3

316 19 3
                                    

Luffy z uśmiechem opuścił szpital, chowając szczupłe dłonie do kieszeni czarnych jeansów. Był niesamowicie głodny po tylu dniach spędzonych w szpitalu. Ich jedzenie ledwo dało się przełknąć, a jego doktorek przysporzył mu niezłych problemów, chociaż nie mógł akurat na to, narzekać. Bez tego byłoby nudno. Tęsknił już za euforią, którą dawała mu kokaina. Człowiek uzależniony niesamowicie gubił się w rzeczywistości, gdy nie był na haju. Czarnowłosy musiał wstąpić do sklepu po nowy telefon. Prawdą było, że nigdy pieniędzy mu nie brakowało. Nie wybrzydzał, ale nie chwalił się tym, że rodzina jest bogata. Bo kto rozpozna markowe spodnie od tych z byle jakiej sieciówki?

Zdaniem młodziaka - nikt.

Zapłacił kartą, drapiąc się po karku kiedy wpisywał tak dobrze znany mu numer do kontaktów. Zielonowłosy powinien chyba wiedzieć, że żyje. Napisał do niego krótką wiadomość pytając jak się czuje i wyrażając chęć spotkania we wtorek.

Niestety, nie został poinformowany o spotkaniu lekarza z Zoro.

Młody Monkey zaczął stresować się kiedy zbliżał się do swojego rodzinnego domu. Teraz uświadomił sobie, że może mieć ostro przekichane. W kuchni paliło się światło, a to oznaczało najgorsze; jego ojciec jest w domu. Schował wszystko do kieszeni, a czego nie mógł to włożył pod wycieraczkę lub gdzieś w pięknie przystrzyżone tuje. Był tam również wypis chłopaka. Bał się nawet pomyśleć co by się stało, gdyby to wyszło na jaw.
Hańba dla nazwiska!

Ostrożnie nacisnął klamkę i wszedł do środka, od razu zsuwając buty. Chciał przemknąć między pokojami niczym duch, niezauważony, jednak donośny głos rozbrzmiewający z kuchni, skreślił jego misterny plan, na dobre.

— Gdzie byłeś gówniarzu?!— tęgi mężczyzna pojawił się obok bruneta, patrząc wściekły w zgaszone tęczówki nastolatka. Luffy nie miał odwagi na niego spojrzeć, mimo że tyle razy to przerabiali. Ze stresu, zniszczone paznokcie wbiły się w cienką, bladą skórę na nadgarstku.

Poczuł szarpnięcie, za już i tak zdewastowaną koszulkę. Uniósł głowę ku górze. Jego ojciec był wściekły.

— Nie nauczyli Cię gadać?! Nie zmuszaj mnie do zabrania się za twoją resocjalizację!— odepchnął młodszego gdzieś w bok, chłopak ledwo powstrzymał się przed upadkiem, opierając się o pobliską ścianę. Patrzył teraz wprost na niego. Wprost w te rozszalałe oczy, ciskające gromy.

— Byłem ze znajomymi.— wykrztusił z siebie, spiął się jeszcze bardziej. Ledwo powstrzymywał się od sprintu w stronę swojego pokoju, ale w ostatniej chwili zadecydował, że cokolwiek by się nie działo, nie ucieknie. Nie da mu tej satysfakcji. Usłyszał kpiący śmiech, odrażający tak samo za pierwszym jak i setnym razem.

Koniec końców Luffy zdobył się nawet na ciche przeprosiny, czego starszy Monkey nawet nie raczył skomentować.

— Jesteś porażką tej rodziny, wiesz o tym, prawda? Nic nie osiągniesz, nawet z takim nazwiskiem i szczerze, może i nawet lepiej dla świata— warknął, idąc gdzieś w głąb domu. Spojrzenie jakim go obrzucił kipiało czystą nienawiścią, tak niepodobnej do kreującej się wizji "ojca" w głowie Luffiego.

Mniejszy odetchnął, gdy zdał sobie sprawę że w końcu może odejść. Lecąc prędko po schodach, mało brakowało,  żeby zaserwował sobie kolejną wizytę u Lawa. Wleciał w drzwi i po drugiej stronie od razu przywarł do nich plecami. Zamknął je natychmiast na klucz i zsunął się po nich ku dole. Ukrył twarz w dłoniach, siedział tak parę minut dochodząc do siebie. Niby nic takiego się nie wydarzyło, ale on doskonale wiedział, że to tylko przedsmak dzisiejszej zabawy z ojczulkiem. Zawsze tak się zaczyna, niewinnie. Nie da rady tu przeżyć choćby doby. Wiedział to.

Addiction - LawLu One PieceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz