IX

1 0 0
                                    

Przywitał mnie odstraszający głos Tygryska. Wyglądał, jakby szykował się do ataku. Nie chciałem mu przeszkadzać, więc obszedłem go jak najszerszym łukiem. Widać to było za mało, bo kot nagle rzucił się na mnie i zaczął drapać. Syknąłem z bólu i odrzuciłem zwierzę jak najdalej. Na szczęście żaden z nas nie miał ochoty się szarpać, więc Tygrysek szybko gdzieś czmychnął. Pozostawił pamiątkę w postaci zadrapania na mojej dłoni. Obmyłem ranę wodą i zakleiłem plastrem. Nauczony przykrymi doświadczeniami zawsze miałem w plecaku bandaż i plaster.

Potem przyszedł nudny ranek. Nie działo się nic, co można by uznać za ciekawe. Zwykłe życie piętnastolatka.

– Nie wyglądasz najlepiej – powiedziała ciocia. – Dobrze się czujesz?

– Nic mi nie jest – zapewniłem sztucznie.

– Pewnie się trochę nie wyspałeś. W nocy ktoś strasznie hałasował pod oknami, mnie też obudził.

– Tak... – przytaknąłem niepewnie. Najchętniej dowiedziałbym się więcej o nocnych hałasach, ale gdybym tylko zapytał, mogło wyjść na jaw, że nie spędziłem nocy w domu.

Później także było nudno. Znowu dostałem ochrzan od Jagody za swój wygląd, ale dziś chyba chodziło o coś więcej niż niepoczesane włosy. Potem zamieniłem kilka słów z Klaudią.

– Co ci się stało w rękę? – zapytała, spostrzegając plaster.

– Tygrysek mnie podrapał.

– To dziwne, z natury jest spokojny. Wszystkie nasze koty są łagodne. Słyszałeś ten dziwny hałas w nocy? Zupełnie jakby ktoś pałaszował po ogrodzie, ale nikogo nie zobaczyłam...

– Yhm – przytaknąłem tempo. Możliwie jak najszybciej zniknąłem jej z oczu.

Tuż przed południem Asia kiwnęła głową, bym z nią wyszedł. Domyśliłem się, że chodzi o jakiś dłuższy spacer.

– Idziemy do ogrodu Solińskiego? – zapytałem, ziewając.

– Wolałabym nie. Co powiesz na zwiedzanie miejscowości? Pokażę ci, gdzie mieści się szkoła, a gdzie jest muzeum – zaproponowała. Na dźwięk tego ostatniego słowa od razu się rozpogodziłem.

– Macie tu muzeum?

– Tak, ale nieciekawe. Dotyczy głównie ostatnich siedemdziesięciu pięciu lat naszej okolicy.

– Nie szkodzi, chętnie je zwiedzę. Bardzo lubię muzea.

Skoro już nasza wędrówka miała cel, stała się o wiele przyjemniejsza. Zeszliśmy do centrum. Minęliśmy mnóstwo czarnych ptaków, które okropnie hałasowały. Toż to istna plaga. Mieścina nie była ani miastem, ani wsią, nie było tu rynku czy starówki. Wyglądała jak krzyżówka dziewiętnastowiecznej wsi pańszczyźnianej z socrealistyczną zabudową. Muzeum mieściło się w zwykłym starym budynku mieszkalnym, na oko ze stuletnim. Było tak dobrze zamaskowane, że tylko mała tabliczka zdradzała, co też się tu mieści.

Wpuścił nas pan bodaj równie wiekowy, co najstarsze tutejsze eksponaty muzealne. Nieźle się zdziwił, że ktoś tu przyszedł. Litościwie nie poprosiliśmy o przewodnika, nie miałem serca zmuszać staruszka do wysiłku. Zresztą przewodnik nie był nam zbytnio potrzebny.

Na korytarzu wywieszone były sztandary i godła, brudne i zakurzone. W kącie stał manekin ubrany w tradycyjny strój ludowy, a raczej jego tanią podróbkę. Po pobieżnym przejrzeniu tej wystawy przeszliśmy do głównej sali. Jak się okazało, eksponatami były praktycznie tylko zdjęcia. Ułożone chronologicznie miały się składać w konkretną historię, ale wyglądało to naprawdę ubogo.

Dziewczyna skąpana w świetle księżycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz