w fotela, a Vince odstawił kieliszek. Jeśli mieli jedną wspólną cechę, był nią brak pohamowania. Już miało dojść do wcześniej przewidzianych rękoczynów, kiedy drzwi od gabinetu zostały otwarte. Mężczyźni zamarli, jeden trzymając drugiego za szyje. W progu stanęła postać ubrana całkowicie na biało — wyróżniała się jedynie czarna grzywka wychodząca spod okrycia głowy. Przyglądała się obu, nie okazując żadnych emocji. Skarra przypomniał sobie parasolkę, którą zauważył wcześniej. Była tylko jedna tak rozpoznawalna kobieta w Super Lidze. Właściwie jedyna.
— In Yo... — Vince puścił chłopaka i podrapał się po łysej głowie.
— Widzę, że długo nie wytrzymałeś bez pieniędzy. Co sława robi z ludźmi... — rzekła chłodnym głosem. Patrzyła prosto na Skarrę, przeszywając go wzrokiem. Wnet zrozumiał, dlaczego nawet Uber bał się jej przeciwstawić.
— On właśnie wychodził — powiedział Vince, ale trenerka uniosła dłoń za znak, żeby oboje usiedli. Żaden nie protestował. Sama zajęła miejsce za biurkiem, choć nie należało do niej. Skarra spojrzał ukradkiem na swojego trenera, nie rozumiejąc sytuacji. Co ona tu robi?
— Powiedz mi, Skarra — zaczęła, opierając się na łokciach — jak sobie radzisz? Zaprzyjaźniłeś się ze swoimi kolegami z drużyny?
Chłopak milczał. Nie miał ochoty na jej psychologiczne sztuczki. Jeśli próbowała uwieść Vince'a dla poznania ich strategii na nowy sezon, jego nie mogła oszukać. In Yo jednak jakby wyczytała z jego spojrzenia jasną niechęć.
— Rozumiem twoje uprzedzenie — kontynuowała — ale nie pomagasz sobie. Jeśli jednak zależy tobie na... No nie wiem... Chociażby zobaczeniu swojej siostrzenicy...
Skarra skarcił Vince'a wzrokiem. Ten chuj mu obiecał, że będzie bezpieczna! Nie był zachwycony obrotem spraw. Jeśli In Yo wiedziała, gdzie była Dee i miałaby się nią zaopiekować, to byłby koniec. Chłopak stworzył wizję dziewczynki zabieranej do Oasis lub innego miejsca, skąd wychodzili później tacy jak trenerka Cognito FC.
— Gdzie teraz jest Dee?
— Bawi się w twoim dawnym domu. Ochrona cały czas sprawuje kontrolę, żeby nic nie podpaliła. Możesz być spokojny. Myśli, że wyjechałeś do rezydencji we Włoszech.
— Nie zostanę we włoskiej rezydencji na zawsze. Mnie nawet nie ma we Włoszech. Zostałem uziemiony w RPA i nic nie mogę zrobić!
— Możesz mnie przeprosić.
— Jeszcze czego! To ty mnie oszukiwałeś!
— Zwariuję przez ciebie — Vince zacisnął pięści i już miał zaatakować Skarrę, kiedy In Yo wstała i podeszła do niego. Położyła dłonie na jego barkach i szepnęła coś do ucha. Cokolwiek powiedziała, pomogło to mężczyźnie zrelaksować się i kontynuować rozmowę w cywilizowany sposób. Skarra jednak nie chciał rozmawiać. Pragnął tylko wrócić do Shakera. Wstał i cały spięty udał się do wyjścia. Jego trener już nic nie mówił. Nie patrzył w jego stronę. W drzwiach zatrzymała go In Yo.
— Przejdźmy się na boisko.
Spacer z nią mógł być najgorszym posunięciem w karierze Skarry, ale zgodził się. Nie pamiętał, kiedy godził się na to. Udali się na murawę. Panowała tam ciemność — o tak późnej godzinie miejsce wyglądało na opuszczone. Jak to możliwe, że chłopak nigdy nie był w Vice nocą?
— Grasz dla Vince'a już ponad siedem lat...
— Nie gram dla Vince'a — przerwał jej agresywnym tonem. — Gram dla Niepokonanych United.
— Grasz również dla rywalizacji — odwróciła się w jego stronę — wyjątkowej rywalizacji, mam na myśli. Nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię.
Skarra milczał. Jak daleko była w stanie posunąć się, aby zniszczyć go psychicznie? Czy Vince naprawdę nie widział, że In Yo czegoś chciała? Następny sezon mógł być jej. I skąd wiedziała o Shakerze? Oczywiście, że rozumiał, co miała na myśli. Wspominanie o jego wrogu było bardzo sprytnym posunięciem z jej strony. Ciekawiło Skarrę, co jeszcze wiedziała ta socjopatka. Ile wyciągnęła od jego trenera?
— Nie zmanipulujesz mnie. Nie jestem jak Vince.
— Nie zmanipulowałam Vince'a. Sam oddał się w moje ręce. Ale naprawdę zależy mu na tobie. Nie przyzna się, ale uważa cię za swojego najlepszego zawodnika. Widzi... on widzi w tobie młodszą wersję siebie.
Czyli syna. Miała na myśli syna, ale nie zamierzała tego powiedzieć. Skarra sam miał to powiedzieć w myślach. Jak jej się to udawało, rozjebać swojego współrozmówcę! Chłopak poczuł, jak pocą mu się dłonie. Wyobraził sobie Vince' a jako swojego ojca. Absurdalne, niemożliwe. Nie powinien był przychodzić. Miał ochotę coś zniszczyć, zaczął się rozglądać. In Yo zauważyła w nim zmianę. Wyglądała na zadowoloną. Najwyraźniej czerpała radość z cierpienia innych nie tylko podczas meczy. Dobrali się, pomyślał Skarra.
— Ile parasolek zniszczyłaś w swoim życiu?
In Yo uniosła lekko kąciki ust, przez co wyglądała jeszcze straszniej niż zazwyczaj. W takich chwilach nie wiadomo było, co mogła planować.
— Wystarczająco dużo.
Skarra był przekonany, że gdyby w tej chwili miała jedną przy sobie, wyrwałby jej przedmiot i roztrzaskał o ziemię. Kręciło mu się w głowie. Tak mocno zaciskał pięści, że nie czuł już dłoni. Jeśli nie opuściłby stadionu, mógłby stracić świadomość. Nie zważając na dalsze słowa In Yo, pobiegł do wyjścia. Kobieta stała w tym samym miejscu, oświetlona jedynie blaskiem księżyc, dumna ze swojego czynu. Wyciągnęła z kieszeni telefon i powiedziała do słuchawki:
— Reszta od ciebie zależy.
Na linii po drugiej stronie był Vince, który według wcześniejszych poleceń stał przy bramkach i czekał, aż Skarra wybiegnie z korytarza prowadzącego do szatni. Po chwili tak się stało. Chłopak wpadł na swojego trenera, prawie przewracając się. Skarcił go wzrokiem i chciał wyminąć, ale mężczyzna pochwycił go silnymi rękoma.
— Puść mnie do chuja! — krzyknął Skarra, po czym został uderzony w twarz. Poczuł intensywne pieczenie na policzku. Vince puścił go i poprawił rękaw koszuli, nie okazując żadnych emocji po zamachu dłonią.
— Nie dociera do ciebie, że chcę tylko doprowadzić cię na najwyższy szczyt.
— Zniszczyłeś mnie.
Vince zmarszczył brwi. Westchnął głęboko.
— Naprawiłem. Wcześniej byłeś tylko mizernym gówniarzem, który wierzył w wielkość Supa Strikas. Wszystko mi zawdzięczasz.
Skarra tym razem zwinnie ominął trenera i przeskoczył przez wyłączone bramki. Schował dłonie w kieszenie i udał się przed siebie. Za nim usłyszał jeszcze słowa Vince' a:
— Beze mnie jesteś nikim!
— Powtarzasz się — rzucił Mazuel i poszedł do Shakera. Bardzo żałował, że wrócił do Vice. Nie ukrywał, że zdążył polubić ten stadion, ale rozmowa z Vince' em kosztowała go zbyt wiele. Obecność In Yo przysporzyła go o dreszcze. Była ostatnią osobą, której spodziewałby się u Vince' a. Jaki był cel jej wizyty? Przy winie? Na myśl o alkoholu zrobiło mu się niedobrze. Przypomniał sobie zjazd u Szejka i skinął głową. Oblał się rumieńcem ze wstydu. Nigdy więcej alkoholu.
Wszedł do mieszkania najciszej jak potrafił. Dochodziła druga w nocy, choć był pewien, że wracał szybkim tempem. Wstąpił do sypialni – księżyc rzucał smugi światła oświetlające jedynie na jego twarz. Skarra uśmiechnął się mimowolnie. Poczuł ciepło, które powoli rozchodziło się po całym ciele. Podszedł od lewej strony łóżka i kucnął, aby mieć swoją twarz na wysokości chłopaka. Delikatnie dotknął jego policzka. Napastnik czerwonych spał jak kamień. Gdyby nie uniesienia klatki piersiowej, można było uznać go za trupa. Naraz fala szczęścia opuściła Skarrę. Shaker nie zasługiwał na to. Na więcej cierpienia. Na jego złe traktowanie. W tamtej chwili w końcu wypoczywał i to skłoniło Mazuela do myślenia. Vince' owi mogło nie udać się zmuszenia go do wyzbycia się emocji, ale z pewnością przyczynił się do chłodu. Do sprawiania wszystkim wokół przykrości. Do robienia krzywdy bez wyrzutów sumienia. Skarra zacisnął szczękę. Wstał. Niedaleko leżała jego torba treningowa. Niesamowite, jak Vince zostawił mu wszystko, aby ludzie się nie domyślili o sytuacji. Czy nie zaszkodziłby mu bardziej, odkrywając sekret paparazzi? Powoli rozpiął zamek i zaczął się pakować.
Shaker wstał o ósmej. Z kuchni dochodził zapach jedzenia, ale nie mógł rozpoznać jakiego. Od razu wstał, żeby to sprawdzić. Bardziej jednak cieszył go fakt, że udało mu się przekonać Skarrę, by z nim został. Teraz wszystko mogło się ułożyć! Następnego dnia miał odbyć się finał Super Ligii, w dodatku na Vice. Nie wiedział, dlaczego mecz miał mieć miejsce na akurat tamtym stadionie, ale przynajmniej Niepokonani mieli oglądać tę rozgrywkę w swojej loży. To oznaczało, że jego współlokator z ostatnich dni również. Już miał się z nim witać, ale w kuchni nikogo nie zastał. Na blacie leżała miska z ciepłym płynem i kartka. Shaker wziął głęboki wdech. Krew odpłynęła mu z twarzy. Sięgnął po papier i przeczytał krótką treść.

"Ten napar z liści powinien dodać tobie siły przed finałem."

A pod tym trzy słowa:

"Nie szukaj mnie."

zabójczy duetWhere stories live. Discover now