>V<

288 36 8
                                    

Policjant, jak to w jego zwyczaju było, wszedł do małego sklepu i skierował się w stronę sklepikarza, by zamówić poranną kawę. Gdy już miał mówić "To, co zwykle Melwinie, zwykła czarna!", zza lady wyskoczył zamaskowany mężczyzna, trzymający nóż przy gardle sprzedawcy. W drugiej zaś ręce trzymał pistolet, którym celował prosto między oczy Powera. Mundurowy nie poddał się - jak to miał w zwyczaju i wyciągnął swoją spluwę, chcąc wycelować w napastnika. Jednak ten zakrył się, ciałem wystraszonego kasjera. Erwin przeklinał się w myślach, ponieważ nie tak miało to wyglądać. Nagle usłyszał głośny głos Maxa.

– Poddaj się! Nie masz ze mną szans, zaraz zjawi się tu więcej jednostek!! – Knuckles prychnął, słysząc słowa policjanta. Przecież każdy wie, że nikt nie przyjedzie, LSPD podczas chaosu nie działało już tak samo, jak kiedyś. Nikt sobie nie ufał, każdy kablował na każdego, leciała lota za lotą. Szefa policji nikt nawet nie szukał, po tym, jak nagle zaginął. Zapewne zapomnieli i wybrali nowego, chociaż nikogo i tak nie obchodził nigdy szef. Stanowisko jak stanowisko.

– To ty się poddaj Power, a nie wielkiego zgrywasz. – Powiedział spokojnie zamaskowany i wychylił się, by zbadać sytuację.

– Żebyś mnie związał i zabrał wszystkie rzeczy? Nie tym razem! – Odpowiedział stanowczo, nadal celując.

– W takim razie strzelaj! Czemu się wahasz? Może boisz się, że przypadkiem trafisz w tego kasjera. Nie wydaje mi się, żeby obchodziło cię jego życie, tak samo, jak nie obchodziło cię życie Carbonary! Którego zabił z zimną krwią-

– Nie prawda! – Przerwał mu policjant.

– Ale nie przerywaj mi, jak do ciebie mówię – Warknął i przyciągnął bardziej nóż do szyi trzymanego mężczyzny.
– Śmiałeś się i żartowałeś, że mogłeś zabić nas więcej. – Wychylił się i strzelił. Piąty pocisk przebił Powerowi oko, ciało upadło, a on sam zamilkł, na wieki.
– Teraz to ja się będę z ciebie śmiał. – Prychnął i uśmiechnął się pod nosem. Wychodząc ze sklepu, rzucił szybkie "miłego sprzątania" i odjechał.

*-*-*-*-*-*-*-*-*

Drzwi od restauracji lekko się otworzyły, a przez nie przeszedł niski, szarowłosy mężczyzna. Zdjął płaszcz i rozejrzał się po lokalu, wypatrując pewnego szatyna. Kiedy zobaczył te brązowe włosy, od razu podszedł w ich stronę, przeklinając siebie samego, że zgodził się z nim wyjść.

– Cześć Gregory. – Powiedział i dosiadł się do brązowookiego, zobaczył na jego twarzy wielki uśmiech i ślicznie lśniące iskierki w oczach, odwzajemnił, uśmiechając się lekko i odchrząknął, zwracając uwagę na ciszę.

– Ahh tak Erwin, miło cię znowu zobaczyć. – Odpowiedział, łapiąc rękę młodszego. Speszony Knuckles, spiął mięśnie i wtopił swój wzrok w złączone ręce.
– Powiedz co u ciebie, trzymasz się tam? – Troskliwy głos mężczyzny przed nim, wybił go z myśli.

– Tak, jest okej. Mówiłem ci, że nie musisz się martwić.. – Odwrócił wzrok, wpatrując się w otoczenie, nie chciał patrzeć na te śliczne tęczówki. Które akurat teraz, patrzą się na niego z wielką troską i czymś jeszcze, na dodatek ten uścisk. Serce przyspieszyło swoje bicie, cisza z tym brązowookim szatynem, była czymś, co kochał. Ratowała go, choć na chwilę, na te kilka minut mógł zapomnieć.. po prostu przestać myśleć, bo nie potrafił przy nim.

– Napewno? Wiesz, martwię się, nie widuje cię ostatnio nigdzie, cały czas się jakoś chowasz.. Po prostu boję się, że coś sobie zrobisz. – Ciszę przerwał starszy, ścisnął lekko mniejszą rękę, czym zwrócił uwagę mniejszego.

– Tak, uspokój się już z tym martwieniem się, jest okej. – Westchnął i spojrzał znów na te ciemne oczy.

– Jesteś pew-

– Kurwa Gregory! Tak jest ze mną wszystko okej! Zaprosiłeś mnie, żeby cała rozmowa toczyła się wokół jednego pytania? Bo jak tak to ja wychodzę. – Prychnął i odtrącił rękę starszego, wstając z krzesła. Był zdenerwowany tym, że Montanha tak się o niego martwi, było to miłe, ale też było tego zdecydowanie, za dużo.

– Erwina ja.. ja nie chciałem, przepraszam. – Powiedział i również wstał, podchodząc do chłopaka.

– Zostaw mnie już. – Wybiegł z restauracji, zostawiając Grzesia samego. Nie mógł dłużej słuchać tego, jak bardzo się o niego martwi. Nie mógł przyjąć też, że jeszcze może być ktokolwiek na tym świecie, kto się o niego troszczy. Od tego była jego rodzina.. a policjant ich nie zastąpi.

Ocho - Te vengaré / MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz