Rozdział 5

31 2 83
                                    

— Sieun, uważaj na brzuch. Sieun, tak rano? Sieun...

Seungcheol unosi ciężkie powieki, a wtedy głośno wzdycha, gdy dociera do niego, że to nie Sieun zasypuje go pocałunkami, a Geon — niesforny szczeniak, którego znalazł na śmietniku. Piesek leży na jego piersi i liże go po twarzy, łaknąc jego uwagi, a nachylająca się nad nim kobieta okazuje się zwykłym, choć pięknym snem.

To pora, by otworzyć warsztat i wznieść modły, prosząc o klientów tego dnia. Specjalna koperta, do której wkłada zarobioną gotówkę przestaje być chuda. Z każdym kolejnym dniem powiększa swoją objętość, a jest to kwota, którą pragnie wręczyć Sieun. Powinien dać jej o wiele więcej. Nigdy nie spłaci długu, jaki narósł przez miesiące jego nieobecności.

Warkot samochodu zatrzymującego się przed warsztatem od razu zwraca uwagę Seungcheola, aż ten w pośpiechu wciąga na siebie podkoszulek. Podchodzi do okna, by przez nie wyjrzeć, a wtedy dostrzega spore auto. Jest całkiem nowe i raczej właściciele takich pojazdów udają się do salonów, gdy wymagają one reperacji.

To dosyć wcześnie na pierwszego klienta, ale Seungcheol nie chce kazać mu czekać, dlatego od razu zbiega po schodach, by przejść do warsztatu i go otworzyć. Geon niespodziewanie zaczyna szczekać i nawet chwyta mężczyznę za nogawkę w akcie gniewu, nie formie zabawy, ale Seungcheol nie ma czasu na przepychanki ze szczeniakiem, więc bierze go na rękę i zamyka w mieszkalnej części na czas, w którym zajmować się będzie naprawą samochodu.

Drzwi otwierają się z każdej strony auta i nim Seungcheol jest w stanie spytać, w czym może pomóc, widzi, jak ze środka wychodzi pięciu mężczyzn. Widok ten jest dosyć nietypowy, zwłaszcza, że każdy z nich trzyma w dłoni bejsbolowy kij.

Seungcheol podchodzi bliżej do kierowcy, który jako jedyny trzyma niedbale ręce w kieszeni.

— W czym mogę...

Nie starcza mu czasu, by wypowiedzieć te słowa do końca, ponieważ od razu zgina się wpół od silnego ciosu wymierzonego prosto w jego brzuch. Seungcheol upada na kolana, obejmując się mocno ramionami. Kaszle głośno, unosząc wzrok na mężczyznę, który stoi przed nim z obojętnym wyrazem twarzy.

— Chłopcy, zróbcie porządek z tym miejscem — poleca.

Czworo pozostałych mężczyzn mija ich i od razu zaczynają niszczyć warsztat kijami. Przewracają stół i rozsypują narzędzia, waląc wszystko bejsbolami bez opamiętania. Seungcheol patrzy na to wszystko szeroko otwartymi oczami, a w momencie, w którym próbuje dźwignąć się z kolan i powstrzymać tych szaleńców, kierowca, który wcześniej wydał im polecenie, dociska jego ramię butem, nie pozwalając mu się podnieść. Patrzy na niego z góry i prycha wyraźnie rozbawiony jego położeniem.

— Szakal kuli ogon — zauważa, po czym sięga do kieszeni.

Może mieć w środku broń i aż Seungcheol szarpie się, wciąż pozostając jednak w dole. Nóż, a może kastet? To może być wszystko. Dłoń mężczyzny leniwie wysuwa się z kieszeni, a wtedy między jego palcami Seungcheol dostrzega małą, prostokątną karteczkę. Rzuca wizytówką przed siebie, a wtedy ta leniwie opada jak wirujący liść.

Huk i brzęk rozlegający się za jego plecami konkuruje w tej chwili z walącym sercem w jego piersi. Każde kolejne uderzenie kija to cios zadany prosto w niego. Ciężka praca, którą włożył, by w końcu odbić się od dna zostaje brutalnie zdeptana, a on zamiast piąć się ku górze, znów spada, czekając na bolesny upadek.

— Przesyłka od szefa dostarczona. Pora na nas, chłopaki!

Mężczyźni wybiegają ze zrujnowanego warsztatu i pospiesznie wsiadają do samochodu, trzaskając za sobą drzwiami. Zostaje tylko kierowca, który unosi przyciemniane okulary, pokazując Seungcheolowi swoją twarz i ten drwiący uśmiech.

SACROSANCTWhere stories live. Discover now