VIII. Kto nie wie, dokąd zmierza...

233 22 2
                                    


Pierwszym, co zobaczyłam po rozchyleniu powiek, była twarz Króla Snów, znajdująca się jedynie centymetry od mojej. Huczało mi w uszach, a całe moje ciało było jakby bezsilne, zwiotczałe, pozbawione możliwości ruchu. Lord Morfeusz trzymał mnie mocno za oba ramiona, samemu klęcząc przede mną na kamiennej podłodze i przewiercając mnie bezkresnym spojrzeniem. Kiedy już myśli zaczęły ponownie napływać do mojej głowy, a otaczający mnie krajobraz pałacu ponownie nabrał ostrości, zdałam sobie sprawę, że w jego twarzy dostrzegałam coś na kształt... zmęczenia. Miał ściągnięte brwi i usta zaciśnięte w wąską kreskę. Czułam na swoich policzkach jego powolne, głębokie oddechy, a na ramionach silny uścisk, jak gdyby nie chciał pozwolić mi upaść.

– Królu Snów – odezwałam się słabo, pozwalając, by nasze oczy się spotkały. – Nic ci nie jest?

Nie odpowiedział, tylko wciąż nie odrywał ode mnie wzroku. Z każdą kolejną sekundą powracały mi siły i świadomość tego, co się wydarzyło, ale nie miałam odwagi drgnąć choćby o centymetr, kiedy Król Snów był tak blisko mnie. Uścisk jego palców zelżał nieco, ale intensywność spojrzenia nie. Jego obecność tuż obok, bliżej niż kiedykolwiek, obudziła we mnie coś nowego, coś, co prawie wyparło dobrze znane mi lęk i oczekiwanie...

– Dlaczego pozwoliłeś mi przeżyć? – spytałam niemal szeptem, bojąc się zmącić nierozważnym słowem tę niezwykłą energię, która nas otaczała.

– Coś poszło nie tak – odpowiedział Król Snów równie cicho. – Nie powinnaś była czuć tego bólu. Twoja moc...

– Nie odebrałeś jej ode mnie?

– Lordzie Morfeuszu!

Lucienne zastała nas klęczących naprzeciwko siebie pośrodku sali tronowej, rozmawiających półszeptem i niemal złączonych w jedno przez to, jak blisko siebie się znajdowaliśmy. Słysząc jej głos, Król Snów wreszcie oderwał oczy od moich i podnosząc się, wyciągnął do mnie rękę, aby pomóc mi wstać.

– Wszystko w porządku? – zapytała Lucienne z przejęciem, stając obok mnie naprzeciwko Króla Snów. – Coś wydarzyło się w Śnieniu, lordzie Morfeuszu, coś jakby drżenie, ale drżenie samych fundamentów królestwa.

– Próbowałem odebrać cząstkę Koszmaru z istnienia Rebecci Surrey, jednak... –Król Snów odwrócił się do ciemnoskórej kobiety i w kolorowym świetle wpadającym przez witraże jeszcze wyraźniej dostrzegłam wyraz zmęczenia na jego twarzy. – Jej moc nie chciała mi się poddać. Zaatakowała mnie.

– Zaatakowała...? – słowa zamarły Lucienne na ustach, gdy skierowała zaskoczony wzrok w moją stronę. – Nic... nic ci nie jest, panie?

– Ta moc... – kontynuował Król Snów, jakby nie usłyszał jej pytania. – Nie potrafię jej pojąć, Lucienne. Nawet Koryntczyk, mój najdoskonalszy Koszmar, nie był w stanie walczyć ze mną w ten sposób. Chciała odepchnąć mnie, zranić mnie, nie bacząc na życie swojego nosiciela.

– Jak to możliwe? – wydawało mi się, że mina Lucienne nie mogła już być bardziej zdumiona, a jednak jej brwi jakimś cudem powędrowały jeszcze wyżej. – Skoro Rebecca została zrodzona z Koszmaru...

– ... to dlaczego nie poddała się swojemu stwórcy, Snu z Nieskończonych? Co uczyniłaś, aby zachować swoją moc, Rebecco Surrey? – Król Snów ponownie zwrócił się do mnie, i ponownie mroczny cień, który tak dobrze znałam, spowił jego rysy.

– Ja... – zająknęłam się, gdy lęk gwałtowną falą powrócił do mojego wnętrza. – Nie potrafię odpowiedzieć ci na to pytanie, lordzie Morfeuszu.

– Przemawiasz teraz do Króla Snów, Władcy Śnienia, Nieskończonego, władającego snem i koszmarem, nadzieją i udręką... – z każdym kolejnym słowem jego głos, który mógłby zatrząść posadami wszechświata, toczył się coraz groźniejszym echem po pałacowej komnacie. – Oczekuję, że odpowiesz na moje pytanie zgodnie z prawdą.

Wędrując przez piaski | SandmanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz