0 2 - deszcz

400 40 301
                                    

Siedzieli na podłodze w łazience, jak gdyby nie było to nic nadzwyczajnego. Nieznajomy dokładał wszelkich starań, aby nie zwrócić przypadkiem całej zawartości swojego żołądka. Chifuyu zaś zastanawiał się, czy powinien zostawić go samego, czy pilnować, aby jego serce nie przestało czasem nagle pracować.

– Ujebałeś się krwią, wiesz? – usłyszał wycelowane w siebie pytanie, które uderzyło go niczym wystrzelone z karabinu.

– Jak to? – Jego zielone tęczówki zadrżały w przerażeniu, zdradzając prawdziwe emocje, choć sam starał się zachować pozory opanowania.

Chłopak w odpowiedzi jedynie pochylił się ku niemu i chwycił go bezceremonialnie za rękę. Zacisnął mocniej palce, gdy ten chciał ją cofnąć i obrócił tak, by dostrzegł on szkarłatne plamy na szarym materiale bluzy.

– Spokojnie, to nie twoja – zaręczył, widząc, jak blondyn coraz to bardziej panikuje. – Musiała ci przesiąknąć, gdy zgniatałeś mi żebra podczas jazdy.

Podchwytując jego wzrok skrajnie nierozumiejący i zagubiony, poluźnił uścisk i postanowił pokazać mu, co miał na myśli. Bez zbędnych tłumaczeń zrzucił swoją skórzaną kurtkę, by następnie zdjąć cienką koszulkę przy użyciu tylko lewej ręki. A materiał z jednej jej strony zabarwiony był czerwienią i kleił się nieprzyjemnie, pozostawiając za sobą brudną szkarłatną smugę.

Czarnowłosy najwyraźniej nic sobie nie robił z negliżu w cudzej łazience. Jego jedyną widoczną ekspresją był ból promieniujący z rozległego rozcięcia biegnącego od prawego ramienia przez obojczyk w stronę mostka. 

Chifuyu pobladł, jeśli można by z jego karnacją użyć tak dalekobieżnego stwierdzenia i naraz zakręciło mu się głowie okrutnie. Wstał powoli, podnosząc się niepewnie na chwiejnych nogach. Przytknął drżące palce do ściany i podpierając się o nią, wyszedł bezceremonialnie z pomieszczenia, jak gdyby widok rany stanowił dla niego coś nie do zniesienia.

– Dzieciak – rzucił kpiąco za jego plecami i spojrzał z niechęcią na zaschniętą gdzieniegdzie krew na zaognionej skórze.

Stwierdzić, że czuł się już lepiej, było tak sporym niedopowiedzeniem, jak gdyby powiedzieć, że jest w pełni świadomy, co tego wieczoru wziął, w jakiej dawce i kolejności. Po prostu trochę go świadomość zaszczyciła swoją ponowną obecnością, nic nadzwyczajnego.

W końcu po burzy zawsze przychodzi dzień czy coś takiego, prawda? Jakoś tak to szło. Wszystko zawsze jakoś tak idzie, a najczęściej to idzie się jebać, taki już los.

– Nie jestem dzieckiem – usłyszał teatralnie urażony głos, którego właściciel wrócił po chwili nieobecności do pomieszczenia ze zwiniętym naprędce bandażem w dłoni. – Za trzy miesiące skończę siedemnaście lat – podkreślił, co jedynie jeszcze bardziej rozbawiło chłopaka. Starał się jednak nie przerywać jego chwili sławy i po prostu obserwował, jak klęka obok niego niepewnie.

– Wybacz mi więc tę zniewagę, skąd mogłem wiedzieć. – Zaśmiał się kpiąco, ale uśmiech naraz zszedł z jego twarzy, gdy tylko blondyn wyjął z kieszeni bluzy znajome im obu narzędzia tortur (zwykłe waciki i płyn odkażający). – Nie no dobra, żartowałem. – Uniósł kącik ust w nerwowym geście, a w oczach zatańczyła mu chęć ucieczki.

– Wda ci się zakażenie – odparł mechanicznie, z udawaną obojętnością, odkręcając płyn do dezynfekcji ran. – Tylko się nie wierć. Dzieciaki tak robią – oświadczył z przekąsem, zaciskając następnie wargi w wąską linię, aby zamaskować cisnące mu się na usta rozbawienie.

Przybliżył się do rozciętej skóry, choć krew odpłynęła mu z twarzy zupełnie, pozostawiając ją kredowo białą. I, mimo że żołądek ścisnął mu się na widok rany, przyłożył do niej nasączony obficie wacik, na co czarnowłosy syknął przez zaciśnięte zęby. 

Deszczem ~ BajifuyuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz