Rozdział 5

327 35 7
                                    

Bose stopy sunęły po przerośniętej, suchej trawie. Z każdym krokiem wydawały spod siebie cichy szelest, trącając zaniedbałe źdźbła. Słońce nie dostawało się tutaj żadną szparą, wysokie drzewa zasłaniały wszystkie promienie. W powietrzu unosił się zapach przyjemniej wilgoci i leśnego runa. Było chłodno, mimo, że ledwo kończył się sierpień. Ptaki były niczym żywcem wyciągnięte z baśni - miały lśniące złotem i srebrem upierzenie, mieniące się tęczą. Sarny i zające nie uciekały przed ludźmi - dawały pogładzić się po miękkich, puszystych grzbietach. Nie brakowało wokół zbiorników z wodą. Każdy z nich był krystalicznie czysty, tak, że można było w nich dostrzec kamienie spoczywające na dnie.

Chłopak zatrzymał się pod wysokim dębem. Usiadł u jego podnóża, wyciągając całe ciało na trawie. Chciałby, by Regulus był z nim. Na pewno by mu się tu spodobało. James pragnął porwać go i zaprowadzić w to miejsce, by następnie spędzić tu resztę życia. Razem, daleko od zgryźliwych komentarzy, z dala od wspomnień. Gdzie nikt ich nie oceniał, nikt nie mówił, co mają robić, jak wyglądać, jak się zachowywać. Co czuć.

Często zastanawiał się, czy Regulus też tęsknił. Czy brakowało mu jego uśmiechu, pocałunków, czułych słówek, a nawet jego uciążliwego charakteru. Czy pokochał go tak bardzo, jak on go.

Jeśli to miało sprawić szczęście Blackowi, James rzuciłby się w fale razem z nim, rezygnując dla niego z życia. Pozwoliłby mu wyrwać swoje serce i rzucić na wiatr, było jego. Cały on był.

Otworzył książkę na miejscu zaznaczonym zakładką i zaczął czytać. Opowiadała o młodej księżniczce, która dzień przed objęciem władzy w państwie, uciekła. Miała dość problemów, obowiązków spoczywających na niej. Jej najlepsza wojowniczka, a także potem kochanka, cały czas towarzyszyła jej w rozgrywkach, na które wcześniej nie mogła pozwolić sobie dobrze wychowana, przyszła królowa. Chciała uciec od problemów i bólu, ale świat za murami zamku zaczął ukazywać swoje prawdziwe oblicze. Nie był taki piękny. Nie da się uciec, nawet śmierć nie rozdzieli ludzi i cierpienia. Kiedy raz pozwolisz mu cię zniszczyć, zrobi to i drugi. Już nie zapyta, nie będzie taki delikatny. Po czasie księżniczka wróciła do zamku i przejęła obowiązki królowej, choć nie chciała. Wiedziała, że ktoś musi się tym zająć.

Jamesowi robiło się zimno. Za zimno. Wstał, chowając książkę w skrytce w drzewie i ruszył w stronę, z której przyszedł. Kiedy przedarł się przez gęsta zasłonę liści, znajdował się blisko plaży. Musiał pomylić kierunki. To jego serce go tam prowadziło, wiedzione wspomnieniem dreszczy na jego ciele, gdy usta smakowały ust.

Nie miał jednak zamiaru zawracać. Skoro i tak już tu jest, to chociaż odwiedzi Regulusa. Nie widział go od czasu wypadku. Miał nadzieję, że wrzucenie go do wody podziałało i chłopak nadal będzie (nie)żył. Był mu w głębi serca niezmiernie wdzięczny za ratunek. On, James, nie przeżyłby tego, za to czarnowłosy już dawno nie żył. Gdyby mógł, przyjąłby na siebie całe uderzenie, by Black był bezpieczny.

Chciałby z nim zostać na zawsze. Wśród morskich fal, szumu wody, przepływających przed oczami ławic. By mógł trzymać jego wiotką rękę w swoich silnych dłoniach. Szeptać codziennie 'dobranoc' do jego ucha, bronić przed całym światem.

Podjął decyzję. Wcześniej miał wątpliwości, ale teraz czuł, że postępuje właściwie. Chciał się utopić. Dla niego, by do końca świata być u jego boku.

Bose stopy zanurzyły się w piasku, przesypując między palcami gorące, złote ziarenka piasku. Promienie zachodzącego słońca tańczyły wśród burzy czekoladowych włosów, gdzieniegdzie nadając niektórym pasmom złoty połysk. Karmelowa skóra zaczęła powoli ginąć wśród jedwabistych, chłodnych fal. Chłopak podciągnął nogawki, by móc wejść dalej. Fale rozbijały mu się u stóp, rozlewając po całej ich powierzchni błogie uczucie chłodu. W oddali słychać było krzyki mew w akompaniamencie liści, które pchnięte przez wiatr, szeleściły cicho.

Morska bryza uderzyła mu do głowy, zaciągając go głębiej i głębiej. Wyobraźnia zaczęła płatać figle. W mgnieniu oka stał do pasa w wodzie, już nie przejmując się ubraniami. Wiatr wiał prosto w twarz, która nie pozostała sucha po ostatnim spotkaniu z falą.

- Raz, dwa... trzy. - James próbował dodać sobie odwagi. Zanurzył się pod wodę, nie nabierając wcześniej powietrza. Chciał się wynurzyć, zrezygnować. Był o krok od poddania się, ale im bardziej chciał się wycofać, tym bardziej nie mógł tego zrobić. Coś go trzymało i nie chciało wypuścić. A on poddał się temu. Z rozkoszą, jakby wracał do domu, gdzie może odpocząć. Na wieki.

Klimat był idealny. Najpiękniejsza śmierć, jaką mógłby sobie wyobrazić. W powietrzu unosił się zapach jodu i czystej wody. Na powierzchni pływały czerwone główki róż, jakby przyniesione specjalnie dla niego. Podpływały do siebie, by w następnej chwili się odepchnąć. Jakby wolały siebie na odległość. Słońce odbijało złociste promienie od tafli wody, która wyglądała, jakby ktoś wysypał do niej tonę brokatu, mieniącego się z każdym spotkaniem ze słońcem. Cudownie. James cały czas zastanawiał się, czy Regulusowi by się podobało.

I to była ostatnia jego myśl w życiu. Płuca wypełniły się czymś miękkim i miłym w dotyku, zamierając w bezruchu. Nastała cisza. W tym momencie chłopak był pewny, że postąpił właściwie. Jedyne co czuł to szczęście. Że ucieka od problemów. Ucieczka nigdy nie była właściwym wyborem, ale jak cudownie napełniała beztroską.

Momenty przed śmiercią oddał w całości Blackowi. Choć nie był przy nim, James cały czas o nim myślał. Jego ostatnia myśl i ostatnie pragnienie dotyczyło chłopaka, który namieszał mu w głowie, niczym bryza morska. Dlatego i umysł, i serce Jamesa należało do Regulusa, a skoro i umysł i serce było jego - całe ciało, bez najmniejszych wyjątków, na zawsze pozostanie jego.

Tego dnia zmarł James Fleamont Potter, marzenie połowy dziewczyn na świecie, dla którego ważny był tylko jeden chłopak.

Tego dnia James wrócił do domu.

The dead don't cry ➳ Jegulus (Trilogy vol. 1)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz