Czasem tęsknota za domem osiąga apogeum i staje się nie do zniesienia - oddycham z wyraźnym trudem, w kącikach oczu zbierają się drobne łzy, a na sercu ciąży niewidzialny kamień. Nocując w obcym miejscu, zdecydowanie za długo przewracam się z boku na bok na zbyt miękkim, niedbale nadmuchanym materacu, który tworzy góry i doliny z granatowego materiału. Chyba przeszkadza mi hałas wielkiego miasta - studencka domówka, zgrzyt tramwajów, późne rozmowy sąsiadów na graniczących ze sobą balkonach.
Zerkam na księżyc; jest dziś widoczny w pełni - przejrzysty i zjawiskowy. Myślę o wiecznie zapominalskiej W. z dziesiątkami koralikowych bransoletek na rękach i tysiącem niedorzecznych pomysłów w głowie; o W. czytającej poezję romantyczną w blasku księżyca, zostawiającej lekkie pocałunki na moim czole pod osłoną nocy i spacerującej po opustoszałych wiejskich drogach, gdy zrobi się ciemno.
Mimo, że W. bezsprzecznie znajduje się kilkaset kilometrów stąd, uśmiecham się przez łzy, a na usta cisną mi się uspokajające słowa, które choć na krótką chwilę uśmierzają druzgocące poczucie pustki w klatce piersiowej:
- Wpatrujemy się w ten sam księżyc.
23/07/2022
CZYTASZ
kakofonia świata zewnętrznego
Poetryzbiór drabbli, krótkich opowiadań, strzępków wspomnień, nieuporządkowanych myśli, marzeń i tęsknoty, lepszych i gorszych historii o wszystkim i o niczym.