Kolejna salwa ze strzelby.
Ty razem śrut rozbił przednią szybę policyjnego forda. Amerykański wóz, jeden z nielicznych będących na wyposażeniu stróżów prawa, drgnął pod wpływem strzału. Ostre odłamki zasypały maskę i wnętrze automobilu, ale kilka z nich spadło także na przyczajonych za wozem funkcjonariuszy pruskiej żandarmerii. Nie spodziewali się aż takiego oporu i, czekając na wsparcie, po prostu się kryli.
Mieli tylko zrobić nalot na dziuplę! Odzyskać skradziony towar! Nikt nie przewidywał, że wybuchnie strzelanina, że poleje się krew, że - po raz pierwszy od dłuższego czasu - będą narażać życie.
Pierwszy z żandarmów, wysoki i smukły Wilhelm Schneider, kucał bezpiecznie skryty, niewzruszony. Ot, odwrócił głowę, chroniąc się przed szklanymi odłamkami; przywodził na myśl policyjną wersję hollywoodzkiego amanta, nawet. Był jednak zbyt poważny i skupiony, ponury niemal, by można uznać go za kogoś takiego.
Stukał palcem o kabłąk spustu swojego pistoletu. Luger był niezawodną konstrukcją, ale w starciu ze strzelbą - jakimś rosyjskim sztucerem, sądząc po szkodach wynikających z każdego strzału - nie miał zbyt wielkich szans.
Drugi stróż prawa, nieco tylko niższy, ale za to znacznie tęższy by nie rzec - otyły wręcz - nerwowo dyszał, kuląc się co i rusz, gdy tylko padał strzał. Jego luger spoczywał w kaburze u pasa, bezużyteczny, niepotrzebny. Lucas Werner nie chciał brać udziału w strzelaninie. Żałował, że w ogóle tu przyjechał, że opuścił ciepłe i przytulne wnętrze komisariatu nieopodal rzeki.
W myślach przeklinał całą wojnę i wszystkich, którzy brali w niej udział. Po walkach zostało mnóstwo sprzętu, który zbyt często wpadał w niepowołane ręce, jak choćby tu, teraz, w tej rozsypującej się chacie nad brzegiem jeziora Okullsee. To ten arsenał odpowiadał poniekąd za śmierć Victora. Funkcjonariusz żandarmerii Nussbaum leżał na wpół przykryty białym, nieprzerwanie padającym puchem kilka kroków od wejścia do stodoły.
Leżał na plecach, z krwawą dziurą w mundurowym, grubym płaszczu, tuż pod szyją.
Zmarł od razu. Nie zdołał nawet krzyknąć. Huk i rozbłysk, a także krwawa mgiełka uratowały jednak życie pozostałych funkcjonariuszy; od razu rzucili się za automobil, wykorzystując amerykańskiego forda jako osłonę. Strach myśleć, gdyby przyszli pieszo, albo przyjechali konno, wozem!
Lucas panikując próbował strzepnąć z siebie strzaskane szkło i śnieg. Huknęły pojedyncze wystrzały. Paru kolejnych stróżów prawa podjęło niewspółmierne ryzyko, opuszczając bezpieczne schronienie. Pistolety wypaliły jeden za drugim, rozświetlając późne, styczniowe popołudnie. Była w tym straszna ironia: minęło ledwo parę miesięcy od zakończenia Wielkiej Wojny, a weterani znów toczyli pozycyjną walkę.
Werner z przestrachem obserwował, jak wirujące w powietrzu grube i ciężkie płatki śniegu zdawały się na jedną, upiornie długą chwilę zawisnąć bez ruchu, by moment później wrócić do swojego niespiesznego, obojętnego na wszystko tańca.
Opadały jednak w kałużę świeżej krwi.
Chuderlawy funkcjonariusz Siegfried Fuerst był, podobnie jak wielu innych, weteranem wspomnianej wojny. Starcia z użyciem broni palnej nie były mu obce. Walka z okopów, czy na ziemi niczyjej, to coś co znał. Przecenił jednak swoje możliwości; pijany faktem, że przeżył okopowe piekło wsparł się na masce forda, opróżnił magazynek swojego lugera i padł, rażony gromem. Werner ze zgrozą przyglądał się, jak kolega runął w zaspy.
Wystrzał ze sztucera rozerwał mu bark i pozbawił ucha. Fuerst wił się na śniegu, coraz mocniej brudząc nieskazitelną biel na ciemną, mocną czerwień; w ciągu chwili leżał w szkarłatnym błocie, poddając się nawrotowi nerwicy frontowej. Ból gdzieś zniknął, ustępując miejsca zdziwieniu i otępieniu. Słabym głosem wzywał matkę, przekonany, że znów leży w brudnym okopie, gdzieś pod Tannenbergiem.
CZYTASZ
1919
HorrorPierwsza zima po oficjalnym zawieszeniu broni. Pierwsze święta bez świszczących pocisków, bez trującego gazu, bez cierpienia, bólu i strachu. Wielka Wojna dobiegła końca, nie znaczy to jednak, że walki się skończyły. Prusy Wschodnie na nowo spłynęły...