I

21 0 0
                                    

Wakacje zawsze kojarzyły mi się z długo wyczekiwaną wolnością. Dla mnie wypoczynek rozumiany jako pływanie w morzu, zwiedzanie egzotycznych państw czy chodzenie po górach nie istniał. Liczyła się tylko wolność. Chodzenie spać, o której tylko godzinie chcę, wstawanie, kiedy tylko zapragnę, śniadanie, na jakie tylko mam ochotę, i co najważniejsze – żadnego porządku dnia, którego musiałbym się trzymać. To właśnie znaczyły wakacje, ale byłem bodaj jedynym, który tak uważał. Nie interesowały mnie podróże, ale za to moich rodziców bardzo. Przez to należałem do wiecznych maruderów, aż w końcu pewnego lata postanowili się mnie pozbyć, żeby mogli w spokoju wyjechać na upragniony urlop do Egiptu. Mama zawsze marzyła, żeby zobaczyć na własne oczy piramidy. Rozumiałem i szanowałem jej marzenia, ale sposób ich realizacji już niekoniecznie.

I tak znalazłem się w pociągu jadącym na drugi koniec kraju. Powiedzieć, że nie byłem z zadowolony z tej wyprawy, to tak, jakby nic nie powiedzieć. Po pierwsze, nie jechałem sam. Była ze mną moja starsza siostra. Jagoda, bo tak jej na imię, także nie tryskała entuzjazmem. Kiedy byłem na nią wkurzony, przezywałem ją Babą Jagą, ale będąc z nią sam na sam bez możliwości ucieczki, w życiu nie odważyłbym się tak do niej powiedzieć. Miała bowiem dosyć... bezlitosny charakter. Od jakiegoś czasu w głowie jej byli tylko chłopcy i modne ciuchy, nie dogadywaliśmy się więc najlepiej. To były jej ostatnie wakacje przed maturą i zdaje się, już nie mogła się doczekać, by w przyszłym roku w końcu wyrwać się spod opieki rodzicielskiej i wyjechać za granicę. Ja sam miałem ledwo piętnaście lat, co w oczach mojej matki stanowiło za mało, bym mógł swobodnie rozporządzać swoim czasem i za dużo, żebym nie umiał potrafić samemu zrobić sobie obiadu. Strasznie mnie to drażniło, ale tacy już są rodzice. Nie chciałbym, by ktokolwiek wyciągnął fałszywe wnioski z powyższego opisu, więc z góry zaznaczę, że byliśmy miłą i spokojną rodzinką, w której panowała miłość i dobroć. Po prostu czasem nie potrafiliśmy się dogadać. Jak to w rodzinach zresztą bywa.

Był środek lipca, a z nieba lał się okropny skwar. Oprócz nas w przedziale siedział także starszy pan czytający gazetę. Na nosie miał dziwne, staromodne okulary. Śmiem sądzić, że wcale ich nie potrzebował, bo ilekroć na nie zerkałem, obraz widziany przez szkła był normalny. A przecież gdyby były to szkła korekcyjne, nastąpiłoby pewne zagięcie wielkości widzianych obiektów. Poza tym staruszek sprawiał wrażenie tak strasznie pochłoniętego czytaniem, że zapomniał przerzucić stronę, bo od dobrych czterdziestu minut jej nie zmieniał. Jego postać zdawała się więc podejrzana, ale nic specjalnego nie czynił, więc szybko znudziłem się zerkaniem ukradkiem w jego stronę. On zaś nie zdawał się okazywać nam ani trochę uwagi.

O wiele bardziej pochłonęły mnie widoki za oknem. Za oknem przemijał jednostajny krajobraz pól i pastwisk. Zawsze bardzo lubiłem podróże pociągiem. Ten środek lokomocji wydawał mi się najwygodniejszy ze wszystkich. Przykleiłem nos do szyby i wypatrywałem wszystkiego, co mogłem uznać za interesujące, choć na odcinku ostatnich kilkudziesięciu kilometrów największą sensację stanowiły sarny biegające po polach. Jazda pociągiem była jednak dla mnie sama w sobie atrakcją i nie potrzebowałem wiele więcej do szczęścia w danej chwili. Miarowe stukotanie kół wprawiało mnie w przyjemny rodzaj transu.

– A mogłam teraz się opalać... – westchnęła moja siostra. Nie widziałem powodu, żeby jej odpowiadać na to narzekanie, ale jej się chyba nudziło. – Na co tak patrzysz?

– Na nic – odpowiedziałem od niechcenia. Mężczyzna czytający gazetę, na chwilę podniósł wzrok i spojrzał za okno. Widocznie zbliżała się jego stacja, bo wstał i zaczął się zbierać.

– Pamiętasz ciocię Annę? – zapytała, kontynuując tę beznadziejną rozmowę.

– A jakżebym miał, skoro ostatni raz widziałem ją, mając cztery lata?

Dziewczyna skąpana w świetle księżycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz