Rozdział 2 - Ostatni stabilny wieczór

405 28 26
                                    

Gdy niebieskooki skończył swoją dorywczą zmianę w jednej z firm sprzątających, wrócił padnięty do mieszkania, które miało zostać opuszczone przez niego już dnia kolejnego. Miał już właściwie spakowane swoje rzeczy w cztery, duże torby, pakując wszystko skrupulatnie, gdy tylko dostał nakaz wyprowadzki, dwa tygodnie wcześniej. Louis nie miał za wiele, więc wszystko poszło sprawnie, a rzeczy, które odnajdywał w najciemniejszych zakamarkach swojego dotychczasowego mieszkania, rzucały czar wspomnień.

Nie wiedział co zrobi, gdy obudzi się dnia kolejnego, będąc świadomy, że musi się wyprowadzić. Przecież on nawet nie miał gdzie. Kontakt z kimkolwiek z rodziny, był dla niego ostatnia rzeczą, jaką chciał zrobić. Uważaliby go za jeszcze większego nieudacznika, wpajając mu to od okresu dorastania.

Usiadł zmęczony na swojej niebieskiej sofie, którą zdążył już polubić i włączył tv. Szybko zorientował się, że kablówka została odłączona. - Cudownie! - krzyknął, unosząc się ze złości na swoim siedzisku. Momentalnie zrobił się cały czerwony, po czym nerwowo wypuścił powietrze. - Widzisz Bruce... - powiedział, głaszcząc za uchem swojego psa, którego adoptował tuż po przeprowadzce -... tylko Ty mi przyjacielu zostałeś. Co my zrobimy, gdy zostaniemy bez dachu nad głową? - zapytał, pochylając się nad dużą, puchatą kulką. W mgnieniu oka pies wskoczył mu na kolana, zaczynając lizać go po policzku.

Skłamałam mówiąc, że nie miał przyjaciół. Jedyną bliską mu osoba, był dla niego jego zwierzak. Był ostatnią osobą, która mogłaby go wysłuchać, nigdy nie komentując negatywnie jego decyzji. Od zawsze zmagał się ze złem tego świata, a dorosłe życie było wyjątkowo okrutne. Próbował posiadać wszystko do kupy, ale jak połączyć dwie części, które ciągle od siebie uciekają. Jego charakter i sposób bycia, mocno mu wszystko utrudniał.

Prawie wcale nie zmienił się od tych dawnych dni, w których był zaledwie małym, niebieskooki chłopcem, bojącym się wszystkich i wszystkiego. Zawsze był nieśmiały i miał problem z nawiązywaniem znajomości. Nie rozumiał jak to zupełnie działa, jak rozmowa może być taka przyjemna, kiedy trzeba wiedzieć co mówić, by nie urazić nikogo. Wymagało to w jego oczach bardzo dużo sprawności międzyludzkich, których zwyczajnie nie został nauczony.

Dyskusje, które prowadził w szkole z innymi rówieśnikami, często powodowały, że zwyczajnie się od niego odsuwali. Niezręczne ciszę w rozmowach, jedynie potwierdzały jego strach przed kontaktem z innymi. Rodzice chłopaka byli dla niego oschli, wcale się nim nie interesowali, a wszystkiego musiał uczyć się sam, jak widać z średnim skutkiem.

Zawsze był sam.

On i jego świat.

Louis i tyle niewyjaśnionych rzeczy, o które bał się zapytać, gdyż czuł, że nie potrafi, bojąc się jednocześnie, że zostanie wyśmiany przez rodziców.

Zamknięcie w sobie znikało jedynie w towarzystwie swojego pupila. To przy nim czuł się rozumiany. Nikt nie potrafił go zrozumieć, ale jak zrozumieć kogoś, kto niewiele mówi. Zawsze był wycofany ze społeczeństwa. Gdy dorósł wszystko z lekka zmalało. Otworzył się na tyle ile potrafił, by wyjść do społeczeństwa miękką stopą. Zaczął pracę, kolejno wynajął mieszkanie, które pomogli mu znaleźć o dziwo jego rodzice. Miał wrażenie, że jest im na rękę to, że będą w końcu sami. Choć nie wiele mówił, a rodzice mało z nim rozmawiali, czuł się niechciany. Nie pasujący do swojego rodzinnego domu.

Wstał ostrożnie z kanapy, spoglądając ukradkiem na zegarek wiszący na ścianie, tuż nad telewizorem. Wskazywał godzinę dziewiętnasta za dwie. Przeciągnął się i przytłoczony myślami, podążył w kierunku kuchni. Zapalił światło, dziwiąc się, że właściciel mu go jeszcze nie odciął. Bruce w mgnieniu oka przybiegł do jego nogi, łasząc się.

Why it is so hard to last? || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz