Chapter II

7 1 0
                                    


Przyśnił mi się.
Całą noc marzyłam o zielonych oczach wpatrzonych w moje, o silnych ramionach owiniętych wokół talii, o wszystkim co dotyczyło Conor'a Miller'a. Musiałam przyznać, że to było dość ciekawe przeżycie, a szczególnie kiedy w porywie namiętności rzucił mnie na łóżko, zerwał ubrania i układając się w kołysce moich nóg próbował...
  - Sophie, wstawaj! Już siódma!
  - Już mamo!
Fakt, sen był świetny, ale pora wrócić do rzeczywistości.
Poranki u Martin'ów wyglądają jak w każdym normalnym domu. W kuchni od wczesnych godzin porannych urzęduje mama, która szybko szykuje śniadanie dla trzyosobowej rodziny. W tym czasie tata czyta poranną gazetę, roszkosujac się czarną kawą. I w tym wszystkim jestem ja, nastoletnia córka - śpioch, ze zdolnością szybkiego przebrania i załatwienia porannej toalety.
  - Cześć tato, cześć mamo - ucałowałam rodziców na powitanie i zajęłam swoje miejsce przy stole. Szybko nałożyłam sobie jajecznicę.
  - Witaj córeczko - odpowiedział tata, odkładając na bok gazetę. - Jak wczorajsze rozpoczęcie roku?
  - Dobrze. Po apelu byłam z ludźmi z gazety wysprzątać klub. Trochę się tego nazbierało.
  - Mama mówiła mi, że dołączyła do was Melanie.
  - Tak, w końcu ją zwerbowałam. Nie było łatwo.
Szybko pochłaniałam zawartość talerza, bo zgodnie z zegarem ściennym miałam dosłownie pięć minut.
  - Naprawiłem Ci kierownicę w rowerze. Nie powinna już tak zgrzytać.
  - A kiedy to zrobiłeś?
  - Wczoraj, po powrocie z pracy.
Przewróciłam oczami, ale uśmiechnęłam się do taty. Na pewno był strasznie zmęczony, ale znalazł siłę by naprawić mój rower. Cały on, potrzeby innych nad własne.
  - Dziękuję.
  - Drobiazg.
Zjadłam ostatni kęs jajecznicy, kiedy usłyszałam dźwięk dzwonka rowerowego. To Mel czekała już na podjeździe.
  - Lecę. Nie chcę się spóźnić drugiego dnia szkoły.
  - Poczekaj chwile Sophie.
Spojrzałam na tatę, który ruchem głowy wskazał na mamę. Sięgała po pudełko leżące od jakiegoś czasu na lodówce.
  - Wiemy, że jest jeszcze trochę czasu do twoich urodzin - zaczęła. - Ale ustaliliśmy z tatą, że już teraz przyda się do gazetki.
  - Co to jest? - zapytałam, gdy wręczyła mi pakunek.
  - Otwórz.
Rozerwałam taśmę zabezpieczającą zawartość i zerknęłam do środka. Był to nowiutki aparat z zestawem kliszy.
  - To... Dla mnie?
Spojrzałam na rodziców. Nie mogłam uwierzyć, że zdecydowali się kupić mi coś tak drogiego.
  - Tak, wszystkiego najlepszego córeczko.
Odstawiłam prezent ostrożnie na stole i po kolei ich przytuliłam, dziękując po stokroć. Teraz mogłam wzbogacić moje artykuły o zdjęcia, co znacznie polepszy ich odbiór u czytelników.
  - Sophie! Szybko, bo się spóźnimy!
Usłyszałam Melanie z podwórka. Szybko pożegnałam rodziców i zgarniając aparat ze stołu wybiegłam z domu.
  - Możemy jechać.
Ruszyłyśmy naszą starą trasą prosto do szkoły.

Dostarłyśmy na miejsce chwilę przed dzwonkiem. Widziałam po minie Mel, że nie była z tego zadowolona.
  - Co cię tak długo zatrzymało? Czyżby twój tata znów opowiadał Ci różne anegdoty z kopalni?
  - Nie. Coś lepszego. Zobacz!
Pokazałam jej zawartość paczki, którą wniosłam do szkoły. Widziałam jak oczy Melanie zaświeciły się na widok aparatu.
  - Wybaczam to prawie spóźnienie. Testowałaś go już?
  - Jeszcze nie. Pomyślałam, że na długiej przerwie wkradniemy się na dach budynku i zrobimy kilka zdjęć okolicy.
  - Kapitalny pomysł!
Posłała w moją stronę szeroki uśmiech. Schowałam pudło do swojej szafki i wyciągnęłam z niej potrzebne książki. Ruszyłyśmy do klasy.

Pierwszą lekcją była biologia w najbardziej przerażającej sali w całej szkole. Roiło się w niej od wypchanych zwierząt czy róznego rodzaju robactw zatopionych w formalinie. Na sam widok dostawałam ciarek. Właśnie dlatego pociągnęłam Melanie w stronę pierwszych ławek, by nie widzieć tego paskudztwa.
  - W sumie jest tu dość nastrojowo - zignorowałam jej wypowiedź. Wyciągnęłam z torby piórnik z przyborami wraz z dodatkowym zeszytem. Postanowiłam, że w tym roku nie przegapię żadnych nowinek krążących po klasie. Każda plotka mogła mi posłużyć jako świetny materiał na artykuł. Usiadłam prosto i zaczęłam nasłuchiwać co dzieje się wokół mnie. Głównie rozmowy na temat wakacji: kto gdzie był, z kim i co widzieli.
  - Wiecie, że w lesie pojawiły się wilki? - usłyszałam.
  - U nas? Coś ty.
  - No tak! Wujek znalazł kilka pogryzionych zwierząt przy potoku.
  - Przestań. Od lat nie było w naszym lesie żadnego wilka. I teraz niby miały się pojawić? Za głośno tu dla nich.
  - Poważnie ci mówię.
Wilki w naszym spokojnym lesie były nowością. Niestety nie pisałam nigdy o miejscowej faunie i florze, więc na nic mi była ta informacja. Może jakby kogoś zaatakowały czy zagryzły, to miałabym o czym pisać.
  - Sophie?
  - Hm? - odwróciłam się w stronę Mel.
  - O czym myślisz?
  - O niczym konkretnym.
  - Jesteś jakąś rozkojarzona.
  - Chyba nadal nie mogę wyjść z szoku po dzisiejszym poranku. Rodzice naprawdę mnie zaskoczyli.
  - Fakt, świetny prezent.
Widziałam, jak Mel wyciąga swój szkicownik.
  - Chyba nie zamierzasz rysować na lekcji?
  - Zamierzam. Pan Thomas i tak nie zauważy. Za bardzo buja głową w chmurach. Z resztą dasz mi później spisać. Prawda?
Zrobiła do mnie słodkie oczy, układając dłonie w geście modlitwy.
  - Pewnie tak. Przynajmniej będziesz miała zajęcie, jak będę biegać po dachu z aparatem.
  - Dziękuję.
Otworzyła szkicownik. Z początku dużo rysunków roślin, klika przedmiotów codziennego użytku, jednak na ostatnich stronach mnóstwo szkiców wilków. Już miałam zapytać ją o to, kiedy do klasy wszedł pan Thomas. Był on dość wysokim mężczyzną w średnim wieku, o bardzo luźnym ubiorze. Nie tracił czasu na powitanie i od razu zaczął temat dzisiejszych zajęć. Starałam się skupić na jego słowach, jednak myślami mimowolnie odpływałam do swojego snu. Conor Miller zawrócił mi w głowie, nie wymieniając że mną żadnego słowa. Ba! Nawet nie wie o moim istnieniu. Zaczęłam to sobie tłumaczyć buzującymi hormonami czy innym nastoletnim głupstwem. To nie tak, że nie chciałam żadnego romatycznego uniesienia. Po prostu nie miałam na to czasu. Szkoła, praca i gazetka szkolna zajmowały większą część doby.
Zrezygnowana odłożyłam długopis. Spojrzałam za okno, za którym było widać boisko, a za nim rozciągał się las. W sumie to całkiem ciekawe, że te krwiożercze zwierzęta powróciły w nasze strony. Rosnące miasta raczej odstraszają zwierzęta niż je przyciągają. Może mają gdzieś tu w okolicy swój matecznik? Czy coś tam.
  - A odnośnie naszej szkolnej tradycji, jakim jest camping przy wodospadzie, to w tym roku jest odwołany.
Klasa zaniosła się oburzeniem. Nikt nie był zadowolony z tego pomysłu. Nawet Melanie oderwana od szkicowania buczała razem z resztą.
  - Niestety tak zarządził dyrektor. Ostatnio znaleziono w lesie zagryzione zwierzęta. Przykro mi dzieci, ale najważniejsze jest wasze bezpieczeństwo.
Obserwując reakcje klasy wpadłam na świetny pomysł. A gdyby tak udowodnić, że w lesie nic nam nie zagraża i dopuścić do campingu? Stałabym się bohaterką szkoły. Wystarczyłoby wykazać, że te zwierzęta to jakiś wybryk tutejszych śmieszków. Znałam drogę do potoku, mogłabym się tam udać nawet w nocy i na pewno bym nie zabłądziła. Aparat też już miałam, więc mogłam spokojnie zadbać o dowody w postaci zdjęć. Potrzebne mi było tylko towarzystwo. Tak na wszelki wypadek.

  - Uważam, że to głupi pomysł - skwitowała mnie Mel, jak opowiedziałam jej o moim planie. Czekałam z jego przedstawieniem aż do długiej przerwy.
  - Dlaczego? - zapytałam, montując kliszę w aparacie. Na dachu byłyśmy tylko we dwie, więc spokojnie mogłyśmy przeprowadzić rozmowę bez zbędnych świadków.
  - To niebezpieczne!
  - Bzdury pleciesz. Od lat kręcimy się po lesie i nigdy nam włos z głowy nie spadł.
  - Tak, ale teraz są w nim niebezpieczne stworzenia, które raczej nie przepadają za ludźmi.
  - Poważnie w to wierzysz? Że niby teraz powróciły? Mel, w okolicy nie było żadnego wilka od ponad piętnastu lat. Na bank, to jakiś protest naszych lokalnych ekologów. Przecież wiesz, jak bardzo nie chcieli tego nowego przejścia w kopalni. Że to niby doprowadzi do zapadliska czy coś.
  - Po pierwsze mają rację, a po drugie, to nie zabiliby tych niewinnych zwierząt.
  - A słyszałaś o pojęciu "mniejsze zło"? Założę się, że powtórzą swój wyczyn.
  - Czyli cię nie przekonam?
Stanęłam z aparatem przy schodach pożarowych. Zrobiłam nim kilka testowych zdjęć.
  - Nie. Wybieram się tam wieczorem i liczę na to, że pójdziesz tam ze mną.
  - To niebezpieczne.
  - Nonsens. Nasz las jest całkowicie bezpieczny i zamierzam to udowodnić. Bardziej martwię się jakością zrobionych zdjęć, ale myślę, że jak poświęcimy ich latarkami, to będzie wszystko widać.
  - Że niby kogo?
  - Ekologów, a niby kogo?
Zrobiłam też kilka zdjęć boiska, na którym chłopaki grali w koszykówkę. Byłam ciekawa, jak aparat utrwali obiekty w ruchu.
  - No nie wiem. Wciąż uważam, że to kiepski pomysł, ale lepiej żebyś nie szła tam sama.
  - Dziękuję. Postawie ci za to obiad u wujka. A jak wszystko pójdzie po mojej myśli, to dorzucę deser.
  - Jasne. A teraz wybacz, bo mam wenę. Szturchnij mnie, jak zadzwoni dzwonek.
Mel założyła słuchawki na uszy i włączyła walkman'a. Wróciła do rysowania istot, które przed chwilą były tematem naszej rozmowy. Teraz mogłam się skupić na testowaniu nowego aparatu. Krążyłam po dachu i szukałam ciekawych obiektów do sfotografowania. Maszt szkoły świetnie wyglądał na tle budynków centrum miasta. Kilka neonów widzianych z daleka ożywiła ogólny obraz, który postanowiłam zamknąć w kliszy. Później jednak skierowałam swoje oczy w stronę linii drzew. Nasz las był głównie iglasty, choć gdzie nie gdzie majaczyły liście. Roiło się w nim od małych zwierząt, takie jak wiewiórki, zające czy bobry. Praktycznie żadnych drapieżników, bo ich rolę przejęli lokalni myśliwi. Pasztet z zająca uchodzi tu za miejscowa potrawę i przysmak. Nawet w moim domu często gości na stole. Niestety nie przepadam za tym rarytasem. Wolę zjeść hamburgera w knajpie.
Przez kolejne minuty narobiłam tyle zdjęć, że na bank brakowało mi miejsca na kliszy. Niestety nie mogłam jej teraz zmienić by nie prześwietlić fotografii. W samą porę zadzwonił dzwonek. Przed nami tylko trzy godziny zajęć, a potem godzina w szkolnej gazetce. Dziś mieliśmy ustalić kto i jakim artykułem zajmie się w tym miesiącu. Oczywiście musiałam zatwierdzić mój pomysł przed całą grupą, by mógł zostać zrealizowany. W myślach już szykowałam argumenty popierające mój temat, bo wiedziałam, że jedna osoba będzie próbowała mnie pogrążyć. Ethan na bank nie przegapi okazji by zrobić ze mnie głupka.

Bite itOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz