Wakacje to czas na wypoczynek, którego mimo wszystko rodziny takie jak moja mają za mało, a mimo wszystko cieszą się nim jak lizakiem, którego dostało się od Mikołaja na ulicy w czasie świątecznym za młodu. Jednak gdy przychodzi czas powrotu do pracy, czy też szkoły wszelakie więzi zaciśnione podczas wakacji ulegają zmianie. Każdy idzie w swoją stronę.
Jednak sprawy wyglądają inaczej w mojej rodzinie. Tutaj w swoją stronę idą rodzice, w swoją idą James, Jack i Jacob, także w swoją Sophie i Sophia, Evan i Ethan, tak samo z resztą Cadence, Caroline i Carol.
I w swoją stronę idę ja. Sam. Bo jako jedyny w rodzinie nie mam bliźniaka. Jestem środkiem. Osaczonym, a jednak samotnym środkiem.
-Dzieciaki zbiórka!- krzyczy Jess z dołu, zamiast rodziców, bo ci są na drugim końcu kraju w sprawach biznesu. Czasami naparwdę myślę, że Tessa za bardzo się w niego angażuje.
Całą jedynastką zabiegamy po białych schodach, przykrytym czarnym dywanem, ażeby zaraz przez przypadek zrzucić jeden z obrazów. Przedstawia on mnie w przedszkolu, jestem na placu zabaw i się uśmiecham. Jestem pewny, że ramka roztrzaska się na schodach, więc się zatrzymuje, żeby obserwować "swój upadek". Patrzę na to jak w zwolnionym tempie, zaciskając dłoń na sznurkach mojej szmacianej torby, która pełni funkcję mojego plecaka, ponieważ tak jest mi wygodniej.
Zbyt skupiony na swoim uścisku i paznokciach wbitych w skórę, nie zauważam że na ratunek obrazowi rzucają się Ethan i Evan. Najmłodsi z nas.
To zabawne, że tylko ja odziedziczyłem tak dużo z taty. Jedno oko i kolor włosów. Cała reszta rodzeństwa ma blond włosy, naturalnie bynajmniej. To co się z nimi stało na przestrzeni lat jest teraz mało ważne.
Włosy Ethana są już zaplecione w dwa warkocze bokserskie, natomiast Evan ma zaplecionego dopiero jednego z nich. Zapewne nie zdążyli, poprzez zaspanie- jak zawsze, to dla nich typowe.
Ostrożnie odwieszają obraz i patrzą w moją stronę przez chwilę nic nie mówiąc. W końcu się szczerzą i wybuchają śmiechem, a ja marszczę brwi i schodzę na dół, ignorując ich dwójkę.
-Odlicz Parami.- zarządza nasza rudowłosa opiekunka, stojąc przy drzwiach. Jako pierwsi ruszają James, Jack i Jacob. Przechodząc przez drzwi dostają od Jess po butelce Pepsi, oraz kanapki na dzisiejszy dzień. Tak samo postępuje ze wszystkimi. W tym roku kończą swoją naukę, więc Jess wysyła ich do biblioteki publicznej w Brilliant City, ażeby tam powtarzali materiał. Ona tak jak my jest świadoma, że jeżeli nie zaczną teraz nie zrobią tego nigdy.
Spokój duszy jak i zachowania nie idzie w parze z zapałem do nauki.
-Starsze męskie trzy.- powiadają i tyle ich widziałem.
-Młodsze damskie trzy.
-Starsze damskie dwa.
-Młodsze męskie dwa.
-Jeden.- mówię i zabieram od Jess butelkę wody gazowanej oraz jedną kanapkę z szynką i serem. Jej brązowe oczy skanują moją twarz, aż w końcu mnie do siebie przytula. Odwzajemniam uścisk po czym żegnając się z nią ruszam w stronę samochodu bliźniaczek. Wsiadam i patrzę po rodzeństwie, co oni też czynią, jednak nie patrzą na mnie przez więcej niż trzy sekundy. Ethan i Evan mają już zrobione warkocze, które poprawia nieco Cadence- blondynka o zielonych oczach, a także pofarbowanym na niebiesko odroście. Jest już ubrana w strój piłkarski naszej szkoły- czarne krótkie spodenki do kolan i pomarańczowo biała termę, która przylega do niej jak druga skóra. Na nadgarstku widać także pomarańczową gumkę, a na szyi wiszą jej korki. Zerkam więc na stopy. Założyła dwa różne buty.
Nie zauważyłem, że jeden z jej korków jest nie do pary, ponieważ kiedyś był mój. Porzuciłem sport, bo ona go pokochała. Nie chciałem pakować się w coś, co miało być jej, a tak naparwdę było nasze. Byłem dzieckiem.
-Cadence, siadaj prosto.- karci ją Sophie, a ta wywraca oczami i siada na swoim miejscu kolana podwijając i opierając je o jej fotel. Blondynka wzdycha męczeńsko i patrzy na mnie.
-Na tył, Dev.- świetnie. Patrzę na Ethana i Ethana, aby zaraz zrezygnowany usiąść pomiędzy nimi. Może i już dorośli, ale...
-Devlinie Christopherze Braidwood.- wymawiają moje pełne imiona i nazwiska, podczas gdy Carol pochyla się do przodu z swojego miejsca, patrząc mi w oczy. Także na nią patrzę i dopiero wtedy zauważam że podgłaśnia radio i niemal natychmiast rozpoznaje piosenkę.
-I kissed a girl and I liked it
The taste of her cherry chap stick
I kissed a girl just to try it
I hope my boyfriend don't mind it
It felt so wrong
It felt so right
Don't mean I'm in love tonight
I kissed a girl and I liked it
I liked it.- śpiewa Katty Perry, a ja patrzę wpierw na bliźniaków po mojej prawej i lewej stronie, aby zaraz przenieść wzrok na resztę rodzeństwa.W samochodzie panuje grobowa cisza.
Dobijająca mnie cisza.
Zastanawiam się, czy to czysty przypadek? Przecież nie ma opcji, żeby trójka z najmłodszych domyśleli się szybciej niż na przykład Sophie i Sophia.
Analizuję swoje zachowania i słowa w ostatnim czasie. To niemożliwe. Jedynie przy kim mogliby zauważyć to, kim jestem to...
-Co się tak cicho zrobiło?- przerywając moje głębokie przemyślenia odzywa się znienacka James. Wywracam oczami odstawiając te przemyślenia jak i rozmowę z nimi na później.
***
Szkoła. Liceum. Zakład kształcący młodzież w Brilliant City. Cóż, z pewnością więcej osób nazwało by to miejsce piekłem, jednak ja... nazywam to piekielnym rajem. Ponieważ to tutaj mogę spotkać Fryzjera nie obawiając się o to, że wyjdzie dziwnie czy też podejrzanie. Może jednak mam paranoję...
Zmierzając w stronę szkolnego dziedzińca rozmyślam jednak nad sytuacją która miejsce miała tego ranka. Cóż, nikt się pod radio nie podłączył więc czysto teoretycznie mógł to być przypadek.
Rozkładam wszystkie części tej historii, starając się dojść do jakiegoś sensownego wniosku jednak idzie mi to dość opornie.
-Devlin!- prostuje się i rozglądam na wszystkie strony, poprawiając torbę na ramieniu, aż w końcu pod drzewem dostrzegam Emily Hood, niską szatynkę o karmelowych oczach. Zmierza w moją stronę ubrana w sukienke z długimi rękawami, której to wzór jest w kratkę. W dłoni trzyma kilka segregatorów, więc spodziewam się najgorszego.
Spotykamy się w połowie drogi, a dziewczyna mierzy mnie nienawistym spojrzeniem. O nie.
-Co się stało?- pytam, a Emily tylko wywraca oczami.
-Brandon...- nim dokończy zdanie, ja niemal biegiem ruszam w stronę gabinetu dyrektorki.
Jestem tylko martwiącym się przyjacielem. Nic więcej.
Wiem, długo nie było ale wracam ♡
CZYTASZ
Brandonie, jesteś moim brylantem
RomanceKażdy musi mieć swój brylant. Swój osobisty blask bogactwa w miłość. Moim jesteś i będziesz ty, Brandonie. Zawsze mówisz, że twoje imię nie ma z tobą nic wspólnego, w końcu "ani trochę nie jesteś królewski". Poniekąd się zgodzę. W końcu przez ciebi...