Rozdział 6

110 10 3
                                    

Na moment zapomniałam o Johnie, bo Viktor - jeden z ochroniarzy Jeva - kazał mi uciskać mocno jego ranę i dopiero będąc z nim w karetce, zdałam sobie sprawę, że teraz, gdy był pod fachową opieką powinnam zrobić coś, żeby pomóc Johnowi.

Dlatego, gdy tylko dotarliśmy do szpitala i rzucił mi się w oczy jeden z jego ludzi od razu podeszłam do niego z nadzieją, że dowiem się czegoś o tym człowieku, a co ważniejsze, że uda się ich ubłagać, żeby pomogli Johnowi.

- Co z nim? - Viktor zapytał pierwszy.

- Kula nie przeszła na wylot, więc muszą ją z niego wyciągnąć - odpowiedziałam rzeczowo. - Złapaliście go?

- Nie - oznajmił wściekły. - Ale nie martw się. Znajdziemy go i odpowie za to, co zrobił Jevowi.

- A co z Johnem? Porwali go. Może mógłbyś... - Przerwałam, bo mężczyzna podrapał się po karku, a potem zmierzwił włosy, jakby sugerował mi, że to ciężka sprawa. - Nie pomożecie mi? - zapytałam zdziwiona. - Przecież tam gdzie John, tam też ci bandyci! - Nie kryłam zdenerwowania.

- Lily, szukamy jakichś śladów, tropów, chcemy dopaść tych, którzy prześladują CIEBIE. - Podkreślił ostatnie słowa. - Wiesz doskonale, że Jev fatyguje się jedynie z twojego powodu. - Zamilkł na moment. - Próbuję powiedzieć, że jeśli kryzys będzie zażegnany, to znaczy będziesz bezpieczna, a John się nie znajdzie, nikt z nas bez rozkazu Jeva nie będzie go szukał.

- Czy wy do cholery nie rozumiecie, że dopóki John jest zagrożony to ja też! Ten facet chciał czegoś ode mnie! Nie od Johna! On stał się przypadkową ofiarą!

- To ty zrozum, że nas on nie obchodzi. - Założył ręce zirytowany. - Nie jesteśmy nakierowani na szukanie twojego chłopaka, który bardzo możliwe, że już gryzie piach. Szukamy gościa, który cię śledził, siedział w mieszkaniu oraz jego mocodawców. Wytyczne od Jeva są dla nas jasne. Bezpieczna masz być ty i żadne gadanie o łączącym was niebezpieczeństwie nic nie zmienia, zwłaszcza, gdy jesteś tu z nami, cała i zdrowa.

- Czyli będziecie tu siedzieć jak te ciołki, gdy możecie komuś pomóc, bo Jev wam nie powiedział, co macie robić?! - zawołałam wściekła i naprawdę miałam ochotę coś roztrzaskać.

- Szukamy...

- Dobrze! Nie zamierzacie ruszyć dupy... - Nie dałam skończyć Viktorowi. - To ja pójdę go szukać - powiedziałam pewnie, choć tak naprawdę nawet nie wiedziałabym dokąd pójść. Mimo to już pełna zapału zamierzałam wyjść z poczekalni, gdy ochroniarz Jeva zagrodził mi drogę. - Przepuść mnie! - warknęłam.

- W jednym masz racje. Tam, gdzie John, tam też i te szumowiny. Szukamy ich. Ale chciałem, żebyś zrozumiała, że nie obchodzi nas w jakim stanie go znajdziemy, lub czy w ogóle go znajdziemy.

- Daj mi wyjść!

- I dokąd pójdziesz, Lily? - Założył ręce. - Co zrobisz? Wychodząc stąd bez ochrony możesz się jedynie narazić, a wiesz, co zrobi Jev jak się dowie?

- Napisze na blogu: ,,Jak zrujnować życie byłej partnerce?"

Viktor uśmiechnął się nieznacznie, a zaraz potem pokręcił głową.

- Będzie wściekły, że cię nie powstrzymaliśmy, więc wróć na ławkę. - Kiwnął głową w jej kierunku. - I pozwól nam się wszystkim zająć.

- I mam tu tak siedzieć bez sensu nie wiadomo ile?

- Myślałem, że jesteś tu, bo jednak martwisz się o Jeva. W końcu oberwał, stając w twojej obronie.

Zmieszałam się nieco. Wiedziałam o tym i naprawdę byłam mu wdzięczna, że się tam zjawił. Jednak to nie zmieniało kompletnie nic w kontekście naszej relacji.

Posłusznie wróciłam na ławkę, bo uznałam dalszą wymianę zdań za zbędne. Oparłam głowę o ścianę i westchnęłam głęboko.

Chyba Viktor śnił, myśląc, że naprawdę posłusznie będę siedziała tu bez przerwy. Choć z drugiej strony musiałam mieć na względzie to, że ten człowiek, który śledził mnie, a ostatecznie włamał się do mojego domu był na wolności i zapewne nie zrezygnował ze swojego celu. Dalej zamierzał mnie dopaść.

Znów zaczęłam myśleć o Johnie. W moich oczach zaczęły kręcić się łzy, gdy do mojej głowy wkradały się wyobrażenia jak go torturują, a ostatecznie... zabijają... Za to, że nie zrobiłam tego czego chcieli. Przez Jeva.

Spojrzałam na Viktora, który oparł się plecami o ścianę przy drzwiach wyjściowych i pykał coś w telefonie. Zapewne wybrał tamto miejsce nie bez powodu.

Poczułam wibrację w kieszeni, więc prędko wydobyłam telefon.

Krew od razu zawrzała w moich żyłach, gdy tylko spostrzegłam kolejną wiadomość od nieznanego numeru.

Nieznany numer:

Postąpiłaś nierozsądnie. 

Chcę, żebyś wiedziała, że wcale nie chciałem posuwać się do takich metod. Brzydzę się rozwiązaniami siłowymi, ale ty po prostu nie dałaś mi wyboru.

Nieznany numer wysłał zdjęcie.

Otworzyłam je i od razu zasłoniłam usta dłonią. 

Fotografia przedstawiała zmasakrowanego Johna. Wyglądał na nieprzytomnego i ciężko było się temu dziwić, gdy jego twarz była cała we krwi... opuchliźnie oraz siniakach.

Nawet nie zorientowałam się, gdy podszedł Viktor i spojrzał mi w telefon.

- Kurwa... - mruknął pod nosem, a wtedy przyszła kolejna wiadomość.

Nieznany numer:

Żyje, ale jeśli nie zrobisz dla mnie czegoś, może nie przeżyć kolejnego razu.

Od razu wybrałam ten nieznany numer.

- Co planujesz?

- Zapytać, czego chce - rzuciłam i tak też zrobiłam.

- Wiem, że jesteś przerażona i chcesz chronić swojego faceta, ale...

- Ale co? - zawołałam wściekła. - Nie dam mu umrzeć! - wyszlochałam.

Nieznany numer:

Wiem, że jesteś wśród tych, którzy nie chcą pozwolić ci pomóc Johnowi. Jeśli uda ci się wyjść ze szpitala, pójdź pod klub swojego byłego.

- Czego chce? - zapytał Viktor, chcąc już zabrać mi telefon, ale zaraz schowałam go za plecami.

- Lily! Zrozum, że jesteśmy po twojej stronie! Pomożemy ci! - zapewnił, jednak ja nie mogłam mu wierzyć.

Domyślałam się jakie wytyczne dostał od Jeva. Miał mnie trzymać w pobliżu, a za śmierć Johna pewnie wszyscy mieli obiecaną premię.

Korzystając z sytuacji, że Viktor odsunął się od drzwi, ruszyłam biegiem w ich kierunku. Musiałam chociaż spróbować uciec. Nie mogłam pozwolić zabić mężczyzny, który pomógł mi się pozbierać po Jevie. Który pokochał mnie taką zniszczoną i nieufną... stłumioną... i pomógł mi rozwinąć skrzydła. Poświęcił się dla mnie, a ja wcale nie zamierzałam być mu dłużna.

Nie zdążyłam nawet wybiec z jednej części korytarza, gdy wpadłam prosto  na tors kolejnego ochroniarza, który zaraz mnie unieruchomił, a potem podniósł.

Kopałam we wszystkie strony i krzyczałam, żeby dali mi wyjść, ale w ogóle nie reagowali na moje słowa, tylko porozumiewali się zgodnie między sobą.

W końcu poczułam ukłucie i wreszcie zostałam puszczona. Zmierzyłam ich wszystkich gniewnym wzrokiem, aż w końcu zaczęłam zmierzać w kierunku wyjścia. Moje powieki zaczęły robić się coraz cięższe. Dopiero wtedy dotarło do mnie, dlaczego zrezygnowali z walki, żeby powstrzymać mnie przed wyjściem i... dlaczego poczułam ukłucie.

Kiedy Viktor uniósł moje ciało, które przestawało reagować na moje polecenia, spojrzałam na niego gniewnie, a potem wypowiedziałam:

- Nienawidzę was.

Zaraz potem straciłam przytomność.

Lilia...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz