ONA wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Dzień dobry!
- Ładnie to tak otwierać drzwi cudzego domu?!
- Ładnie to tak nie odpowiadać na powitanie?
Korzystając z krótkiego skołowania Colette, dziewczynka kontynuowała:
- Bo wie pani, ja wiedziałam, że pani tam jest, tylko że pani nie chce mi otworzyć. A to trochę niemiłe, jak ktoś udaje, że go nie ma. Gdybym jeszcze była jakimś gothem albo punkiem. Albo jakby mnie pani nie lubiła. Ale ja mnie nie może pani nie lubić, bo mnie pani nie zna. A gothem ani punkiem nie jestem, chociaż może kiedyś zostanę. Jak już to bardziej gothem, bo nie wyobrażam sobie siebie z irokezem. Nigdy bym nie zrobiła czegoś takiego moim ślicznym włosom. Pani też ma śliczne włosy. Takie czarne. Chciałabym mieć takie czarne. Ale ja mam ciemnobrązowe, chociaż czasami się wydaje, że są czarne. Proszę pani... Czy ja za dużo gadam?
- Trochę - syknęła Colette - Idź się bawić swoimi lalkami, dziewczynko.
- Och, ja się nie bawię lalkami. Nie to, żebym uważała, że to dziecinne czy coś podobnego, ale... No bo wie pani: jak się takie dziewczynki bawią tymi chudziutkimi, ładniutkimi Barbie, to zaczynają mieć kompleksy. Bo brzuch za duży, bo włosy za ciemne. Ja sama jak popatrzyłam na taką Barbie, to mi się głupio zrobiło, bo wydało mi się, że jestem taka gruba. A tak naprawdę to mam niedowagę. I tak sobie pomyślałam, że przez tą Barbie można wpaść w anoreksję. A przez takie lalki-bobaski za bardzo się wczuwa w... rolę matki. I jak takie dziewczynki bawią się lalkami i myślą: "ojej, jakie słodkie, jakie ciche, jakie grzeczne, jakie rozkoszne!" to nic dziwnego, że jako nastolatki puszczają się z byle kim, nie myślą o konsekwencjach i potem mają na głowie prawdziwe dziecko, ale wtedy przekonują się, że ono wcale nie jest "słodkie, ciche, grzeczne i rozkoszne". No i podrzucają je ojcom, a same uciekają gdzie pieprz rośnie...
Przez cały potok słów Colette się powstrzymywała przed wybuchem, licząc powoli do dziesięciu - ale ostatnie zdanie podziałało na nią jak płachta na byka.
- Zamknij się, smarkulo!
- Pani chyba jest takim porzuconym dzieckiem. Ja się nie chcę wtrącać, no ale to od razu widać. Pani jest zgorzkniałą kobietą po przejściach...
- Zamknij. Się.
- Ale pani nie musi się wstydzić czy coś takiego. Bo wie pani, ja...
- Wynocha z mojego domu!!!
- Za chwilę. Ja tylko chciałam się przedstawić. No bo ja się tu wprowadziłam wczoraj wieczorem.
- "Tu" to znaczy gdzie? - mruknęła Colette.
- No, tu. W tamtym domku za tym ogromnym żywopłotem. A w ogóle, dlaczego ten żywopłot jest taki wysoki? Zasłania cały mój dom. Z drugiej strony, ten mój nowy domek jest całkiem mały. No bo mieszkam tam tylko ja, tato i...
- Okay. Przedstaw się i idź sobie. Błagam.
- No już, już. Jestem Renee. Mam 9 lat i trzy miesiące.
- Colette.
- A wiek?
- Kobietę o wiek się nie pyta.
- Niech zgadnę... Dwadzieścia?
Narcyzm Colette dał o sobie znać. Jednym zdaniem ta natrętna dziewczynka zdobyła u dziewczyny dużego plusa.
- Hm... Naprawdę tak wyglądam?
- Jakby pani nie była taka wiecznie naburmuszona, to wyglądałby pani na osiemnaście. No ale wygląd a rzeczywisty wiek to co innego. Tak na serio to ma pani chyba ze dwadzieścia pięć. Cofnij. Dwadzieścia siedem.
- Skąd wiedziałaś?
- Ma się ten szósty zmysł.
- Rozumiem.
- A pani jak ma na nazwisko?
- Masz tabliczkę przed nosem.
- Och. Tu są cztery tabliczki.
- Nie chciało mi się zdejmować.
- Ale... miałaś cztery nazwiska?
- Już mówisz do mnie per "ty"?
- Nie widzę przeszkód. Ty mówisz do mnie per "ty" od początku.
- Ale...
- Przeszkadza ci to?
- Chyba nie. Właściwie mam to w głębokim poważaniu, jak zwracają się do mnie rozgadane dziewięciolatki.
- Więc wróćmy do tematu. Dlaczego miałaś cztery nazwiska?
- Bo mi się tak podobało.
- Niech zgadnę: Jesteś podwójną wdową, a mieszkałaś już tu jako panna.
- Ech... prawie dobrze. Jestem potrójną wdową...Zaraz, zaraz, skąd wiedziałaś, że mężowie mi umarli, a nie się z nimi rozwiodłam?
- Wspominałam ci już o moim szóstym zmyśle? Ach, potrójną. Czyli z tym facetem żyjesz na "kartę rowerową".
Colette szybko obróciła głowę w stronę furtki, w której stał zaskoczony Cyril.
- To mój służący - warknęła Colette - Nigdy z nikim nie żyłam na "kartę rowerową".
- Nie wierzę.
- Kim jesteś, młoda panno? - Cyril zbliżył się do drzwi.
- Nową sąsiadką. Mam na imię Renee.
- Całuję rączki. Cyril.
Chwycił małą za rękę i, pochylając się mocno (był to bowiem bardzo wysoki mężczyzna), cmoknął ją w palce, po czym wszedł do środka, mijając Colette.
- On jest bardzo fajny. Jakbym była w twoim wieku, to też bym mogła z nim tak żyć na "kartę rowerową".
- Boże dopomóż... Cyril to mój służący. Jesteśmy przyjaciółmi od niemal dziesięciu lat.
- Cóż. Widać, że wpadłaś mu w oko.
- Naprawdę? - narcyzm Colette odezwał się po raz drugi - Nigdy o tym nie myślałam. Zawsze był tylko moim służącym. No i przyjacielem.
- Powinnaś pomyśleć o nim poważniej. Ile on w ogóle ma lat?
- Trzydzieści dwa.
- Nie taka duża różnica. Szkoda, że ja nie jestem o dwadzieścia lat starsza. Co ja bym z nim robiła!
- Mała... przypomnij mi, ile ty masz lat?
- Dziewięć i trzy miesiące.
- W tym wieku nie myśli się o takich rzeczach.
- Sztywniak z ciebie. Sama pewnie spałaś z co najmniej czterema facetami.
- Zaczynam się ciebie bać.
- Jeśli chcesz, opowiem o tobie tacie.
- Po co?
- No, wiesz... Bo skoro jesteś wdową... A z Cyrilem nic cię nie łączy, to... Wiesz, chciałabym mieć takiego braciszka albo siostrzyczkę, no ale moja... matka... moja matka powiedziała, że ona nigdy nie urodzi. Najpierw myślałam, że jest bezpłodna, no ale ona wtedy powiedziała, że w tych czasach wystarczą zwykłe zabezpieczenia i już stajesz się "bezpłodną". No i pomyślałam, że muszę dla taty znaleźć jakąś dziewczynę w jego wieku, co mogłaby mi urodzić braciszka albo siostrzyczkę. Ale mój tato jest wybredny. A ty jesteś dla niego w sam raz. Nie znajdę drugiej takiej. Słowo daję, faceci na pewno się za tobą oglądają co krok.
- Bój się Boga, dziecko - Colette mimo woli się uśmiechnęła; w końcu już po raz trzeci mała wspomniała o jej urodzie