02. ROZGŁOS ROZBIJA PRZYJAŹNIE.

879 108 267
                                    

ROZDZIAŁ DRUGI

ᛞᛞᛞ

          — Kostek, odłóż to, bo popsujesz.

    Brat patrzy na mnie wielkimi oczami i udaje, że wcale nie tykał hełmu taty. Biorę go pod pachy i ściągam z szafki, zanim wszystko przewróci. Mama znów krząta się po kuchni i modlę się po cichu do bogów, żeby zaraz był obiad, bo zwariuję z głodu. Całe wieki nic nie jadłam.

    — Ale ja chcę — burzy się młody.

    Odstawiam go na podłogę.

    — To, że ty chcesz, akurat mało mnie interesuje.

    Łapa zerka na nas przelotnie, bo zajęta jest ciosaniem kolejnego domku w drewnie, ale nie odpuści sobie oglądania naszej potyczki. Kostek doprowadza mnie na skraj. Tyka wszystko, przewraca co się da i ślini każdy topór, który napotka. I pomyśleć, że to ten spokojniejszy z bliźniaków.

    Pcham szczyla na fotel i każę się nie ruszać, chociaż dobrze wiem, że mnie nie posłucha.

    — Rodzenie tylu dzieci powinno być karalne — wzdycham ciężko. Kostek prawie zlatuje, próbując znów sięgnąć po hełm, ale zdążam podtrzymać go ręką.

    — Zgadzam się. Rodzicom w zupełności wystarczyłbym ja sam.

    Podnoszę głowę i uśmiecham się szeroko, bo w drzwiach stoją moje kilkugodzinne wakacje od zabawiania rodzeństwa.

    — A kogo to moje oczy widzą? — Rozkładam ręce. Glut pakuje się do środka i wcale go nie obchodzi, że Łapa pół dnia szorowała podłogi. — Jak tam w pracy?

    Glucior wzrusza ramionami. Bierze Kostka na barana, więc młody wykorzystuje okazję i ściąga z wysokiej półki hełm taty. Wzdycham tylko, bo nie mam już siły za nimi ganiać.

    — Smród, brud i ubóstwo. Normalny dzień na arenie — rzuca ten starszy brat, robiąc z młodym piruety. W końcu się zatrzymują i Glut zerka na mnie przelotnie. — Tak sobie pomyślałem, że skoro zabiłaś tego smoka...

    Zamykam go spojrzeniem, bo tego tematu w naszym domu nie zaczynamy.

    Ostatni tydzień był dziwny. Całe plemię Wandali nagle sobie przypomniało jak mam na imię i że w ogóle na tej wyspie mieszkam. Sączysmark nawet raz zapytał, jak mi mija dzień; a z jego ust słów innych poza gnojeniem raczej nie słychać.

    Także nagle gadają ze mną wszyscy. I pytają, kiedy wpadnę na arenę. A ja nie umiem im powiedzieć, że raczej się na arenę nie nadaję.

    — Oj, no weź — jojczy Glut. — Masz okazję zostać prawdziwym Wikingiem!

    — Super, ale podziękuję.

    Brat się zamyka. Kostek robi mu na twarzy ślady od butów, ale nawet sześćdziesiąt centymetrów w łapie nie jest w stanie go zatrzymać. Glut patrzy to na młodego, to na mnie i tak naprawdę jest gorzej, niż jakby mówił.

    Czkawkę i mnie poza okropną koordynacją, łączy jeszcze jedna rzecz — zobowiązanie. On jako syn wodza powinien być najmężniejszym z naszych młodych Wikingów i świecić przykładem. Za to ja, jako córka Gamonia Pogromcy, powinnam uczcić pamięć ojca, zabijając tyle smoków, ile tylko zdołam.

    Tak, jak doglądający areny Glut, do perfekcji władająca toporem Łapa, czy uciekające na pole bitwy bliźniaki.

    Problem w tym, że zawsze lepiej czułam się wśród owiec. Na spokojnej polanie, doglądając i opiekując się zwierzętami — nie odbierając im życie.

DAGAZ • HOW TO TRAIN YOUR DRAGON [1] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz