Od ostatniej imprezy minął tydzień. Max wyjechał na rodzinne wakacje do Tajlandii na ponad dwa tygodnie, w związku z czym nie widziałam się ani z nim, ani z Anthonym. Po wyjściu z domówki wcześniej wspomnianego chłopaka, wróciłam do pozostałych, którzy już zdążyli zapomnieć o całej sytuacji i bawili się w najlepsze, a sama z Maxem siedziałam kilka godzin i rozmawialiśmy na każdy temat, dosłownie zostając najlepszymi przyjaciółmi.
Kiedy wiedziałam, że z Maxem spotkam się dopiero za kolejny tydzień, postanowiłam, że w tym czasie sobie dorobię, dlatego też we wszystkie dni pracowałam w barze, który znajdował się na uboczu miasta. Była to trochę szemrana okolica, nigdy nie było wiadome, na kogo się trafi. Codziennie dojeżdżałam samochodem rodziców, ale oczywiście w piątek, który był najgorszym, najbardziej imprezowym dniem, rodzice postanowili, że nie dadzą mi samochodu, bo jadą na urodziny ciotki.
Niby nie był to żaden problem, w końcu mogłam zamówić taksówkę... ale jednak problem był. W tej okolicy nie jeździł żaden normalny taksówkarz, a moi współpracownicy zostawali do szóstej nad ranem w pracy, kiedy to ja kończyłam swoją zmianę o trzeciej.
Prace rozpoczęłam od dziewiętnastej. W barze było naprawdę sporo osób. Póki co ludzie zachowywali spokój, ale to się dopiero rozkręci. W późniejszym czasie na pewno dołączą nieprzyjemne osoby, które będą się awanturować, wszczynać bójki, a alkohol będą mieszać z kreskami wciąganymi w toalecie.
Pierwsze trzy godziny minęły spokojnie, ale o godzinie dwudziestej drugiej zaczęła się rzeź. Zaczęło się pojawiać coraz więcej ludzi, zamieniając spokojny klimat w coraz bardziej agresywny. W powietrzu unosił się zapach potu, alkoholu, dymu papierosowego i zioła. Jako pracownik zdążyłam się do tego przyzwyczaić. Tolerowałam tą pracę, nie była najgorsza, oczywiście są granice. Dopóki żaden obleśny facet się do mnie nie przystawia, to jest w porządku.
Na barze były trzy osoby, w tym ja. Na zmianę nalewaliśmy piwa do kufli, robiliśmy drinki i myliśmy naczynia, a następnie je wycieraliśmy szmatkami. Kiedy zrobiło się trochę luźniej, a ja sama od ciężkiego powietrza nie najlepiej się czułam, postanowiłam pójść się przewietrzyć na dwór, wychodząc od zaplecza. Umyłam ręce, wytarłam je w swój fartuszek i oczywiście informując swoich współpracowników, udałam się we wcześniej wspomniane miejsce.
Głośno odetchnęłam, gdy tylko zimne, orzeźwiające powietrze dotarło do moich nozdrzy. Wyjęłam telefon, sprawdzając godzinę. Pierwsza w nocy. Jeszcze tylko dwie godziny, zleci jak na pstryknięcie palcem. Nie mogłam za długo siedzieć na dworze, nie mogłam zostawiać ich samych na barze.
– Uprzedzałem, co się z tobą stanie, jak nie opłacisz zamówień. Ile razy można odwlekać płatność? No ile, pytam się ciebie!
Podskoczyłam, kiedy usłyszałam bójkę za rogiem i krzyki mężczyzny. Kurwa, co robić? Krzyki stawały się coraz głośniejsze. Błaganie o litość. Nie chce tam iść, ale nie mogę zostawić tego faceta, oni go tam zabiją!
Wzięłam głęboki wdech i ostrożnym krokiem ruszyłam w stronę zamieszania. Wyjrzałam zza rogu, aby przyjrzeć się sytuacji. Całe szczęście mężczyźni stali plecami do mnie.
– Mówiłem szefowi, że nie opłacisz tych zamówień, bo jesteś zwykłym, jebanym menelem. Zalegasz z dwudziestoma tysiącami, rozumiesz to? Pewnie nie rozumiesz – chłopak w kapturze, z obstawą dwóch ludzi, złapał leżącego we krwi mężczyznę za koszulkę i go uniósł do góry, spluwając mu w twarz. – Nie rozumiesz, bo nie widziałeś takiej kwoty w życiu na oczy. Ale nie martw się, nie musisz już tego spłacać.
Puścił jego koszulkę, prostując się i patrząc na swojego towarzysza w kapturze. Zakrwawiony mężczyzna leżał bezwładnie, błagając pod nosem o litość. Do oczu naleciały mi łzy, chciałam pomóc, ale się bałam. Przełknęłam głośno ślinę, kiedy chłopak spojrzał na jednego ze swoich towarzyscy i kiwnął mu głową, odwracając się centralnie w moją stronę.
W jednej sekundzie drugi zakapturzony chłopak poderżnął nożem gardło mężczyźnie. Nie mogłam w to uwierzyć co się właśnie stało. Sparaliżowało mnie, a serce waliło mi tak, jakby miało wyskoczyć z piersi. Wycofałam się o jeden krok.
– Amy, co tak długo, potrzebujemy Cię na barze, chodź!
Ten krzyk był za głośny. Wszyscy zwrócili się w moją stronę. Odwróciłam się do miejsca, z którego dobiegał krzyk, ale mojego współpracownika już nie było. Chciałam wołać o pomoc, wiedziałam, że już jestem skończona. Spojrzałam znów przed siebie, a jeden z nich zdążył do mnie podbiec, łapiąc mnie za nadgarstki.
– Widziała wszystko, nie możemy dać jej odejść!
Zaczęłam krzyczeć, próbując się wyszarpać, ale moje starania były na marne. Był zbyt silny. Dwóch pozostałych zaczęło iść w moją stronę.
– Nie powiem nikomu, błagam! Muszę wrócić do środka, do pracy, nie róbcie mi krzywdy, proszę was! Obiecuję, nie zawiadomię nikogo – w kółko powtarzałam to samo, już płacząc i nadal próbując się wyrwać.
– Kurwa mać, przestań się tak trzepać! – spoliczkował mnie ten, który mnie trzymał za nadgarstki. Spojrzałam na niego zszokowana, dalej płacząc, ale już się nie wyrywałam. Przełknęłam ślinę. Już po mnie.
W końcu dwóch do mnie podeszło. Jeden zdjął kaptur z głowy i złapał mnie za podbródek, każąc na siebie spojrzeć. Spojrzałam mu prosto w oczy. Anthony.
– No proszę, po długim czasie – uniósł kącik ust w odrażający sposób. – Puść ją.
– Co? Ale widziała wszystko, prze–
– Puść powiedziałem. I zajmijcie się ciałem, on nie może tak leżeć w nieskończoność. Chcecie, żeby ktoś go zobaczył?!
Chłopak chwile się zawahał, ale w końcu mnie puścił i z drugim poszli do ciała. Spojrzałam zapłakanym wzrokiem na Anthony'ego. Nie on zabił tego biednego mężczyznę, ale on wymawiał te wszystkie rzeczy.
– Już nie taka wyszczekana, co? Nie masz nic do powiedzenia? – dalej trzymał mnie palcami za podbródek, a drugą ręką zwalił z głowy kaptur. – Zabiłbym cię tu i teraz... ale widzisz, nie mogę. Przyjaźnisz się z Maxem, a on sam jest moim najlepszym kumplem. Nie zrobię mu tego... Powiedzmy, że jestem łaskawy – zaśmiał się, puszczając mój podbródek, a ja automatycznie spojrzałam w dół, powoli się wycofując. – Ale tylko powiesz to policji, komukolwiek... Nie daruję ci tego. Mam na ciebie oko, miej to w głowie.
Potwór. Po prostu potwór. Spojrzałam na niego ostatni raz i pędem ruszyłam z powrotem do baru, zatrzaskując za sobą drzwi i zamykając je na klucz. Oparłam się plecami o ścianę, głośno oddychając. Ledwo stałam na nogach. Otarłam rękawem łzy.
– Amy, mówiłem ci coś, potrzebujemy cię! – Tray spojrzał na mnie, żałując, że podniósł na mnie głos. – Matko, co się stało?! Wyglądasz jak tysiąc nieszczęść, wszystko w porządku? – podszedł do mnie, kładąc mi dłoń na ramieniu. – Idź do domu jak chcesz, damy radę we dwoje...
– To nic takiego... to przez... przez to rozstanie. Wyszłam na świeże powietrze i tak rozmyślałam o wszystkim. Wiesz, zebrało mi się na wspomnienia – uśmiechnęłam się słabo. W głowie miałam słowa Anthony'ego. Mam na ciebie oko... – Dam radę. Jeszcze niecałe dwie godziny, nie mogę was tak zostawić.
– Nie musisz, naprawdę, poradzimy sobie.
– Zostaję, tylko daj mi jeszcze minutę, błagam, zaraz dołączę...
– Dobrze, na spokojnie odetchnij i wróć – chłopak delikatnie się uśmiechnął, poklepując mnie po ramieniu i zniknął za drzwiami, które prowadziły za ladę baru.
Głośno wypuściłam powietrze i zamknęłam oczy. Nadal nie mogłam uwierzyć w to wszystko, miałam nadzieje, że to był tylko głupi sen, że zaraz się obudzę, a to wszystko się nie wydarzyło. Ale to nie był sen, to była chora rzeczywistość, która zawsze mnie omijała, a takie sytuacje miały miejsce na całym świecie. Człowiek nie zdaje sobie sprawy, że w każdej sekundzie odbywają się podobne, krwawe sytuacje, w których ktoś uchodzi z życiem. Ledwo sama bym przeżyła, gdyby nie nasz wspólny przyjaciel. Wiem, że nie chciałam nudnych wakacji, ale nie tak to sobie wyobrażałam...

CZYTASZ
Love above all
RomanceUważa, że jej cały świat się zawalił. ON postanowił go dla niej naprawić.