Stał w łazience, przed lustrem, patrząc cały czas w swoje odbicie. Chciał płakać, krzyczeć, ale nie potrafił. Wszystkie łzy przelał już dawno, a głos zdarł, zostawiając sam ból gardła. Pociągnął nosem i opuścił głowę, patrząc na swoje brudne buty. Od dość dawno nie zmieniał stroju, zawsze chodził w tym samym. Wiedział, że za jakiś czas i tak go to nie będzie obchodziło. Wypuszczając drżący oddech, wbił paznokcie w dłoń, zostawiając na niej czerwone pół księżyce. Nie wytrzymywał już, brakowało mu czegoś, zbyt bardzo. Brakiem tym, była jego rodzina, jak i bliscy przyjaciele. Z jego oczu, poleciało kilka kropel, czyli jednak miał czy płakać. Krzyknął na cały głos, dając upust emocjom. Upadł na ścianę za nim i zaczął walić łokciem o nią, nie przestawał, nawet, wtedy kiedy pojawiła się krew. Nie obchodziło go, że robi sobie krzywdę. Nie obchodziło go też to czy będzie żyć, czy nie. Nie umiał powiedzieć, że coś się dzieje i że nie jest z nim dobrze, za to jego stan dobrze to opisywał.
Rozpłakał się już na dobre, krzyczał i ciągnął się za włosy, uderzał pięściami o ścianę czy drzwi. Wybuchnął już na dobre. Nie powstrzymywał tego, on już nie potrafił temu zapobiec. Zapuścił siebie, swoją psychikę i swój światopogląd. On po prostu się zniszczył. Zabił samego siebie, zastępując kimś, kto nie przypominał człowieka, a raczej jego wrak. Upadł na podłogę i skulił się, płacząc we własny rękaw, przed oczami miał tych, których stracił. Bał się, siebie i tego, że ich więcej nie spotka, nawet po drugiej stronie.
*-*-*-*-*-*-*-*-*
Poruszał się po mieście w swoim ferrari, jadąc gdzieś przed siebie. Szukał pomysłu, na złapanie pewnej osoby, chciał, żeby było ciekawie, ale też nie miał zbytnio na to siły. Przejeżdżając obok odcholownika, zauważył coś, co od razu przykuło jego uwagę. Zawrócił i zatrzymał się na chodniku, przy wejściu do niewielkiego budynku. Na ścianie obok drzwi, był zawieszony list gończy, za nim samym. Zaśmiał się pod nosem, z tego, co zobaczył i odjechał. Znając już następny kierunek.
*^*^*^*^*^*^*
Budynek, jak budynek, szary, mały i może trochę stary, do tego opuszczony. Za metalowymi drzwiami, skrywał on dwie osoby. Jeden z nich leżał zakuty, w kałuży własnej krwi, a drugi stał nad nim, z pistoletem wycelowanym prosto w leżącego. Jak to mówią, leżących się nie bije, ale przecież dobić można, prawda?
– Nie no ale powiem ci, fajnie się razem pracowało. Nie byłeś nudny jak większość tego miasta. – Westchnął i podszedł krok bliżej, do starszego mężczyzny. Ten zakasłał, plunąć czerwoną cieczą. Nie miał siły, by cokolwiek odpowiedzieć, zbyt mocno potraktował go jego były pracownik.
– No fajnie było, ale się skończyło. Więc żegnam cię Conradzie, niech to teraz Dia przeprowadzi na tobie sondę, tam na górze. – Na sam koniec pokazał palcem na sufit i wystrzelił szóstą kulę, prosto w głowę szatyna. Uśmiechnięty wyszedł z rudery, zostawiając kolejną osobę, przez którą to wszystko robi.*-*-*-*-*-*-*-*-*
Szarowłosy siedział na swoim ukochanym aucie, gdzieś w górach, tak aby go nikt nie mógł znaleźć. Potrzebował ciszy i spokoju, a wysokie szczyty właśnie tym były. Wpatrując się gdzieś w dal, słuchał piosenek sanah, które słuchał razem z martwymi przyjaciółmi. Jeździli wtedy po nocach, słuchając właśnie jej piosenek, śmiejąc się z własnych, głupich żartów. Planowali kolejne skoki, na różne placówki i myśleli jak wypełnić nudny czas. Towarzystwo tych ludzi było czymś wspaniałym. Czasem się powyzywali, czasem powiedzieli sobie, że się kochają, a później sprzedawali się na psach. Niezastąpiona relacja, z niezastąpionymi ludźmi.
– Już za niedługo to wszystko się skończy, obiecuję wam. – Wyszeptał, w stronę gwiezdnego nieba, a z jego oka poleciała pojedyńcza łza.
CZYTASZ
Ocho - Te vengaré / Morwin
FanfictionKiedy ktoś zostaje sam, bez rodziny i przyjaciół, kiedy to jego sens życia, już nie istnieje. Rozpoczynając walkę, z samym sobą, nie do końca jest pewny, jak to się wszystko zakończy.. - W książce występują sceny morderstw, rozlewu krwi / Prze...