Rozdział I: Czarna owca

23 0 0
                                    

   Nigdy nie było żadnych wyjątków w przyjmowaniu czarodziejów do Hogwartu. Jedni urodzili się z magicznymi korzeniami, drudzy ich nie posiadali. Tych drugich właśnie zwano czarodziejami z rodzin niemagicznych. Istniało niestety też mniej taktowne określenie opisujące takich jak oni. Niektórym aż za dobrze znane - szlamy. Chociaż Hogwart od wieków przyjmował w swoje szeregi potomków mugoli, nigdy nie równało się to z pełną akceptacją społeczeństwa. Świat magii zamieszkiwało wszakże sporo tradycjonalistów, a można wręcz powiedzieć - magicznych faszystów. Ród Blacków się do takich zaliczał. Od pokoleń przestrzegano tam zasady czystości krwi. Pomieszanie krwi czystej z mugolską podchodziło pod zbrodnię grożącą wydziedziczeniu. Jeżeli dziewczyna nie znalazła sobie małżonka wywodzącego się z szanowanej rodziny, wykonywano to za nią. Aranżowane małżeństwa. Czy to nie wspaniałe? Oczywiście, Syriusz Black, czyli jeden z naszych głównych bohaterów miał pecha żyć pod skrzydłami tradycji. Od najmłodszych lat wpajano mu ścisłe przepisy, których miał się trzymać. Tak samo jak jego bratu Regulusowi. Za niedługo najstarszy syn Walburgi i Oriona miał rozpocząć swoją naukę w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Walburga była elegancką kobietą, która nawet po domu paradowała w najdroższych sukniach. Ciemne włosy natomiast upinała w duży kok z tyłu głowy, a usta zawsze podkreślała na czerwono. Jej jasne, błękitne oczy potrafiły zmrozić. Surowy wygląd doskonale oddawał jej bezwzględny charakter. Orion natomiast był posiadaczem koziej bródki, zielonych oczu i krótkich, czarnych włosów. Sporo jego cech zewnętrznych odziedziczył najmłodszy Black. Najstarszy natomiast bardziej przypominał matkę. Oboje zdawali sobie sprawę z tego, że nieco różnił się od reszty rodziny. Nie można jednak powiedzieć żeby im to sprawiało radość. Stanowczo bardziej polegali na Regulusie, bo szanował tradycję i z rozkoszą wykonywał nadane mu obowiązki. Starszy Black migał się od wszystkiego, rozwlekał to w czasie, kłócił się i spędzał dużo czasu poza domem. Jedyna nadzieja tkwiła w jego przydziale. Każdy dom poza Gryffindorem byłby dobry, a Slytherin najlepszy. Jakiś dziwny uraz tkwił przez wieki wieków w głowach czystokrwistych. Z całego serca nienawidzili Gryfonów. Byli dla nich jak trędowaci. Pewnie dlatego, że lata temu Salazar i Godryk pokłócili się niesłychanie odnośnie idei nauczania dzieci o niemagicznym pochodzeniu. Salazar był przeciw, Godryk nie podzielał jego opinii. Nigdy nie nawiązali nici porozumienia i to zakorzeniło się aż po obecne czasy. 
   W drodze po przybory szkolne i szaty, Syriusza nosiło na prawo i na lewo. Wszędzie tam, gdzie nie powinno. Chłopak był dosłownym wulkanem energii i nie mógł ustać w miejscu. Walburga strofowała go raz po raz, sycząc na niego i przyciągając do siebie za fraki eleganckiej, czarnej koszuli na szelkach. Niebieskooki jedenastolatek buntował się stale, lecz żelazna ręka ojca w ostateczności potrafiła utrzymać go w ryzach. Nie witał się z innymi czarodziejami, chyba że dostał na to pozwolenie. Regulus trzymał się sukni matki, która hołubiła go ponad wszystko i obdarzała ciepłym uśmiechem, gdy tylko zadawał jakiekolwiek pytania. Syriusz tego nie znosił. To tak jakby od urodzenia miał robić za czarną owcę. On nie mógł mieć pytań, tak? Miał wszystko wiedzieć? Może jeszcze kazaliby mu wytatuować na czole listę zasad obowiązujących w domu? Przewracał oczami ilekroć jego rodzicielka słodziła młodszemu braciszkowi i mruczał pod nosem jakieś brzydkie słowa. Gdy znaleźli się w Dziurawym Kotle musiał rzucić kilka razy "dzień dobry", bo tak wypadało. W pewnym momencie zatrzymał się aby obejrzeć jakieś gadające breloki z pomarszczonymi jak u baby jagi twarzami. Im bardziej podnosiły głos, tym bardziej się gibały i trzęsły jak galareta. Chłopak zaczął się z nich śmiać, przez co zwrócił na siebie uwagę niektórych klientów baru, a przy tym Walburga i Orion zauważyli, że od jakiegoś czasu za nimi nie idzie. Wściekły ojciec podszedł więc do niego i popchnął w kierunku matki. Bez słowa przemierzyli kilka kroków aż znaleźli się przy zaczarowanym murku prowadzącym na Ulicę Pokątną. Zanim jednak kobieta zastukała w cegły, nachyliła się nad zakałą rodziny aby mu coś powiedzieć, a wrzało w niej niczym w rozgotowanym wywarze żywej śmierci.

𝓗𝓾𝓷𝓬𝔀𝓸𝓬𝓲 𝓲 𝓣𝓪𝓳𝓮𝓶𝓷𝓲𝓬𝓪 𝓡𝓮𝓶𝓾𝓼𝓪Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz