Rozdział 6. Lahna, styczeń 1919

21 1 0
                                    

Sielański klęczał na śniegu, krztusząc się. Skończył wymiotować kilka chwil temu, jednak obrzydliwy posmak w ustach cały czas dawał o sobie znać. Młody chłop zacisnął dłoń na karabinie, szukając otuchy w broni; bał się bowiem podnieść wzrok znak śniegu i parującej, żółtawej brei, jaką z siebie wylał.

Choć był to ohydny widok, to i tak prezentował się nieskończenie lepiej niż dwa, zmasakrowane ciała, przysypane niedokładnie śniegiem. Strauss zaś stał tuż obok, jak słup soli; tych parę słów, które wyszeptał momenty wcześniej to wszystko, na co był w stanie sobie pozwolić.

Był w szoku. Po prostu.

Stali na nieodśnieżowym podwórzu Garncarskich, kilka kroków od otwartych szeroko drzwi chałupy. Staszek i Halina byli porządnymi ludźmi; prawdziwymi Polakami, którzy z dziada pradziada kultywowali tradycje i nie pozwalali, by polski duch zniknął i odszedł w zapomnienie. Teraz jednak - cóż za chichot losu - oni sami byli o krok od zapomnienia.

Kobieta leżała pod pierzynką śniegu. Gdyby nie charakterystyczna budowa ciała oraz kolor włosów, Strauss by jej nie poznał; nie miała bowiem twarzy. W jej miejscu widniały tylko okropne bruzdy, sięgającego w głąb kości czaszki; ta zaś była odchylona mocno, niemal oderwana od ciała, trzymała się tylko na kilku skrawkach mięśni i skóry. Zaschnięta, zmrożona krew znaczyła skórę i ubranie; Bóg jeden wie, ile posoki tu przelano.

Lekarz zdjął okulary, przetarł oczy, chcąc powstrzymać się od płaczu. Choć był doświadczonym człowiekiem, obytym z krwią i przemocą, to jednak taki widok był czymś ponad jego siły.

Zwłaszcza, że o tam, praktycznie tuż obok, leżało drugie ciało.

Ciało męża kobiety, zmasakrowane tak samo, jak świętej pamięci Józef. Bezgłowe truchło legło w kałuży zamarzniętej na kamień krwi, tors i barki Garncarskiego były rozszarpane i rozerwane, samej zaś głowy nie było nigdzie widać.

Mietek zdawał sobie sprawę, że czerep z pewnością leży gdzieś pod śniegiem, nie chciał jednak dociekać, gdzie dokładnie. Sama ta myśl przyprawiał go o mdłości. Strauss - w końcu! - odwrócił się od tej makabry i pospieszył do ciągle klęczącego chłopa, słysząc jego jęki, kaszel i wzdychanie.

- Herr Sielański, proszę usiąść i pochylić głowę... o tak, między kolana - zaczął, choć głos miał słaby. Mietek skinął lekko głową i opadł tyłkiem na śnieg. Oddychał ciężko, był blady i roztrzęsiony, ale posłusznie wykonał polecenia lekarza. Próbował też coś powiedzieć, lecz Strauss machnął ręką, zabraniając mu mówić. Przysunął więc bliżej karabin; naładowana i gotowa do użycia broń stanowiła pociechę w tej trudnej chwili.

- Gdzie... - spróbował znowu, po chwili, lecz i tym razem Tobias mu przerwał.

- Scheiße! Co ja powiedziałem? Przeżyłeś wstrząs, musisz odpocząć. Nie mów, nie wstawaj. Siedź i odpoczywaj i, jak Boga kocham, nie patrz na tych biedaków. Obawiam się, że Herr Garncarski i Frau Garncarska to nie są jedyne ofiary... Lahna nigdy nie była tak cicha, spokojna.

Sielański skinął tylko głową, patrząc na śnieg. Nie był w stanie spojrzeć na zamordowanych ludzi; zbyt mocno kojarzyło mu się to z Józkiem i tamtejszą, rodzinną niemal, tragedią. Zmusił się, by wstać. Siwek stał kawałek stąd; na bryczce, pod kocem, leżał mauzer. Mietek miał wrażenie, że właśnie teraz potrzebował karabinu bardziej niż lekarza; obrócił głowę, przyglądają się przez chwilę Straussowi.

Musiał odejść. Choćby na moment.

Lekarz klęczał przy obu zwłokach. Ostrożnie odgarniał śnieg, odsłaniając kolejne rany, tak nieludzkie i okropne. Zdjął nawet rękawiczki, by móc delikatnie obmacać tkanki i brzegi ran; mruczał coś przy tym nieustannie. Chłop wzdrygnął się, z ledwością panując nad chęcią powtórnego zwymiotowania. Zacisnął dłoń na karabinie, ciesząc się jego ciężarem. Korzystając niby z laski, wstał.

1919Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz