Rozdział 6

126 23 2
                                    

Z soboty na niedzielę nie mogłam spać. Nie tylko z powodu głośnych jęków Grześka, lecz także dlatego, że nieustannie rozmyślałam o Magdzie. Przechodziłam od paraliżującego strachu o nią aż po lekką zazdrość, że Marek się nią zajmie. Kiedy w końcu na chwilę zasnęłam, śniła mi się stara Lisowska biegająca za Magdą z gigantyczną żyletką i krzycząca, że trzeba ją wyskrobać. Cholera, w innych warunkach to mogłoby być nawet zabawne, gdyby nie było tak straszne.

Niedziela niczego nie zmieniła. Marek się nie odezwał, ja dalej obgryzałam paznokcie z niepokoju o córkę, a Grzesiek właściwie nie opuszczał pokoju. Siedział w ciszy, co zwykle nie zwiastowało niczego dobrego. Wciąż i od nowa zerkałam na zamknięte drzwi, ze strachem myśląc, co tym razem kombinuje. Aż w którymś momencie do mnie dotarło: i co z tego? Co z tego, że pewnie będzie chciał mi wtłuc? Magdy już tu nie ma, więc mogę spróbować się uwolnić. Skurwiel jej nie zagraża! Nie może mnie straszyć tym, co zrobi mojemu dziecku, jeśli spróbuję odejść. MOGĘ odejść. MOGĘ! Marek ochroni Madzię, a ja i tak nie mam nic do stracenia. Gorzej już nie będzie.

Ta świadomość sprawiła, że poczułam obezwładniającą ulgę. Jakbym już była wolna. Myśli tłoczyły się jak szalone, a ja prawie się uśmiechałam. Jak moja Magda, kiedy miała trzy lata. Wszystko ją wtedy bawiło. Biegała na Paprach za psami, za kaczkami, a czasami za dzieciakami... głównie chłopcami i to zwykle starszymi od siebie. Bywały takie chwile, że bałam się, co z niej wyrośnie, bo matka w rzadkich momentach trzeźwości kiwała głową i powtarzała, że mała jest jak wszystkie baby w rodzinie: strzela oczami za chłopami i ino patrzeć, jak zacznie sprowadzać ich do domu. Wróżyła mi nawet, że już po trzydziestce zostanę babką. I to nawet szybciej niż ona, bo ona urodziła mnie, kiedy miała dziewiętnaście lat.

Wspomnienie Madzi zepsuło mi rodzącą się radość. I znów zaczęłam łazić po dużym pokoju i zastanawiać się, co się dzieje z moim dzieckiem. Nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Najchętniej poszłabym nad jezioro, bo woda zawsze mnie uspokajała, ale bałam się, że Marek może w tym czasie wrócić i mnie nie zastanie. Nie żebym wierzyła w jego powrót. Wciąż miałam przed oczami tę jego gniewną twarz, gdy stał z małą w drzwiach. Wściekłość i pogarda. Cholera, nawet go rozumiałam. Sama miałam ochotę stłuc się i napluć sobie w gębę za to, że ten skurwiel uderzył mi dziecko. Tak, to była moja wina. Ja go przyprowadziłam do tego domu i dałam mu prawo...

Nie! Do diabła, nie! Nie dałam mu prawa, żeby mnie bił ani żeby bił Magdę. Nigdy mu na to nie pozwoliłam! Ale byłam słaba. Bałam się o córkę i dlatego wcześniej nie spróbowałam się postawić. Teraz już mogłam.

Z tym przeświadczeniem położyłam się na starej wersalce, która pamiętała chyba jeszcze, jak ja zostałam poczęta, a której sprężyny w kilku miejscach przedziurawiły już tapicerkę, i sięgnęłam po książkę. Lubiłam czytać. Jeszcze w liceum zaczytywałam się w różnych powieściach, bo pozwalały mi zapomnieć o matce, jej kolejnych kochankach, alkoholu, którym wiecznie śmierdziało w mieszkaniu, i biedzie, przez którą nigdy nie miałam przyjaciół. Uwielbiałam książki, chociaż na własność miałam tylko dwie: W pustyni i w puszczy oraz Anię z Zielonego Wzgórza. Moje najukochańsze tomy. Tę pierwszą Grzesiek podarł w jednym z napadów szału. Tę drugą wciąż przed nim ukrywałam.

Nie miałam własnych książek, ale wypożyczałam z biblioteki przynajmniej kilka w miesiącu. Zwłaszcza odkąd Magda poszła do przedszkola, dając mi dziennie kilka godzin tylko dla siebie. Przez nią, a potem przez Grześka, nauczyłam się czytać bardzo szybko. Niektóre teksty przemykały i nie zostawiały żadnego śladu, ale czytałam czasami coś, co zostawało długo, a nawet wracało w snach i marzeniach.

Ten tom należał raczej do pierwszego rodzaju. Ewentualnie nie potrafiłam się na nim skupić, bo w wyobraźni już szukałam w poniedziałek adwokata. Najlepiej takiego, który pomoże mi w rozwodzie, a potem w odzyskaniu Magdy... i będzie tani. Cholera, najlepiej darmowy, bo moje oszczędności nie pozwalały na zbyt wiele. Nie pracowałam od roku. Grzesiek, jeszcze słodki na początku małżeństwa, oświadczył, że jego kobieta ma leżeć i pachnieć, a nie zapierdalać na życie. Nie powiem, wtedy mi się to podobało. Ostatecznie pracowałam od siedemnastego roku życia i chciałam wreszcie poczuć trochę tego bycia młodą i beztroską. Dlatego z dnia na dzień rzuciłam gównianą i niskopłatną pracę, z której utrzymywałam siebie i córkę przez cztery lata. Głupia co prawda nie byłam, ale w papierach jak byk stało, że edukację ukończyłam na poziomie drugiej klasy liceum. Inaczej mówiąc, byłam ledwie po podstawówce. Nie mogłam liczyć na więcej niż praca przy taśmie albo w jakimś maciupkim sklepiku z alkoholem, do którego wpadało największe menelstwo z okolicy. I w ten właśnie sposób zarabiałam na życie. To znaczy z pracy przy taśmie na terenach przemysłowych. Miałam dziecko, więc nie mogłam pracować po nocy w szemranych sklepikach.

Z tamtych przedgrześkowych czasów miałam kilka tysięcy na koncie, o którym nigdy nie powiedziałam mężowi. Oszczędzałam po stówce czy dwóch miesięcznie przez cztery lata. Nie używałam kosmetyków, a ciuchy kupowałam, kiedy już nie miałam w czym chodzić i zawsze w szmatlandzie. Kasę wydawałam tylko na niezbędne rzeczy, więc co miesiąc coś tam zostawało. Pewnie gdybym była zakochana w Grześku, powiedziałabym mu o tych zaskórniakach, ale nigdy nie żywiłam do niego aż tak gorących uczuć. I dlatego teraz miałam trochę na start. Niewiele, ale powinno wystarczyć, póki nie znajdę jakiejś roboty.

Odłożyłam książkę, bo plany znowu zaczęły się tłoczyć w mojej głowie. Już nie tylko adwokat, ale i praca, a w końcu powrót do szkoły i matura. Wreszcie wszystko stało się możliwe. Poczułam przy tym ukłucie wyrzutów sumienia, bo przecież dopiero zniknięcie z mojego życia Magdy sprawiło, że mogłam zacząć planować tę wymarzoną przyszłość. Zaraz je jednak ukoiłam, obiecując sobie, że jak tylko uwolnię się od Grześka, odzyskam córkę. Mogę pracować, uczyć się i jednocześnie opiekować córką. Kobiety tak robią. Ja tak robiłam. Wcześniej nie byłam taka bezradna i znów nie będę, kiedy tylko odzyskam życie.

Tak bardzo pogrążyłam się w marzeniach, że nie usłyszałam podchodzącego Grześka. Zwykle starałam się być czujna i w odpowiednim momencie uciekałam przed jego pięścią. Teraz nie zdążyłam. Uderzył mocno, prosto w twarz.

– Ty kurwo! To przez ciebie! Przez ciebie! – wrzeszczał, okładając mnie po głowie.

Osłoniłam się o kilka sekund za późno. Szarpiący ból już promieniował od brody po skroń. Poderwałam się z kanapy, próbując przed nim uciec, i na chwilę mi się to udało. Na tyle, by zobaczyć koszmarną furię na jego czerwonej twarzy.

I to był ten moment. Ułamek sekundy, który wszystko zmienił.

NIKT mnie już nie uderzy. NIGDY!

Rzuciłam się do kuchni, a on pobiegł za mną. Rano kroiłam szynkę wielkim kuchennym ostrzem, a potem zapomniałam schować je do szuflady. I teraz złapałam je w rękę. Stałam na lekko ugiętych nogach, pochylona, z piekielnie ostrym nożem w dłoni i patrzyłam na tego skurwiela. Zatrzymał się w drzwiach, wciąż wściekły, ale nie przekroczył progu. Gapił się na mnie zszokowany, bo nigdy wcześniej nie próbowałam się bronić. Nawet nie drgnął, bo wiedział. Wiedział, że się nie zawaham. Nikt mnie więcej nie uderzy. NIGDY!

– Spierdalaj z mojego domu – wysyczałam, nie odrywając od niego wzroku.

Przez sekundę, może dwie, nie byłam pewna, czy posłucha. Chyba nawet liczyłam, że tego nie zrobi. Jezu! Marzyłam, że tego nie zrobi i będę mogła wbić te trzydzieści centymetrów w skurwiela, a potem jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze, aż jego flaki rozleją się na to koszmarne linoleum.

Ale Grzesiek przeklął głośno, po czym odwrócił się i wyszedł. Trzasnął drzwiami z taką mocą, że futryna zadrżała. W domu zapadła cisza. Czas stanął, świat się zatrzymał. I tylko moje serce biło jak szalone.







Chwila która trwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz