Rozdział 19. - Koncert, katastrofa i wyzwanie

113 2 0
                                    

 — Marylo, czy mogę skoczyć do Djany na jedna chwileczkę? — spytała Ania pewnego wieczoru zimowego, pędząc bez tchu z facjatki do kuchni.

 — Nie widzę powodu, dla którego masz wyjść z domu podczas ciemnej nocy — zauważyła Maryla. — Ze szkoły wracałaś razem z Djaną i dobre pół godziny stałyście w śniegu, mieląc jak najęte. Cóż to za ważna sprawa was znowu niepokoi?

 — Ależ Djana musi się ze mną zobaczyć — błagała Ania — Chce mi coś ważnego powiedzieć.

 — Skąd ty wiesz o tem?

 — Bo właśnie dała mi sygnał ze swego okna. Wynalazłyśmy sposób porozumiewania się zapomocą świecy i arkusza papieru. Stawiamy zapaloną świecę na oknie i powiewamy nad nią tam i z powrotem arkuszem papieru. Pewna ilość ruchów oznacza taką a taką wiadomość. Był to mój pomysł, Marylo.

 — Domyśliłam się tego natychmiast — odrzekła Maryla. — I jestem pewna, że w najbliższym czasie zaprószycie ogień tem głupiem sygnalizowaniem.

 — Ach, Marylo, jesteśmy bardzo uważne. A to taka przyjemna rozrywka! Dwa ruchy znaczą: „Czy jesteś w domu?" Trzy znaczą „tak", cztery zaś „nie". Pięć wyraża: „Przyjdź czemprędzej, muszę ci coś ważnego powiedzieć". Djana w tej chwili sygnalizowała pięć, i drżę z ciekawości dowiedzenia się, o co chodzi.

 — A więc nie drżyj dłużej — rzekła Maryla ironicznie. — Możesz pójść, lecz masz wrócić za dziesięć minut.

 Ania pamiętała o tym nakazie i powróciła w oznaczonym czasie, pomimo że zapewne żaden śmiertelnik nie uwierzyłby, wiele wysiłku ją kosztowało zamknięcie rozmowy w terminie dziesięciominutowym.

 — Ach, Marylo, proszę sobie tylko wyobrazić! Jutro są urodziny Djany. Otóż pani Barry pozwoliła jej zabrać mnie ze sobą wprost ze szkoły, abym u nich pozostała na noc. Kuzynostwo jej przyjeżdżają z Newbridge wielkiemi saniami, aby pójść jutro na koncert do Klubu dyskusyjnego. Zabiorą też Djanę i mnie, rozumie się, jeśli Maryla pozwoli. Ale Maryla pozwoli, prawda? Ach, jestem taka wzruszona!

 — Uspokój się; nie pójdziesz do Barrych, Aniu. Zdrowiej ci będzie, jeśli się prześpisz w domu, we własnem łóżku. Co się zaś tyczy koncertu, jest to bardzo niemądry pomysł, bo dziewczynki w twoim wieku nie chodzą jeszcze na koncerty.

 — Jestem pewna, że Klub dyskusyjny to bardzo przyzwoita instytucja — broniła się Ania.

 — Nie przeczę temu. Lecz nie pozwolę, byś po koncercie późno wracała i chodziła spać gdzieindziej, jak w domu. Ładna zabawa dla dzieci! Dziwi mnie bardzo, że pani Barry pozwala na to Djanie!

 — Ależ to taka wyjątkowa sposobność — prosiła Ania, bliska płaczu. — Urodziny Djany są tylko raz do roku. Przecież urodziny to niezwykła rzecz, Marylo. Prissy Andrews będzie deklamowała coś wyjątkowo pięknego. Koleżanki moje mówiły, że to bardzo moralny poemat, Marylo. Z pewnością wpłynąłby na mnie jak najlepiej. Chór zaś odśpiewa cztery wspaniałe, wzruszające pieśni, prawie równie wzniosłe, jak hymny. Nawet pastor przyjmie udział. Tak, naprawdę, on nas przywita! Będzie to rodzaj kazania. Droga, kochana Marylo, czy będę mogła pójść?

 — Czyś nie słyszała mojej odpowiedzi, Aniu? Zdejmij obuwie i pójdź spać. Godzina ósma już wybiła.

 — Jeszcze jedna uwaga, Marylo — rzekła Ania, próbując ostatniego środka przekonania swej opiekunki. — Pani Barry powiedziała Djanie, że pozwoliłaby nam spać w gościnnym pokoju. Czy Maryla wyobraża sobie zaszczyt, jakiego dostąpiłaby sierota Ania, śpiąc w łóżku, przeznaczonym dla gości?

 — Potrafisz żyć i bez tego wielkiego zaszczytu. Idź już spać, Aniu, i nie mówmy więcej o tej sprawie.

 Kiedy Ania, zalana łzami, smutnie wracała na facjatkę, Mateusz, który, choć zdawało się, iż drzemał, wysłuchał całej tej rozmowy, otworzył oczy i rzekł tonem stanowczym:

Ania z Zielonego WzgórzaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz