Rozdział 1

302 23 2
                                    

Wstęp

Pomysł na tę książkę powstał na jubileuszowym koncercie Dżemu, na paprocańskiej Dzikiej Plaży, kiedy razem z rozśpiewanym tłumem fanów płakałam przy utworze Do kołyski. Stałam tam, razem z mężem i tysiącem innych entuzjastów, i zastanawiałam się, jak pokazać moim czytelnikom, ile dla tyszan znaczy ta muzyka.

Wszystkie fragmenty zaczerpnęłam z oficjalnej strony zespołu. Ich autorami są tekściarze Dżemu, a przede wszystkim nieodżałowany poeta i muzyk Ryszard Riedel. Cudownie było tworzyć, spacerując między ich słowami. Zanurzyć się i słuchać.

Niniejszą książkę dedykuję wszystkim fanom zespołu. W szczególności mojemu Mężowi i Kuzynowi.

***

Miałem kiedyś wielki dom

Złoty Paw

Marek

Cholera, jak jej było na imię? Stella? Bella? Kurwa! Kompletnie nie pamiętałem, a trochę głupio obudzić się w łóżku dupencji, która właśnie przyniosła ci do niego śniadanie, i nie pamiętać, jak ma na imię. Zwłaszcza że sposób, w jaki jej cycki podrygiwały tuż nad moją twarzą, kiedy mnie ujeżdżała wczorajszego wieczoru, pamiętałem świetnie.

– Cześć, śpiący królewiczu. – Blondynka postawiła tacę na stoliku przy łóżku, a ja odetchnąłem z ulgą. Okej. Ona chyba też nie pamiętała. – Usmażyłam ci jajka.

Powstrzymałem parsknięcie śmiechem, bo dwa dni temu oglądaliśmy z ojcem Kilera, więc tekst skojarzył mi się jednoznacznie. Laska raczej nie wyglądała na taką, która lubi polskie komedie, więc pewnie by jej to nie rozbawiło. Chciałem wstać, ale właśnie sobie uświadomiłem, że jestem goły, więc poczułem pewien dyskomfort. Co innego pieprzyć pannę wyrwaną w klubie po kilku drinkach, a co innego na trzeźwo paradować przed nią z fiutem na wierzchu.

– Cześć – burknąłem więc. – Gdzie moje ciuchy?

Pochyliła się, a po chwili na kołdrze wylądowały moje rzeczy. Ubrałem się błyskawicznie.

– Słuchaj... – Zawahałem się.

– Adele – podpowiedziała, przestając się uśmiechać.

Kurwa, nawet nie byłem blisko.

– Adele. – Skinąłem głową, unikając jej wzroku. – Świetnie się bawiłem, ale na mnie już czas. Dzięki za śniadanie. – Minąłem stolik, nawet nie zerknąwszy na tacę, chociaż kiedy zapach dobiegł moich nozdrzy, poczułem, jak żołądek ściska mi głód. Przy drzwiach zatrzymałem się i popatrzyłem na gospodynię. Mimo wszystko trochę głupio wyszło, więc dla złagodzenia sytuacji dodałem: – Może jeszcze kiedyś...?

Spojrzała na mnie wściekle:

– Pierdol się.

– Okej. – Wzruszyłem ramionami, po czym wyszedłem.

Dochodziła dziesiąta, a w sobotę o tej porze studenci odsypiali piątkowe picie, więc kampus świecił pustkami. Nie mieszkałem tutaj, bo sześć lat temu rodzice kupili mieszkanie na obrzeżach miasta i uznali, że wygodniej i taniej będzie, jeżeli się tam wprowadzę. Kasa zawsze stanowiła priorytet, tacy już byli. Mimo wszystko często bywałem na kampusie, bo albo piłem z kumplami, albo posuwałem tutejsze laski.

Ups, mamusia nie byłaby zadowolona, słysząc, jak się wyrażam. Wciąż narzekała, że za dużo przeklinam i że znam oba języki, tak polski, jak i angielski, na tyle dobrze, żeby nie ograniczać się tylko do tych kilku słów. Niby miała rację, ale ja po prostu lubiłem bluzgać. Bluzgać, pieprzyć laski i tłuc się z chłopakami na macie. Kurwa, trzy najzajebistsze rzeczy pod słońcem. Jest w ogóle takie słowo? Najzajebistsze. Fajne.

Chwila która trwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz