Chapter III

6 0 0
                                    

Sala 303 na najbliższe miesiące stanie się moim drugim domem. Nasza gazetka szkolna wbrew pozorom jest niezwykle wymagająca. Odkąd pięć lat temu jej były już lider zrobił z kwartalnika miesięcznik musieliśmy wykopywać tematy na artykuły ze wszelkich zakątków miasta. Nie ma tragedii, ale o pewne informacje trzeba się było mocno kłócić.
  - Dobra ludzie. Poproszę wasze wstępne tytuły.
Zaraz po przywitaniu nasz obecny przewodniczący Thomas Parker zażyczył sobie gotowe propozycje na wrześniowe wydanie. Nowi członkowie popatrzeli na siebie z zdziwieniem, ale stara kadra już zaczęła rzucać nagłówkami.
  - Sprawa szarego mięsa ze stołówki. Z jakiego jest zwierzęcia?
  - Podobno szykuje się protest przed szkołą w przyszłym tygodniu. Aktywiści puścili plotkę, że chodzi o zajęcia biologiczne. Chcą wolności dla żab.
  - Szykuje nam się zmiana w kadrach szkoły. Wice wpadła przy podbieraniu pieniędzy ze składki zdrowotnej.
Wzięłam głęboki wdech i śmiało rzuciłam swoim tematem.
  - Chce napisać artykuł o tym co się dzieje w naszym lesie. Pewnie już wszyscy słyszeli o zagryzionych zwierzętach. Myślę, że za tym stoi grupa ekologów.
Thomas tylko skinął głową i notował dalej propozycje. Jego brak reakcji oznaczał akceptację. Spojrzałam na Melanie, a ta pokazała mi kciuk w górę. Miałam wolną rękę.
  - Zwierzątka? Serio?
Usłyszałam przy uchu. To Ethan pochylał się w moją stronę z ironicznym usmieszkiem na twarzy.
  - Tak. Uważam, że to dobry temat. Może nawet trafię na główną stronę.
  - Chyba śnisz. Co najwyżej wrzucą cię do sekcji ciekawostki na samym końcu. Tuż obok rozkładu festynów w tym roku.
Zmarszczyłam brwi. Miałam ochotę rzucić w niego długopisem. Oczami wyobraźni widziałam, jak końcówka wbija mu się głęboko w czoło.
  - Ja przynajmniej już coś mam w przeciwieństwie do ciebie.
  - Bo ja, złotko, w tym roku przejmuje sektor sportowy. Nie muszę latać jak głupi i wypytywać całej szkoły o jakieś durne plotki. Siadam na trybunie, oglądam mecze i opisuje je w artykułach.
No tak. Przecież jego poprzednik skończył szkołę w tamtym roku. Gdyby choć trochę interesował mnie sport, to sprzątnęłabym mu tą fuchę sprzed nosa. Niestety nie rozumiałam większości zasad panujących w koszykówce czy w innych dyscyplinach.
  - Gratuluję najnudniejszej roboty. Kto wie? Może jak dostaniesz piłką w twarz, to zmądrzejesz.
  - Mądrala. Uważaj żebyś ty nie dostała czymś w głowę od tych ekoświrów. Martwym kogutem czy szopem.
  - O to możesz być spokojny. Będę bardzo ostrożna, jak będę na nich czekać w lesie.
Jego twarz zmieniła się diametralnie. Gdybym go nie znała, to stwierdziłabym, że wyglądał na zmartwionego.
  - W lesie? - zapytał z lekkim wahaniem w głosie.
  - Tak. Planuję ich złapać na gorącym uczynku.
  - Chyba oszalałaś! To niebezpieczne! - powiedział trochę za głośno, zwracając na nas całą uwagę grupy.
  - Ethan, Sophie, czy my wam może nie przeszkadzamy? - usłyszałam zirytowanego Thomasa.
  - Nie Tom. Po prosto naszego kolegę rozpiera energia.
Ethan zmarszył brwi. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale uciszyłam go gestem dłoni. Klub nie był miejscem na nasze kłótnie.
  - Pogadamy po zebraniu - syknął.
Reszta spotkania przebiegła bez zarzutów. Ustaliliśmy mniej więcej kto się czym zajmuje w tym numerze i nawet z grupsza zaprojektowaliśmy okładkę, którą miała zrobić Melanie. Ogólnie jej też wpadło kilka projektów, co ją bardzo ucieszyło. Już w drodze do wyjścia rozanielona opowiadała mi o swoich pomysłach na ilustracje.
  - .... A dla sekcji kuchcika zrobię logo przedstawiające rozkrojone ciasto jagodowe! Albo może koszyk owoców...
  - Cokolwiek stworzysz się nada. Już od dawna ta gazetka nie miała ilustratora. Wierz mi, jesteś dla nas zbawieniem.
Na twarzy Mel zagościł szeroki uśmiech. Ulżyło mi, że tak łatwo weszła do dziennikarskiego środowiska. Z tego co udało mi się podsłuchać na zebraniu, to już umówiła się z Penelope na konsultację w sprawie jej artykułu. Potrzebowała szkicu sklepu muzycznego.
  - Dzięki, że mnie zwerbowałaś. Mam wrażenie, że wśród tych ludzi rozwinę kreatywne skrzydła.
  - Na pewno. A teraz idziemy zanieść swoje rzeczy, coś zjeść i widzimy się za dwie godziny przy pomniku.
  - Jasne. Choć nadal uważam, że to zły pomysł, to jednak muszę zadbać o twoje bezpieczeństwo.
  - Przesadzasz Mel.
  - Sophie, stój!
Poczułam ucisk dłoni na nadgarstku. Odwróciłam głowę, mierząc Ethana zabójczym spojrzeniem. Myślałam, że dał sobie spokój.
  - Czego chcesz, durniu?
  - Możemy pogadać na osobności? - zapytał, ignorując fakt, że wyzwałam go od durniów.
  - Nie.
  - Sophie, proszę. To ważne.
  - Uciekam, widzimy się później. Pa, Ethan! - usłyszałam od Mel zanim uciekła na koniec korytarza. Zostałam bez wsparcia emocjonalnego.
  - Wybacz, ale trochę mi się spieszy.
Zanim zdarzyłam zareagować zaciągnął mnie do najbliższej klasy. Zamknął za nami drzwi, a gdy chwyciłam za klamkę by je otworzyć, to położył dłonie po obu stronach mojej głowy, blokując wyjście.
  - Wybacz, ale jednak pogadamy.
Przycisnęłam bok do drewna i przytuliłam do siebie książkę. W razie potrzeby posłuży mi do samoobrony.
  - Czego ode mnie chcesz Ethan?
  - Obiecaj mi, że odpuścisz sobie ten temat.
  - Jaki temat? - udawałam głupią.
  - Już ty dobrze wiesz jaki. Nie zbliżaj się do lasu, a już szczególnie omijaj szerokim łukiem potok.
  - Bo co?
  - Bo to niebezpieczne miejsce.
Zebrałam w sobie całą odwagę i spojrzałam mu w oczy. Były koloru pochmurnego nieba.
  - Nie będziesz mi mówić co mam robić. Niby z jakiego powodu mam cię posłuchać?
Głębokie warknięcie wydobyło się z jego krtani. Zabrzmiało dość nieludzko.
  - Obiecaj mi, że nie pójdziesz.
  - Albo co?
Nie wiem czy to adrenalina czy jakieś zwidy, ale jego źrenice na chwilę zmieniły kształt. Zbliżył twarz do mojej, a ja szybko odwróciłam głowę w bok.
  - Obiecaj - jego głos przy moim uchu wywołał ciarki na całym ciele. Przeszło mi przez myśl, że to dość przyjemne uczucie. Na szczęście logika powróciła szybko i w głowie ułożyłam sprytny plan. Odwróciłam się twarzą do niego.
  - Co ci tak zależy? - pozwoliłam sobie na delikatny uśmieszek. - Lecisz na mnie?
Zaskoczyłam go tym pytaniem. Ramiona mu nieco opadły sugerujac, że rozluźnił ręce. Postanowiłam skorzystać z okazji. Opuszkami palców dotknęłam jego policzka, czując napinające się mięśnie szczęki. Pogłaskałam go delikatnie czym totalnie go zbiłam z tropu.
  - Wiesz co, Ethan?
  - Co?
Podeszłam jeszcze bliżej, nawet nie drgnął. A jak stanęłam na palcach by znaleźć się przy jego twarzy, to odniosłam wrażenie, że sam skrócił oddzielającą nas przestrzeń. Przez chwilę milczałam obserwując jego poczynania. Wpatrzony we mnie nie zwracał uwagi, jak jedną ręką majstrowałam przy zamku. Dopiero kiedy poczułam jego dłoń na biodrze postanowiłam dłużej tego nie przeciągać.
  - Odwal się!
Uderzyłam go z całej siły kantem książki w brzuch. Gdy skulony odszedł parę kroków w tył, szybko otworzyłam drzwi i zwiałam do wyjścia. Będąc w lekkim szoku pobiegłam w stronę domu zupełnie inną trasą niż zwykle. Na wszelki wypadek, jakby wpadło mu do głowy by za mną pobiec.

Dwie godziny później stałam przy pomniku założyciela miasta - Raymond'a Clearwater'a. Pierwszego osadnika, który osiedlił się wraz z rodziną niedaleko tego miejsca. Nigdzie nie było widać Melanie, a za niedługo miało się ściemnić. Zaklęłam cicho pod nosem.
  - No gdzie ona jest...
Czekałam dobre kilkanaście minut, zanim zdecydowałam się wyruszyć sama. Założyłam na głowę latarkę czołową, która wzięłam z biurka taty i ruszyłam leśną drogą. Aparat wisiał w pogotowiu na szyi.
O tej porze las był cichy. Ptaki pochowały się w swoich gniazdach, a świerszcze zakończyły już wieczorny koncert. Droga do potoku przebiegła spokojnie. Na szczęście było jeszcze widno, więc mogłam bez problemu przejść po kamieniach na drugą stronę. Tuż obok potoku znajdowało się przejście do niedużej jaskini, która służyła za miejsce spotkań popularnych dzieciaków w szkole. Na moje szczęście, to miejsce było kompletnie niewidoczne od drugiej strony, ale dzięki jego lokalizacji widziałam całą okolicę. Odłożyłam plecak z prowiantem na skalnej ławie i przysiadłam na dużym kamieniu. Zerknęłam na zegarek wiszący na dłoni. Obiecałam rodzicom, że wrócę przed godziną dwudziestą drugą, co dawało mi prawie pięć godzin spokojnej obserwacji. W myślach liczyłam na to, że już dziś uda mi się łapać tych ludzi na gorącym uczynku. Marne szanse, wiem, ale nadzieja matką głupich.
Po trzech godzinach dopadła mnie nuda. Włączyłam latarkę i postanowiłam odrobić kilka zadań z podręcznika od matematyki, który zabrałam że sobą. Artykuł artykułem, ale nie zamierzałam z jego powodu zaniedbywać moją naukę. Kończyłam już przykład "d", kiedy usłyszałam dziwny szmer dochodzący z drugiej strony potoku. Szybko zgasiłam światło. Nie zamierzałam zdradzać swojej obecności, a blask latarki mógł zostać zauważony przez bystre oko. Przez kilka sekund panowała głucha cisza. Już powoli traciłam nadzieję na przełom, gdy zobaczyłam cienistą postać wyłaniającą się z głębi lasu. Zmrużyłam oczy, próbując zobaczyć kim była ta osoba, jednak było już na to za ciemno. Jej ruchy wyglądały na dość chaotyczne, jakby rozglądała się wokoło. Ciekawe czego szukała? Dopiero kiedy podeszła do potoku i odbicie księżyca na tafli wody rozświetliło najbliższą okolicę zobaczyłam kto to. Lub raczej co to.
Był to wilk. Ogromny, czarny wilk.
Zamarłam.
A jednak plotki okazały się prawdą.
Zwierze co rusz unosiło łeb do góry i poruszało głową na wszystkie strony. Węszyło. Czegoś szukało, a jakiś cichy, irracjonalny głosik w mojej głowie podpowiadało mi, że szukało mnie. Wstrzymałam oddech. Nie przeżyje starcia z tak potężnym zwierzęciem. Szanse na ucieczkę też były nikłe, bo wilki zdecydowanie należały do grupy najszybszych zwierząt w naturze, a już na pewno szybszych od człowieka. Postanowiłam przeczekać, aż się oddali. Pech chciał, że po chwili dołączył do niego drugi, ciut mniejszy wilk. Krążyli po polanie wąchając raz trawę, a raz powietrze. Zastanawiało mnie co zbudziło ich tak wielkie zainteresowanie. Musiałam przyznać iż mimo strachu, jaki mnie trzymał, to miałam niesamowite szczęście obserwować tak piękne stworzenia w ich naturalnym środowisku. Czarne futro dwójki osobników mieniło się w świetle księżyca niczym onyx. Aż żałowałam, że nie mogłam uwiecznić tej chwili.
Zaraz, moment.
Przecież wciąż miałam na szyi zawieszony aparat. Drżącymi dłońmi chwyciłam go, odbezpieczając obiektyw. Przybliżyłam urządzenie do twarzy i zanim pojęłam swój głupi błąd zrobiłam zdjęcie. Ciszę przerwało głośne pstykniecie.
Zwierzęta odwróciły pyski w moją stronę, a ja poczułam jak zimny pot zalewa mi czoło.
Miałam przesrane.

Bite itOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz