(daw. Królowa Coldwater)
Jane żyje w Coldwater- kraju, gdzie ludzie są podzieleni na rangi: albo jesteś biednym i mieszkasz we wiosce zarabiając marne grosze, albo żyjesz w szlacheckim rodzie w dożywotnim dostatku.
Dziewczyna nie ma łatwego życia. P...
Chwytam się ściany by nie upaść. Dawno serce nie biło mi tak szaleńczo jak teraz. Mam tysiąc myśli na sekundę, a jeszcze więcej pytań. Nagle dopada mnie myśl, że on wie. Jakimś sposobem wie. Jestem głupia, bardzo głupia. Jak mogłam mu to robić.
Z trzęsącymi się dłońmi chcę pobiec za nim i wszystko wytłumaczyć, gdy wychodzi na korytarz Rachel z świetlistym uśmiechem na twarzy.
- Mówiłam ci, Jane, że nie wygrasz tego. - mówi do mnie z satysfakcją. - Myślałaś, że nie jestem sprytna?
- Co mu powiedziałaś... - wyduszam z siebie
- Nie musiałam nic mówić, wystaczyło, że pokazałam co trzymałaś w pokoju.
Przypominam sobie o nielegalnie schowanym liście pod poduszką. Ona tam była i grzebała w moich rzeczach. Rodzi się we mnie złość nie do opisania. Tego już za wiele.
- Ty zasrana paniczko...
Rzucam się na nią targając za jej puszyste loki. Piszczy zaskoczona moją reakcją i miota rękami w powietrzu chcąc mnie odepchać. Chwytam dłonią jej gardło i przystawiam ją do ściany. Tak jak ona mnie kiedyś. Drapie mnie po rękach, ale w przypływie emocji nie czuję żadnego bólu.
W tym samym momencie ktoś przybiega i chwyta mnie silną dłonią w talii, a następnie odsuwa od dziewczyny. Jest wystraszona ale też wściekła. Z rozburzoną fryzurą i nieco wytartym makijażem stoi z otwartymi ustami ciężko dysząc.
- Jane, Jane! - woła do mnie Worick, wciąż nie puszczając. Wydzieram się mu gotowa do kolejnego ataku, ale chłopak jest bardzo silny. Zamyka mnie w mocnym uścisku. - Co ty robisz?!
- Puść mnie, Worick. - sapię. Po policzkach spływają mi łzy.
- Chciała mnie udusić, idiotka! - woła z przesadną rozpaczą. Głos jej chrypi. - O wszystkim dowie się król i wylecisz z tego pałacu, wieśniacki pomiocie.
Odchodzi w pośpiechu, nawet nie patrzę w którą stronę. Łzy zalewają mi gardło i niemal się nimi krztuszę. Szlocham teraz na głos. Zdałam sobie sprawę w jak kiepskiej sytuacji jestem. Kara za to mnie nie ominie, ani nie ominie mnie nienawiść Liama. Co jeszcze musi się wydarzyć?!
- Już dobrze, spokojnie. - przyciska moją głowę do swojego torsu. - Nie płacz, Jane.
Upływa dobrych kilka minut, a może i kilkanaście aż się uspokajam. Nie wiem dlaczego ale obecność chłopaka działa na mnie dobrze, czuje się lepiej i jestem wdzięczna, za jego wsparcie. Jednak nie ma on pojęcia o tym co się dzieje. Nie może o tym wiedzieć, choć prędzej czy później dowie się.
- Powiesz mi dlaczego ją zaatakowałaś? - szepcze
- Już mi wszystko jedno. - rzucam. - Niech się dzieje co chce.
Worick wzdycha i pomaga mi wstać na nogi. Ociera mi z twarzy łzy i domyślam się, że muszę wyglądać nienajlepiej. Poprawia ręką włosy, a ten drobny gest powoduje, że robi mi się miło. Jednocześnie się zawstydzam. Robię krok do tyłu nieco się odsuwając.
- Dziękuję, Worick. - mówię. - Chciałabym ci powiedzieć, ale...
Słyszymy jak otwierają się drzwi do sali balowej i strażnik woła chłopaka. Coś będą ogłaszać i wszyscy muszą być obecni. Chwyta mnie za dłoń, ale ja się zatrzymuję.
- Nie mogę tam teraz wejść...
- Musimy, Jane. Zachowuj się jak gdyby nic się nie stało.
- Rachel już wszystko powiedziała...
- Nie. Jeśli ma powiedzieć, to nie zrobi na pewno tego teraz. - spogląda mi w oczy. - Obiecuję, że z nią porozmawiam by nikomu o niczym nie wspominała. Wiem, że będzie ciężko. Ale może się uda. Chodź, musimy tam iść.
Przekonuje mnie, a więc idzemy do sali. Worick puszcza moją dłoń w progu, ja zostaję jak najdalej z tyłu przy ścianie. Wszyscy już stoją oczekując na ostatnie przemówienie króla. Nikt nie zwraca na mnie uwagi za co jestem wdzięczna. Podchodzi do mnie Molly i łapie mnie za ramię.
- Jane! To prawda? - szepcze mi do ucha. - Pobiłaś Ra-tfu-chel?
- A więc powiedziała...
- Chyba rozniosła tą wieść po ludziach już, ale tylko po gościach. Miejmy nadzieję, że nie dotrze to do króla... Ale dlaczego?
- Zrobiłam coś nieodpowiedniego Molly, a ona spowodowała, że teraz Liam mnie nie znosi. - spuszczam głowę w dół ledwo opanowując nową falę płaczu. Zaciskam dłonie w pięści. - Mówiąc krótko, jestem w bardzo złej sytuacji.
- A niech cię, Jane! Szczerze na początku nie uwierzyłam w to bo Rachel to niezła bajkopisarka, ale skoro potwierdzasz... W sumie dobrze, należało jej się. Wierzę, że zrobiłaś to ze słusznością. Jeśli trzeba jej poprawić, to wiesz gdzie mnie szukać...
Naszą rozmowę przerywa głos Króla. W sali zapada cisza.
- Cieszymy się wszyscy, że kolejny rok możemy wspaniale bawić się i uczestniczyć w zimowym balu, zgodnie z tradycją. Ten jednak, będzie inny. Mogę śmiało stwierdzić, że będzie przełomowy.
Goście rozglądają się po sobie, słychać ciche pomruki i wzdychania ze zniecierpliwienia.
- Mam zaszczyt ogłosić dobrą nowinę. - kontynuuje.
Patrzę się na Liama. Widzę jego twarz poważną, widzę jak błąka się po niej ból i niedowierzanie. Stoi koło kobiety, którą przez całe życie uważał za prawdziwą matkę. Pragnę, by podniósł głowę i spojrzał na mnie. Spojrzał tak jak zawsze i żeby posłał mi ten niesamowity uśmiech, przeznaczony specjalnie dla mnie. Tak jakby wyczuł to, bo jego wzrok wędruje na mnie. Nasz kontakt wzrokowy trwa i trwa, nie zdradza niczego. Kocham cię, mówię mu w myślach.
Kochasz mnie nadal, Liam?
- Mój syn, Liam będzie następcą tronu. Ale to jednak nie wszystko. Wraz z księstwem Tomrusellów tu obecnych, ustaliliśmy, że połączymy wspólnie siły.
Rachel z promienistym, wyświczonym uśmiechem podchodzi do króla, potem się kłania. Zdążyła już poprawić swój wygląd. Jak gdyby nigdy nic się nie stało. Perfekcyjna zawsze.
Widzę jak Liam jest zdezorientowany. Jakby o niczym wcześniej nie miał pojęcia. Spogląda pytająco na ojca, ale ten nie zwraca na niego uwagi.
- Już następnego lata, jeszcze przed koronacją Liam oraz Rachel staną się małżeństwem. A dzień dzisiejszy jest dniem ich zaręczyn.