Olivia
10 lat temu. Olivia – 9 lat, Rain – 11.
Każda część mnie chciała się poddać. Byłam kompletnie wyczerpana. Brakowało mi sił do dalszej walki, ale on tu był. Patrzył na mnie ze szczytu, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. Miał krótkie, kręcone włosy, a kilka loczków wystawało mu spod czapki z daszkiem.
Wyciągnęłam rękę, by złapać kolejny kamień. Poczułam skurcz w nodze, gdy tylko ją uniosłam. Straciłam równowagę, a mój pisk rozległ się echem w całym lesie. Wchodzenie o tej porze dnia na skarpę tuż po tym, jak mgła zdążyła opaść, było idiotycznym pomysłem, ale przekonałam się o tym dopiero wtedy, gdy rozpoczęła się moja walka o przetrwanie.
– Rain!
Chłopiec mocnym chwytem złapał mnie za przegub. Patrzyłam w te niebieskie oczy wiedząc, że od niego zależało, co stanie się ze mną w przeciągu kilku sekund, które nagle zdawały się trwać godziny.
– Mam cię, Liv – powiedział, po czym mnie podciągnął. – Mam cię, łabądku.
Wpadłam mu w ramiona zaraz po tym, jak grawitacja pchnęła nas na ziemię. Dysząc w jego pierś, starałam się uspokoić rozszalałe serce. I nagle poczułam się tak bezpieczna, jak nigdy wcześniej. Patrzyłam na niego, a on na mnie. Zarumieniona po uszy, natychmiast podniosłam głowę.
– Nie rób tak – burknęłam, a następnie przewróciłam się na plecy. – Nie zostawiaj mnie samej.
Odwróciłam głowę. Zatopiliśmy w sobie spojrzenia. Wydawało się, że świat na ten moment po prostu się zatrzymał. Ta chwila była piękna jak niebo, ale bolała jak diabli.
– Chyba nie zamierzasz płakać, co? – Wygiął brew w górę w ten swój wyzywający sposób.
Poderwałam się do siadu jak oparzona. Założyłam dłonie na brzuchu i mocno zacisnęłam zęby.
– Nie, nie zamierzam – fuknęłam. – Ale mogłam spaść! Powinieneś być za mną.
Powstrzymywał się od śmiechu. Mogłam to dostrzec przez sposób, w jaki ułożyły się jego usta, a kącik jego warg wymykał się spod kontroli ku górze. Rain otrzepał się z piachu, gdy tylko podniósł się na nogi. Przekręcił czapkę na głowie tak, że daszek znalazł się z tyłu, a potem ruszył w głąb kryjówki.
To było nasze miejsce. Cóż, raczej jego i jego kolegów, bo zbudował tę bazę z innymi chłopcami z dzielnicy. To prowizorycznie zmontowany domek, którego fundamenty stanowiły drzewa znajdujące się w pobliżu. Ściany zostały wykonane z gałęzi, a dach z naciągniętej i posklejanej folii. W środku stało kilka starych mebli, które ktoś wcześniej wyrzucił: kanapa z wystającymi sprężynami, podarte krzesła, stół z jedną niepasującą nóżką i półki, na której dumnie prezentowały się puszki po ulubionym gazowanym napoju chłopaków.
Z góry rozciągał się widok na miasteczko, ale to, co było najpiękniejsze, to zatoka, otoczona pasmem Gór Kaskadowych. Szmaragdowa tafla mieniła się w promieniach słońca, kontrastując z bujną zielenią.
Rain lubił tu uciekać, a ja z nim. Zabrał mnie tu po raz pierwszy równy tydzień temu, kiedy zdmuchnęłam dziewięć świeczek, ale jego powody były inne niż moje. Ja uwielbiałam wszystko, co było piękne, a on lubił ciszę i samotność.
– Zimno? – Głos chłopca dotarł do mnie zza pleców.
– Nie, nie jest mi zimno. – Choć dzwoniłam zębami, walecznie zadarłam brodę.
– Kłamczucha. – Posłał mi przemądrzały uśmieszek, po czym zarzucił na plecy obwisłą kurtkę. – Twoja mama mnie zabije, jeśli zachorujesz.
CZYTASZ
Co wyszeptał nam deszcz || W SPRZEDAŻY
Novela JuvenilWychowywali się razem. Dzielili wspólne wspomnienia. Przyrzekli sobie, że będą przyjaciółmi aż do śmierci. Obietnice straciły znaczenie, gdy Rain wyjechał, by spełniać marzenia. Ma szansę na zostanie światowej sławy raperem, jednak rozpęd, który nab...