6 LISTOPADA 1983Pierwsze dźwięki Killer Queen rozbrzmiały się po niewielkim pokoju.
Blondynka potraktowała to jako impuls do śpiewu i tańca. Złapała szczotkę do włosów, po czym zrobiła z niej mikrofon do swojego występu. Płyta winylowa kręciła się spokojnie na starym gramofonie, który dostała od rodziców na 12-ste urodziny. Kochała go. Sama do końca nie wiedziała za co. Możliwe, że z powodu jego nietypowości – był zamontowany w brązowej walizce, co dodawało mu charakteru, czy może samo to iż od zawsze marzyła o takim sprzęcie. Nie miało to za dużego znaczenia, ponieważ każde puszczanie muzyki wprawiało ją w podekscytowanie. Właściwie w takich momentach nic nie miało znaczenia. Była tylko ona, gramofon i wypełniająca ją muzyka. Czuła się wtedy bezpiecznie, jakby mama opatulała ją kocem – jak to miała w zwyczaju robić w dzieciństwie. Żaden potwór spod łóżka nie był tak straszny, jak wcześniej jej się wydawało a straszne cienie obok szafy znikały. Nic jej nie groziło.
– She keeps Her Moet et Chandon – otworzyła usta, a spomiędzy nich wydobył się trochu za piskliwy głos.
Kariera piosenkarki nie czekała na nią z otwartymi ramionami.
Podeszła tanecznym krokiem godnym samego Mercury'ego do opartego o ścianę lustra. W nim zobaczyła dość szczupłą blondynkę w za dużej koszulce z lekko spraną podobizną Luke'a Skywalkera oraz w wysokich białych skarpetkach. Koszulkę znalazła w sklepie z używaną odzieżą. Uznała, że idealnie pasuje na sukienkę, kiedy założyła ją po raz pierwszy i zauważyła, że krawędź t-shirtu spokojnie dosięga jej do kolana. Dziewczyna w odbiciu wyginała się pod wpływem melodii, wymachiwała rękami i ruszała ustami do tekstu. Czasem się myliła, ale to jej nie zrażało do dalszego koncertowania.
– Temporarily out of gaaaas. – Zatrzymała się. – Temporary? Temporarily?
Na sekundę zmarszczyła brwi. Nie zawsze rozumiała do końca, co Freddie miał na myśli i co właściwie śpiewał. Wzruszyła ramionami. Dylematy związane z wypowiedzią słów nie mogły przerwać jej koncertu dla niewidzialnej widowni. Kontynuowała występ.
Sam Freddie też się nie przejmował tą kwestią. Bawił się, śpiewał, wykonywał piruety i biegał z połową statywu do mikrofonu przez całą scenę. W takich chwilach nie miał żadnych trosk, nic go nie trapiło, żył chwilą. Stephanie widząc pierwszy raz Freddiego rok temu, w Indianapolis, zapragnęła tak mocno nie myśleć o problemach, smutkach i żalach, że codziennie oddawała się muzyce.
Skacząc po pokoju zatrzymywała się tylko na chwilę, żeby spojrzeć na siebie w lustrze i dalej krzyczała do szczotki. Nic nie mogło zepsuć jej humoru. Żaden upierdliwy nauczyciel, żadne humorki ojca ani żadna psująca się pralka, do której ojciec miał zajrzeć już tydzień temu, ale ciągle nie miał czasu.
Nie tylko dla pralki nie miał czasu.
– Wanna try? You wanna try!
Odwróciwszy się teatralnie, wyrzuciła ręce do góry. To był koniec jej popisu wokalnego.
Podskoczyła ze strachu, widząc, że nie jest sama.
– Jeśli kochasz Freddiego, to skończ kaleczyć jego piosenki.
Szatyn z rozczochraną czupryną opierał się o framugę otwartych drzwi. Miał ten swój irytujący uśmieszek, który robił zawsze, kiedy chciał się z czegoś pośmiać. Stephanie podparła się dłonią, w której dalej trzymała szczotkę, patrząc wprost na roześmianego chłopaka.
– Harrington, co ty tu robisz?
Jego uśmiech poszerzył się, a w brązowych oczach coś zabłyszczało. To nigdy nie wróżyło nic dobrego. Ona już znała to spojrzenie. Zawsze po tym pojawiał się głupi pomysł albo absurdalne teksty, których nie miała już siły słuchać.
CZYTASZ
Aside | Stranger Things
Fiksi PenggemarStephanie zawsze pragnęła spokojnego życia Popoołudniowe obiady z ojcem, herbaty u Joyce czy filmowe noce z swoim przyjacielem. Jednak dostała od losu całkiem, co innego. Nie chodziło o życie na własną rękę czy imprezy i tańce do rana. Chodziło o...