Siedziałam w samochodzie, który wiózł mnie do... sama nie wiedziałam dokąd. Dlaczego? Nie mam pojęcia, a dokładnego powodu też nie znam. Ojciec powiedział tylko, że to ze względu na moje bezpieczeństwo. Jakie bezpieczeństwo, kiedy jadę z zupełnie obcym mi mężczyzną, w zupełnie mi nieznane miejsce.
Jak do tego doszło?
Rano wyszłam z domu by trochę pobiegać i przy okazji byłam umówiona z przyjaciółką. Miałyśmy się spotkać w parku niedaleko mojego domu. Kiedy przybiegłam na miejsce RinJi jeszcze nie było. Usiadłam na ławce i poczekałam na nią. W końcu zaczęłam się niecierpliwić, ponieważ długo się nie pojawiała. Kiedy miałam zamiar wracać do domu, pojawiła się i z uśmiechem mnie przywitała. Chciałam jej wypowiedzieć to spóźnienie, ale dałam spokój.
Przebiegłyśmy 2 km i stwierdziłyśmy, że odpoczniemy. Usiadłyśmy na ziemi przy niewielkim drzewie. RinJi zaproponowała, że pójdzie kupić wodę, a ja się zgodziłam. Wyprostowałam nogi i oparłam się plecami o pień. Zamknęłam oczy i niosłam głowę do góry. Jednak po chwili usłyszałam syk i trzaski oraz zapach palonego drewna. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że drzewo, o które się opierałam, zaczęło się palić. Odskoczyłam kawałek i wyciągnęłam telefon by zadzwonić po straż, ale zorientowałam się, że ktoś już to zrobił, bo usłyszałam syreny. Nie wiadomo skąd pojawiła się RinJi i z przejęciem zapytała czy nic mi nie jest. Stwierdziłam, że mam dość wrażeń na dziś i wróciłam do domu.
Wieczorem przyszedł po mnie Hoon. Nie miałam ochoty wychodzić, ale skoro fatygował się, by przyjść po mnie z drugiego końca miasta, wyszłam.
- Cześć. Słyszałem od RinJi co się stało. Nic ci nie jest?- spytał z lekko udawaną troską
- Ta. Wszystko w porządku-odpowiedziałam mu obojętnie
Na tym temat się skończył. Wybraliśmy się do Hollys Coffee, mojej ulubionej kawiarni. Siedzieliśmy tam przynajmniej godzinę. Jednak Hoon musiał nagle wyjść. Nie wiedziałam co się stało ale opuścił kawiarnię z wielkim pośpiechem. Dopiłam cappuccino i wyszłam uprzednio płacąc za zamówienie. Kiedy wracałam do domu było około godziny 22:00 . Wiał silny wiatr, choć nigdzie nie było to zapowiadane. Mimo lata było mi chłodno, ponieważ na sobie miałam tylko jeansową sukienkę w białe kropki i brązowe baleriny. Pocierałam dłońmi o ramiona. Stwierdziłam, że pojadę do domu busem. Stanęłam na przystanku i spokojnie czekałam. Nagle ktoś stuknął mnie w ramię. Był to wcześniejszy uciekinier. Przeprosił za to, że tak wyszedł. Spojrzałam na zegarek i stwierdziłam, że do przyjazdu pojazdu, którym miałam dotrzeć do domu, jest jakieś pół godziny. Usiadłam na ławce i spojrzałam na Hoon'a, który stał nade mną i przyglądał mi się.
- Usiądziesz, czy będziesz tak stać?- zapytałam z rozbawieniem
- Postoję...Co cię rozbawiło?- odpowiedział i podrapał się w kark
- Twoje włosy- stwierdził, gdyż Hoon zawsze miał ułożone włosy, a ten wiatr popsuł mu fryzurę. Wyglądało to tak, jakby na jego głowie jakieś ptaki uwiły sobie gniazdo.
Spojrzał na mnie z miną w stylu "O co ci chodzi?" Wyciągnęłam lusterko z torebki i podałam mu. Jego mina była bezcenna, gdy ujrzał swoje odbicie. Odszedł kawałek i zaczął układać swoje włosy z przejęciem. Wyglądało to komicznie, więc zaczęłam się śmiać. Nie zauważyłam, że nadjeżdża jakiś motocykl. Zorientowałam się dopiero, gdy Hoon krzyknął. Odwróciłam wtedy głowę za siebie i zdążyłam tylko zrobić krok w tył, a kierowca wraz ze swoją maszyną wbili się w szklane ścianki przystanku. Dziesiątki kawałków szkła rozprysły się dookoła, przy czym jeden z nich zranił mnie w policzek. Stałam tam i patrzyłam się w jakiś punkt przed sobą, jakbym przestała być obecna w tym miejscu. Ocknęłam się kiedy przyjaciel potrząsnął mną. Szczerze byłam przerażona, ale nie chciałam by to zauważył. Odwróciłam się i zaczęłam biec w stronę domu. Rzuciłam mu tylko 'cześć' na odchodne. Wpadłam do domu jak burza trzaskając za sobą drzwiami. Mama wychyliła głowę z kuchni, a tata z salonu. Po moim policzku dalej ciekła czerwona strużka krwi.