— Pomszczę cię — gorzkie łzy leciały po policzkach młodego mężczyzny. Nierówny oddech odbijał się od ścian pomieszczenia, w którym znajdował się on i martwe ciało. Przytulił mocniej nieżyjącego przyjaciela i pociągnął nosem, cicho szlochając. Nie mógł przyjąć do siebie, że jego najbliższy został zabity, przez drugą bliską mu osobę. Nie chciał wierzyć, że to, co się wydarzyło było prawdą. Jednak teraz siedzi, przytulając zimne ciało i płacze jak małe dziecko. Zaplamiony krwią, zagubiony we własnych myślach marzy, żeby to wszystko było snem.
Po długich chwilach wstał wraz z ciałem na rękach, wyprany z jakichkolwiek emocji. Wyszedł z pomieszczenia, a następnie budynku i wsiadł do swojego auta, uprzednio wkładając martwego na miejsce obok. Odjechał spod miejsca zdarzenia w stronę miasta, z planami w głowie oraz brakami emocji.
*^*^*^*^*^*^*
Wchodząc do mieszkania, od razu upadł na podłogę i zaczął walić pięściami w ziemię. Dalej był załamany tą sprawą i nadal było mu przykro. Spojrzał na szafki w salonie i na zdjęcia wstawione w ramki, widać na nich było grupę przyjaciół. Obok stało zdjęcie jego wraz z małym chińczykiem i Carbonarą, a zaraz za nimi podskakiwał Davidek. Uśmiechnął się na wspomnienia tamtych zdjęć, ale od razu potem z jego oczu poleciało kilka łez. Przypomniał sobie, te wszystkie akcje, na których byli całą grupą i to jak dobrze się razem bawili. Po tym, co się stało te kilka godzin temu, wiedział że już nie będzie tak samo i chwile spędzone razem będą boleć. Oparł się o ścianę za nim i przymknął oczy, oddychając powoli, starał się uspokoić.
Nagle otworzył oczy, podniósł się nerwowo z ziemi i uderzył w drzwi z pięści. Wykrzyczał kilka przekleństw do samego siebie, obrócił się i podszedł do półki ze zdjęciami, wziął pierwsze i z całej siły walnął nim o telewizor. Tyle pięknych wspomnień, rozbiło się w drobny mak. To samo zrobił z to kolejnymi ozdobami znajdującymi się na półce. Kiedy nie miał czym rzucać, przeniósł się do kuchni i otwierając każdą szafkę po kolei, wyciągał z nich rzeczy, które po chwili lądowały na podłodze. Stół przewrócił, a krzesła wylądowały w drugim pokoju. Tak rozwaloną kuchnie zostawił i wyszedł do salonu, w nim było nieco lepiej, ale i tak nie wyglądało to dobrze.
– Kurwa! – Krzyknął i uderzył nogą w kanapę, upadł na nią, znowu zaczynając płakać.
– Czemu ten świat mnie tak jebie? Czemu kurwa czemu, się pytam!! – Wymachiwał rękami, a jego głos się załamywał ze słowa na słowo. To już nie był ten sam Erwin Knuckles, którego każdy uważał za "jebanego boga" tego miasta. Teraz to był wykończony życiem mężczyzna, który ma dość wszystkich, a najbardziej samego siebie.Po długich minutach bezczynnego leżenia i użalania się nad sobą wstał z wygodnej sofy i udał się do swojej sypialni. Zabrał stamtąd czarną bluzę, która na siebie założył, pistolet z ośmioma kulami w środku, nóż i oczywiście maskę. Wychodząc z mieszkania, nie zamykał już go, ponieważ wiedział że tam nie wróci, skierował się na parking i wszedł do swojego auta. Wyruszył na ulice Los Santos. Szarowłosy wyjął smartfon i wybrał numer swojego przyjaciela.
– Hej Erwin, coś potrzeba? – Zapytał od razu głos w słuchawce, było w nim słychać lekkie zmartwienie i obawy, ale kierowca niezbyt zwracał na to uwagę.
– mhm spotkamy się? Musimy pogadać. – Powiedział i skręcił w prawo, zatrzymując swój pojazd.
– Pewnie, wyślij GPS! – Rozłączył się. Złotooki znowu ruszył, tym razem już jechał do miejsca docelowego. W głowie już wszystko sobie układał, dopracowywał każdy szczegół jego niecnego planu.
*^*^*^*^*^*^*
– Co tam chciałeś? – Wysoki szatyn wyszedł z czarnej r8ki i podszedł bliżej przyjaciela. Ten bez chwili zastanowienia wyciągnął broń i wycelował między niebieskie oczy, mężczyzna lekko się przestraszył i zrobił krok do tyłu.
– Już nie jesteś taki hop siup do przodu, jak przed twoimi oczami jest lufa.. ojej – Powiedział Knuckles i uśmiechnął się lekko, podszedł do starszego, nadal celując. Wyższy stał w bezruchu i czekał na jakiś zwrot akcji, z myślą że to tylko żarty i zaraz z krzaków wyskoczy Carbo śmiejący się z niego, że tak się wystraszył. Mimo wszystko nic takiego się nie działo.
– Erwin proszę cię, nie rób tego, nie myślisz trzeźwo.. – Odezwał się Vasquez i podniósł ręce, by przechwycić broń.
– Ja nie myślę trzeźwo?! – Złapał mocniej za rączke i zaśmiał się z poprzednich słów mężczyzny.
– Wiesz co mam dość już twojego gadania! Mam dość ciebie! Zabiłeś Kuia, a nie tak wybraliśmy, ale wielki Vasquez musiał zrobić samosąd i to on zadecydował! – Krzyknął i po raz kolejny tego dnia łzy zaczęły spływać po jego policzkach.
– Możesz pozdrowić go ode mnie, żegnaj. – Po wypowiedzeniu ostatniego słowa wystrzelił pierwszy nabój, prosto w głowę swojego byłego już przyjaciela. Schował pistolet do kabury i spojrzał na martwe ciało. Nie poczuł nic, a miało być lepiej.Westchnął i złapał za kostki martwego, ciągnąc go w stronę swojego samochodu.
CZYTASZ
Ocho - Te vengaré / Morwin
FanfictionKiedy ktoś zostaje sam, bez rodziny i przyjaciół, kiedy to jego sens życia, już nie istnieje. Rozpoczynając walkę, z samym sobą, nie do końca jest pewny, jak to się wszystko zakończy.. - W książce występują sceny morderstw, rozlewu krwi / Prze...