Nie wszystko złoto co się świeci

80 6 0
                                    

Po raz kolejny spróbowałam wyciągnąć rękę najdalej jak tylko mogłam, cały wysiłek poszedł na marne, dalej nie dosięgałam pudełka z ulubionymi słodyczami. Oburzona siedmiolatka nie znała umiaru, westchnęłam ciężko obmyślając inny plan. Krzesło nie dodawało mi potrzebnych kilku centymetrów.

- Mogę ci pomóc, wystarczy że poprosisz – znudzony głos Kaia przypomniał mi o obecności chłopaka. Nie doczekanie, zdawałam sobie sprawę że jest kilka centymetrów wyższy, a do tego bardziej sprawny przez skakanie po drzewach. – Lu daj sobie pomóc... - upór maniaka nie pozwalał na poproszenie kogokolwiek o pomoc, a miałam tak wielką ochotę na ciastka z polewą w czekoladzie. – Dobra, uciekam do domu – zrezygnowany wyszedł do przedpokoju.

Pełna nowych sił weszłam na kuchenny blat, jego wysokość pozwoliła dotknąć pudełka, stanęłam więc na placach by chwycić je oburącz. Wtedy niespodziewanie straciłam równowagę, trwało to zaledwie ułamek sekundy od momentu pisknięcia do bólu przeszywającego całą lewą rękę na którą spadłam. Czarnowłosy chłopak zaalarmowany moim krzykiem podbiegł klękając przy mnie.

- Kurczę Lu, żyjesz ? – przez łzy lecące z oczu nie widziałam twarzy Kaia, kiwnęłam głową. – Musisz przyjmować pomoc innych ludzi uparciuchu, zaraz wrócę z Panem Madsonem.

Chwila nieuwagi wystarczyła bym runęła na ziemię uderzając plecami o matę, ból natychmiast rozprzestrzenił się po całym ciele, przeciwnik wykorzystał szok zakładając sprawnie dźwignie na szyję. Natychmiast straciłam oddech, a zaciśnięcie łokcia odebrało mi możliwość zaczerpnięcia nowego oddechu. Próbowałam wyrwać głowę powodując jeszcze gorszy napór, w duchu przeklęłam siarczyście wierzgając nogami. Powinnam odklepać i natychmiast odzyskałabym tlen, ale zamiast tego nie chciałam się poddać. Nie mogłam odpuścić.

- Madson odklep – warknął czarnoskóry mężczyzna w narożniku. Mroczki zagościły pod powiekami szybciej niż podejrzewałam. – Madson! – z wielką niechęcią klepnęłam lewą ręką w przedramię sparingpartnera. – Wykończysz mnie dziewucho, zasady ile razy mam powtarzać – krzyczał wchodząc na matę. Nie miałam ochoty wstawać zmęczona treningiem, leżałam bez ruchu wpatrując się w biały sufit. Brązowe oczy pojawiły się nade mną wraz z twarzą właściciela, krzywy nos odejmował mu uroku. – Trenujesz tutaj-chowasz pychę do kieszeni, rozumiesz?

- Tak trenerze – mruknęłam cicho.

- Mogłaś odlecieć – poczekał aż wstanę, z czym niespecjalnie było mi śpieszno.

- Prawie to zrobiła – zachichotał blondyn stojący przy linach.

- Milcz Richardson – warknęłam niezadowolona, na co chłopak jeszcze bardziej wyszczerzył zęby.

- Cały sparing uciekałaś gdzieś myślami, czysta głowa to podstawa dobrej walki. A ty chciałaś tylko dać upust złości, dlatego przegrałaś. Ile razy będziemy wracać do podstaw?

- No właśnie Lauren – dodał od siebie żartowniś.

- Lubię cię młody ale zaraz wylecisz z sali – tym razem posłałam mu złośliwy uśmieszek.

- Ja znam przynajmniej powód rozproszenia naszej blondyneczki – zmrużyłam oczy by go uciszyć. Znałam Jamesa dobre kilka lat, oficjalnie nie przebywaliśmy ze sobą nawet pięciu minut, a w rzeczywistości często obserwował treningi i kończyliśmy na każdej imprezie oglądając filmy. – Wysoki brunet z ładnymi oczętami, w dodatku niesamowicie seksowny a do tego znali się kiedyś...

- Zamknij paszcze – ruszyłam ku Richardsonowi zamierzając dać mu nauczkę, odskoczył dwa kroki w tył.

- Lauren! – właściciel klubu Matt Miller złapał ramię, aż poczułam lekki ból. Od trzech lat ćwiczyliśmy co najmniej dwa razy w tygodniu, pomagał uwolnić agresję buzującą w organizmie i uczył samokontroli, jak widać nie zawsze to działało. – Idź pod prysznic, ochłoń oraz poukładaj myśli. W sobotę widzimy się o dwunastej, pamiętaj by nie szaleć w piątek ze znajomymi. Richardson jeśli jeszcze raz wyprowadzisz celowo zawodniczkę z równowagi masz zakaz zaglądania tu przez miesiąc – oboje skruszeni odeszliśmy do szatni.

Na zawszeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz