Rozdział XV

68 8 3
                                    

W końcu nadszedł ten dzień. Od samego rana czuć było ciężką atmosferę, nie tylko w willi ale i w powietrzu. Jakby cały świat wiedział, co ma się wydarzyć. Cisza aż dudniła w uszach, a duchota zdawała się wdzierać w płuca, co dodatkowo utrudniało oddychanie, które i tak było problemem z powodu sytuacji. Jak najciszej mogłam, zeszłam na dół, poprawiając czarną sukienkę. Omiotłam wzrokiem cały salon, na próżno szukając kogoś, kto czułby się inaczej niż ja. Wiedziałam że tego dnia, bracia Torres czują rozdzierający ból i pustkę po stracie ojca. Doskonale znałam to uczucie, gdy traci się rodziców, z tą różnicą, że mi nie było dane ich pożegnać. Zostało mi to brutalnie odebrane. Do tej pory nie wiedziałam, czy ich ciała zostały gdzieś pochowane, czy zbezczeszczone. Podeszłam do pani Torres, która w czarnej sukni, z toczkiem na głowie, stała przy oknie, wpatrując się w ogród. Delikatnie położyłam jej dłoń na ramieniu, a ona ją ujęła.

– Wraz z odejściem mojego męża, umarły jego róże – wyznała mi i spojrzała na mnie a ja, przypomniałam sobie jak jakiś czas temu, przed balem, opowiadała mi o nich. Poczułam, jak oczy wypełniają mi się łzami a ona uśmiechnęła się smutno.

– Antonio mówił mi o twoich obawach i podejrzeniach co do śmierci Emmanuela. Chcę, żebyś wiedziała i zapamiętała moje słowa. Mój mąż, nie zginął przez ciebie. I byłby na ciebie cholernie zły, że się obwiniasz – powiedziała spokojnie, bez cienia żalu czy wyrzutów. Zamrugałam zaskoczona, słysząc takie słowa. Nigdy nie spodziewałam się że pani Torres użyje takich słów. Bez słowa przytuliłam ją, zamykając oczy. Zastępowała mi matkę i widok jej smutku, rozdzierał mi serce. Kobieta objęła mnie ramionami, wtulając się we mnie. Kilka następnych sekund spędziłyśmy w takim uścisku, gdy z biura, wyszli bracia Antonio, z nim i Williamem na czele.

Spojrzałam na swojego chłopaka, chłonąc go całą sobą. Ubrany cały na czarno, z powagą patrzył w moim kierunku. Jego młodsi bracia, w oczach mieli łzy. Wiedziałam że dostali odgórny zakaz okazywania uczuć. Teraz to Antonio był ich szefem, rządził tą rodziną, oddziałem i całym miastem.

– Chodźmy – powiedział spokojnie, wyciągając dłoń w moim kierunku. Podeszłam do niego, ujmując ją. Drugim ramieniem, objął swoją matkę i razem wyszliśmy z domu. Mimowolnie spojrzałam w niebo, zagryzając wargę. Chmury robiły się coraz ciemniejsze, pomimo wszechobecnej duchoty. Spokojnie przeszliśmy do jednego z przygotowanych dla nas samochodów. Specjalnie na ten dzień, ochroniarzy było więcej. Nikt nie chciał powtórki z wieczoru urodzinowego.

Zajęliśmy miejsca w samochodzie. Przesunęłam palcami po materiale sukienki i spojrzałam na Antonio, który zajął miejsce obok mnie. Lekko ujął moją dłoń i ścisnął ją.

– Jak się czujesz? – spytałam szeptem, patrząc na niego. Antonio wzruszył lekko ramionami.

– W porządku.

– Antonio, to nie prawda. Wiem to. Przy mnie, nie musisz udawać – szepnęłam, ściskając jego dłoń, aż w końcu na mnie spojrzał.

– Victoria, znasz ten świat. Nadal nieco powierzchownie ale znasz. Nie oczekuj że jednego wieczoru zmienię jego zasady by dać upust swoim emocjom. Nie w ten sposób. Ale na pewno jakiś znajdę – powiedział spokojnie, z nutką grozy w głosie. Przełknęłam ślinę i kiwnęłam powoli głową, bo nic innego mi nie pozostało, jak zgodzić się z nim. Mój chłopak przeniósł wzrok w stronę kierowcy a ja spojrzałam przez okno. Wyjechaliśmy z rezydencji i wjechaliśmy na główne ulice miasteczka. Żałobę można było dostrzec wszędzie. Każdy dom był oznaczony czarną wstążką, zarówno w oknach jak i na drzwiach. Flagi powiewające przy urzędzie miasta, opuszczone były do połowy. Żałobnicy wychodzili ze swoich mieszkań i powoli kierowali się w stronę cmentarza, trzymając w dłoniach kwiaty. Pomimo wielu kobiet, które również szły na cmentarz, Antonio powiedział mi, że nie zostaną wpuszczone na uroczystość pogrzebową. Przyjdą sami mężczyźni, nie licząc mnie i jego mamy, oraz kilku żon wysoko postawionych współpracowników pana Torresa. Skrzywiłam się, przypominając sobie te słowa. Była to w pewnym sensie dyskryminacja, jednak nie można było podważać zasad mafii, to jak walka z wiatrakami.

LisicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz