Rozdział 17. - Nowy cel w życiu

98 2 0
                                    

Nazajutrz po południu Ania, siedząc nad swą robotą u okna kuchni, spostrzegła nagle Djanę, która, stojąc u Źródła Nimf leśnych, tajemnicze dawała jej znaki. W mgnieniu oka Ania znalazła się na dziedzińcu i pobiegła ku przyjaciółce z wesołem zdumieniem i nadzieją w swych wyrazistych oczach. Lecz nadzieja prysła, gdy, zbliżywszy się, wyczytała przygnębienie na twarzyczce Djany.

 — Mama twoja nie ustąpiła? — spytała żywo.

 Djana smutnie przecząco potrząsnęła głową.

 — Nie, a co gorsza, powiada, że nie pozwoli mi już nigdy bawić się z tobą. Płakałam i płakałam, przekonywałam ją, że to nie była twoja wina, ale napróżno. Musiałam żebrać i błagać bardzo długo, zanim mi pozwoliła przyjść pożegnać się z tobą. Mogę zostać tu zaledwie dziesięć minut. Mama uprzedziła mnie, że spoglądać będzie na zegarek.

 — Dziesięć minut to wistocie bardzo krótki czas do pożegnania się na wieki — rzekła Ania głosem drżącym od płaczu. — Ach, Djano, czy chcesz złożyć uroczystą przysięgę, że nigdy nie zapomnisz mnie, twej przyjaciółki młodości, nawet gdybyś później znalazła droższych przyjaciół?

 — Ależ bezwarunkowo — zaszlochała Djana — nigdy nie chcę mieć innej serdecznej przyjaciółki... nie chcę innej. Nie potrafiłabym żadnej kochać tak, jak ciebie.

 — Ach, Djano — zawołała Ania, składając ręce — kochasz mnie, naprawdę?

 — Naturalnie, że tak. Czyś nie wiedziała o tem, Aniu?

 — Nie. — Ania westchnęła głęboko. — Myślałam, że mnie lubisz, ale nie odważyłam się przypuszczać, że mnie kochasz. Widzisz, Djano, nie przypuszczałam, aby ktokolwiek mógł mnie kochać. Nikt nigdy mnie nie kochał, od czasu, jak zapamiętam. Ach, jakże to cudnie! Jest to promień światła, który wiecznie przyświecać będzie w ciemnościach drogi, rozdzielającej nas, Djano... O, powtórz to raz jeszcze!

 — Kocham cię, prawdziwie, Aniu, — powtórzyła Djana stanowczo — i zawsze będę cię kochała. Bądź tego pewna!

 — I ja będę cię zawsze kochała, Djano — rzekła Ania, uroczyście wyciągając rękę. — W przyszłości pamięć o tobie świecić będzie jako gwiazda ponad mojem samotnem życiem. Pamiętasz, tak się wyraziła bohaterka ostatniej powieści, którąśmy razem czytały. Djano, czy zechcesz mi darować pukiel włosów z twoich kruczych warkoczy? Zachowam go na zawsze, jako mój skarb najdroższy.

 — A masz go czem uciąć? — spytała Djana, ocierając łzy, wywołane przesadną mową Ani i powracając do spraw praktycznych.

 — Owszem! szczęściem mam małe nożyczki w kieszeni fartuszka — rzekła Ania. Delikatnie i uroczyście ścięła lok włosów Djany. — Żegnaj mi, najdroższa przyjaciółko! Odtąd, mieszkając tak blisko, będziemy jednak obce dla siebie. Lecz serce moje dochowa ci wiary na wieki.

 — Bądź zdrowa, Aniu — rzekła Djana smutnym głosem, podając rękę Ani.

 — Żegnaj mi, całem sercem ukochana Djano!

 Djana odeszła krokiem powolnym.

 Ania pozostała na miejscu, spoglądając za przyjaciółką, dopóki nie straciła jej z oczu i powiewając chusteczką, ilekroć tamta się obejrzała. Poczem powróciła do domu, uspokojona do pewnego stopnia romantycznym nastrojem pożegnania.

 — Skończyło się raz na zawsze — zwierzała się Maryli. — Nie będę już nigdy miała przyjaciółki. Jest mi nawet gorzej, niż kiedykolwiek dawniej, bo nie mam ani Kasieńki, ani Violetty. A gdybym je nawet miała, to nie byłoby już to samo. Z chwilą, gdy się raz posiadało prawdziwą przyjaciółkę, takie wyobrażone niby przyjaciółki nie wystarczają. Djana i ja urządziłyśmy wzruszające pożegnanie, tam, obok źródła. Mówiłyśmy do siebie jak z książki... Djana ofiarowała mi pukiel swych włosów. Włożę je do maleńkiego woreczka i nosić będę na szyi przez całe życie. Poproszę też Marylę, aby zwróciła uwagę, by nie zapomniano włożyć mi go do trumny, gdyż wątpię bardzo, czy jeszcze długo pożyję. Być może, iż pani Barry, widząc mnie zimną i umarłą, poczuje wyrzuty sumienia i pozwoli Djanie pójść za moim pogrzebem.

Ania z Zielonego WzgórzaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz